Malbork rodzinnie za 128 zł. Wawel nawet 50 zł od łebka. Dwa najpopularniejsze w Polsce muzea potrafią nieźle złupić kieszenie turystów. Są droższe nawet od paryskiego Lurwu. Majówka z historią to już luksus?
Kiedy ponad 600 lat temu Krzyżacy wprowadzili w Malborku podatek od ubijania masła, miejscy rajcy wzniecili bunt obawiając się, że przez drożyznę stracą wpływy i klientów. Buntowników wtrącono do północnej wieży, która od tamtej pory nazywana jest maślankową. Legendy opowiadanej przez malborskich przewodników nie wziął sobie do serca ich szef Mariusz Mierzwiński, dyrektor muzeum w Malborku. Niczym chciwy komtur zatwierdza jedne z najwyższych cen biletów w polskich muzeach.
Jeśli w majówkę planujesz odwiedzić Malbork, ceny w kiosku z biletami mogą ściąć z nóg. Bilet indywidualny kosztuje 39,50 zł, a rodzinny dla 4-osobowej 128 zł. Jeśli doliczyć opłatę za parking w pobliżu zamku kontakt z historia cenowo można porównać do wizyty w dobrej restauracji.
Nawet najpopularniejsze na świecie paryskie muzeum w Luwru nie liczy sobie tak drogo (100 złotych w przypadku 4-osobowej rodziny). Bilet podstawowy kosztuje wprawdzie 12 euro, ale dzieci, młodzież do 18 roku życia, studenci z całej UE, a także bezrobotni wchodzą za darmo. Nie wspominam o wielu innych możliwościach darmowego lub promocyjnego zwiedzania. Tymczasem Malbork kasuje, kasuje i kasuje.
50 groszy, nie pieniądz
Trudno się dziwić, że coraz więcej osób zawraca przed bramą. Jeden z największych średniowiecznych zamków w Europie odwiedza teraz niewiele ponad 400 tys. osób rocznie. W 2007 roku było to ponad 500 tys. Odnosząc się do zniechęcających cen Mariusz Mierzwiński, dyrektor Malborka, usprawiedliwiał się, że ostatnia podwyżka wyniosła 50 groszy. Dodaje, że co roku zamek rozdaje kilkadziesiąt tysięcy wejściówek, otwiera bramy podczas Nocy Muzeów. Dyrektor nie zamierza jednak obniżać cen biletów. Deklaruje wynajęcie prywatnej firmy marketingowej, która ma wesprzeć promocję zamku.
Wyobrażamy sobie muzealników, którzy chodzą w znoszonych marynarkach, odkurzają woluminy, a ostatnią złotówkę zamiast na premię wydaja na łatanie przeciekającego dachu. To mit. Najbardziej popularne polskie muzea mają obroty porównywalne ze średnimi firmami. Roczne przychody malborskiego zamku to około 20 mln zł, a według ostatnich dostępnych danych (2011 rok) muzeum wypracowuje nawet 1,5 mln zł zysku.
Wśród najbardziej dochodowych jest też Zamek Królewski na Wawelu – 28 mln zł wpływów i 1,2 mln zł zysku rocznie. Bije wszelkie rekordy zdzierstwa. Podstawowy bilet kosztuje niewiele, bo 20 zł. – Jeśli jednak chcemy obejrzeć to, co Wawel ma najciekawszego, komnaty i apartamenty królewskie, zbrojownię, skarbiec, wyjdzie ponad 50 zł – przyznaje jeden z pracujących tam muzealników.
Dama z sakiewką
O tym, jaką mają głowę do biznesu świadczy sprawa Damy z Gronostajem, jedynego w Polsce obrazu Leonarda da Vinci. Na czas remontu Muzeum Czartoryskich muzealnicy z Wawelu dostali go na przechowanie Wstawili go do osobnej komnaty – bilet za wejście to koszt extra 10 zł. Kiedy słynny portret, będący prywatną własnością księcia Adama Karola Czartoryskiego, znajdował się jeszcze muzeum rodziny, cena biletu wynosiła 8 zł. Dodatkowo obok dzieła da Vinci można tam przecież podziwiać obrazy takich sław jak Rembrandt, Cranach i Brueghel. – Wstyd mi za zachowanie Wawelu. Ja muszę codziennie walczyć o klienta, aby zamiast na piwo zechciał wydać na historię – mówi dyrektor innego muzeum w Krakowie.
Teoretycznie usprawiedliwieniem wysokich cen są wysokie koszty utrzymania zabytków. Muzea państwowe corocznie wykładają miliony złotych na utrzymanie zabytkowych budowli, w których mają swoje siedziby, opłacają konserwatorów zabytków, utrzymują strażników, wydają prospekty i książki. Pytanie, czy rzeczywiście powinny tak głęboko sięgać do kieszeni turystów-podatników skoro i tak utrzymują się głównie z dotacji ministerialnych, grantów unijnych i datków sponsorów. Muzeum nie powinno być instytucją nastawioną na zysk.
Zadeptany Wawel
W 2012 roku Bogdan Zdrojewski, minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdecydował, że podatnikom należy się jeden miesiąc darmowych wejść do muzeów narodowych. – Po obliczeniach ekonomicznych i sprawdzeniu frekwencji w najważniejszych muzeach i instytucjach narodowych, podjąłem decyzję, że listopad na stałe będzie miesiącem wolnym od opłat dla zwiedzających – powiedział.
Mimo to na Wawelu darmowe bilety dotyczyły tylko dwóch wystaw (do wyboru dla zwiedzającego) pozostały też dzienne limity wstępu. Muzealnicy nieoficjalnie przyznają, że zaporowe ceny wprowadza się celowo, bo mają powstrzymać hordy zwiedzających. Przychody ze wzrostu frekwencji nie pokrywają zwiększonych nakładów na coroczne napraw i remonty. – Wawelowi nie jest potrzebna widownia większa niż milion osób. Muzeum to nie Biedronka – kwituje jego pracownik.