Chiński eksport i import w 2013 roku był wart 4,16 biliona dolarów i tym samym zrzucił z pierwszego miejsca USA. Chiny stały się mega-handlowcem – ostatni raz na tak dużą skalę handlowała Wielka Brytania w XIX wieku. – Chiny prawdopodobnie staną się czempionem wolnego handlu – przewiduje w raporcie na ten temat ekonomista Madhur Jha z banku Standard Chartered. Czy to oznacza, że Chińczycy swoim handlem będą powoli pożerać świat?
"Made in China" – to jeden z symboli drogi, jaką Chiny przeszły od archaicznego państwa do jednego z rozgrywających globalnej gospodarki. I choć jednocześnie drugim symbolem tej rosnącej potęgi był wyzysk i niemal niewolnicza praca w fabrykach, to dzisiaj już się to nie liczy – Państwo Środka osiągnęło niewątpliwy sukces. Chiny właśnie zrzuciły z handlowego piedestału USA, dobijając w wymianie handlowej do niewyobrażalnej wręcz kwoty 4,16 biliona dolarów – podaje raport "Global Trade Unbundled" Standard Chartered.
To sprawia, że Chińczycy mają ponad 1/10 udziału w całym światowym handlu – dokładnie, 11,5 proc. Handel stanowi aż 47 proc. PKB tego kraju. A jeśli to nie robi wrażenia, dodajmy, że według wspomnianego raportu chiński handel do 2020 roku ma się jeszcze powiększyć... dwukrotnie. Czy to znaczy, że Państwo Środka pożera powoli światową gospodarkę i niedługo będzie nią niepodzielnie rządzić? To, na szczęście, nie jest takie oczywiste.
Chiny powoli zwalniają...
Już niecały rok temu świat obiegła informacja o chińskiej zadyszce. Doniesienia o tym były we wszystkich istotnych mediach gospodarczo-biznesowych: od "The Wall Street Journal", przez "Financial Times", do wszelkich serwisów internetowych. Wszyscy pisali wtedy o jednym: że wzrost PKB w Chinach zdecydowanie zwalnia i będzie zwalniał, a proces ten pociągnie za sobą poważne konsekwencje dla całego świata.
Teraz również autorzy raportu "Global Trade Unbundled" wskazują, że Chiny w niektórych dziedzinach zwalniają. Między innymi, w kwestii eksportu – w 2007 roku stanowił on 35 proc. PKB Chin, w 2012 już tylko 25 proc.
... A Amerykanie z nich uciekają
Również renoma tego kraju jako posiadającego najtańszą siłę roboczą jest powoli obalana. Koszty pracy dla właścicieli fabryk rosną, Chińczycy coraz ostrzej domagają się godnych płac i respektowania praw człowieka, co powoduje, że coraz rzadziej zatrudnia się tam 8-letnie dzieci za przysłowiową miskę ryżu.
Mechanizm ten jest o tyle istotny, że Chiny produkują w dużej mierze dla USA, ale Stany Zjednoczone wcale nie chcą utrzymywać tego stanu w nieskończoność. Amerykańskie firmy na przestrzeni ostatnich lat dostały zaś doskonały pretekst do tego, by z Chin uciekać – są nim łupki gazowe, które znacznie obniżyły ceny energii, a tym samym całej produkcji. Pod tym względem Chiny nie mogą konkurować ze Stanami.
Taki ruch – powrotu z produkcją do USA – zapowiedziało w grudniu 2012 m.in. Apple. Wówczas słynne Jabłko zainwestowało w tym celu w Stanach 100 mln dolarów. W tym samym roku Massaucheusets Institute of Technology opublikował badanie, z którego wynikało, że na ponad 100 przebadanych przedsiębiorstw aż 39 proc. ma plany powrotu z produkcją z Chin do USA.
Powód? Sytuacja na rynku pracy w Chinach staje się podobna do tej w krajach rozwiniętych – a to powoduje, że wcale już nie jest tam tak tanio. Dla USA to sytuacja dogodna, bo na powrotach producentów do kraju korzystają wszyscy. Firmy, bo produkują w miarę tanio, ale nie mają wizerunkowych problemów z łamaniem praw człowieka. Rząd USA – bo zyskuje realną wartość w gospodarce. Nie zapominajmy bowiem, że nawet jedna fabryka potrafi "ciągnąć" do przodu całą okolicę – i nieraz od takich inwestycji zależy kondycja całego regionu.
Tania siła robocza zastąpiona technologiami
Teoretycznie Chiny powinny być bardzo niezadowolone z takiego obrotu sytuacji. Wbrew pozorom jednak Chińczycy są na tyle elastyczni, że ani zadyszka we wzroście PKB, ani ewentualny odpływ amerykańskich pieniędzy nie są w stanie zagrozić chińskiemu handlowi.
Autorzy raportu z Standard Chartered wskazują bowiem, że choć Chiny już nie są krajem najtańszych pracowników, to nadrabiają w innej dziedzinie – technologii. Zarówno tych prostych, jak i specjalistycznych. Madhur Jha podkreśla w swojej analizie, że przewaga Chin w tej kwestii nad innymi krajami jest zasadnicza: nikt inny nie dysponuje infrastrukturą i możliwościami do eksportowania technologii na taką skalę.
Eksperci przypominają też, że Chiny ugruntowały swoją pozycję jako kluczowego gracza w globalnych łańcuchach dostaw – i trudno będzie ich tej pozycji pozbawić.
Zalewają Afrykę i Amerykę Łacińską
Dlatego też, choć amerykański kapitał marzy o wycofaniu z Chin, a nie wszystkie wskaźniki ekonomiczne Państwa Środka są pozytywne, chiński handel w ciągu najbliższych lat będzie jeszcze rosnąć – między innymi dzięki Afryce i Ameryce Łacińskiej.
Autorzy raportu z Standard Chartered wskazują bowiem, że na ten drugi kontynent eksport wzrósł, od 1990 roku, aż... 200-krotnie. Jak podkreślają ekonomiści, "jest to najszybciej rozwijający się korytarz handlowy Chin". Również eksport do Afryki wciąż rośnie w dwucyfrowym tempie. To rynki, na których Chińczycy wciąż mają sporą przewagę nad Zachodem – cenową.
Wielkie, potężne Chiny
Wszystko to prowadzi do tego, że Chiny powoli pożerają światowy handel. I choć według Madhura Jha z Standard Chartered jest mało prawdopodobne, by chiński wzrost handlu wrócił do dwucyfrowego poziomu z ostatnich kilku dekad, to jednocześnie wskazuje on, że Państwo Środka i tak ma szanse nie tylko utrzymać pozycję dominującą w światowym handlu, ale nawet ją umocnić.
"Trzeba pamiętać, że sama wielkość handlu Chin oznacza, że nawet 7-procentowy wzrost PKB, czyli większy niż wzrost handlu w krajach rozwiniętych, uczyni z Chin największego udziałowca w światowym handlu".
Co to oznacza? Według raportu – że Chiny do 2020 roku zwiększą swój handel jeszcze dwukrotnie. Jak widać, chiński smok, choć zwalnia i ma problemy z lataniem, wciąż jest pełen sił, a pogłoski o upadku gospodarczym Chin – przedwczesne.