- Sam to postać obciążona ogormnym bagażem cierpienia. Swojego humoru używa jako tarczy - mówi grający Sama aktor John Bradley, któremu rola otyłego brata Nocnej Straży otworzyła drogę do kariery.
Rolę Sama w "Grze o tron" dostałeś będąc jeszcze w szkole aktorskiej. Czułeś się trochę onieśmielony? Grasz w produkcji z tuzami brytyjskiej sceny teatralnej i filmowej.
Byłem trochę przerażony, ale w dobry sposób i z dobrych powodów. Po trzech latach szkoły aktorskiej umiesz pewne techniki, znasz rzemiosło, ale jednocześnie wciąż martwisz się, czy jesteś tak dobry, jak myślisz.
Otrzymanie roli w "Grze o Tron" było dla Ciebie takim potwierdzeniem Twoich możliwości?
W pewnym sensie tak. Czuję się bardzo wdzięczny za to, że twórcy serialu tak mi zaufali, właściwie w bardzo dramatyczny sposób. Mam wobec nich dług, bo wiele z tych wątpliwości, z którymi musimy się mierzyć my, młodzi aktorzy, zostało wyjaśnionych na samym początku mojej kariery. Ale wiesz też, że w tym projekcie jest taka dbałość o każdy jeden szczegół, przy czym gra toczy się o ogromne pieniądze i reputację, więc wiadomo, że produkcja bardzo dobrze rozważa każdą decyzję. I można mieć pewność, że to dobra decyzja. Dla mnie więc obsadzenie mnie w roli Sama to ogromny komplement.
Czujesz, że miałeś szczęście?
Miałem ogromne szczęście, ale mam też wrażenie, że zdecydowała o tym mieszanka różnych czynników i okoliczności, przede wszystkim kończyłem szkołę dokładnie w tym momencie, kiedy odbywał się casting do roli - fanstastycznej roli w świetnym projekcie - otyłego Samwella.
Przed castingiem znałeś książki Martina?
Nie, nie czytałem ich. Przed castingiem trochę czytałem o "Grze o Tron" i Samie, którego miałem szansę zagrać. I wtedy, zbierając informacje, pomyślałem sobie, że może. Może faktycznie jestem najlepszą osobą na świecie do zagrania tej roli. Ale tak, szczęście było tu bardzo ważne. Gdyby to działo się trochę później, mogłem mieć inne zobowiązania i nie być w stanie zagrać Sama.
Powiedziałeś kiedyś, że Sam jest "uszkodzony", że ma poważne problemy.
Tak, to bardzo skomplikowana postać. To człowiek, który ma ogromny emocjonalny bagaż. Każda decyzja, którą podejmuje, obciążona jest piętnem okrucieństwa, którego doświadczył w swoim dzieciństwie i późniejszym życiu. Nie ma pewności siebie, bo został jej pozbawiony. Ciągle mówiono mu, że jest nikim i nic w życiu nie osiągnie. Kiedy słyszysz takie słowa bardzo wcześnie w życiu - zaczynasz w to wierzyć bez względu na to, czy to prawda, czy nie.
Czy Ty miałeś podobne doświadczenia, zmagałeś się z brakiem pewności siebie?
Tak, choć nie w takim stopniu jak Sam. W życiu każdego zdarzają się chwile, kiedy czujemy się całkowicie wystawieni na ciosy i samotni, nierozumiani, A czasem wystarczy jedno słowo, jedna osoba, która pomoże wyjść z takiego stanu. Nie musi chodzić o figurę ojca i kontakty z nim, może chodzić o wszystko. Kiedy jesteś nastolatkiem i nie masz dziewczyny w wieku 17, 18 lat, wydaje ci się, że już zawsze będziesz sam. Nie potrafisz zobaczyć światełka w tunelu. To dotyczy wszystkich. To poczucie izolacji jest bardzo ważne w przypadku Sama, a więc i tego, jak budowałem tę rolę.
Jeden z krytyków nazwał Sama "komediowym, tchórzowskim yin dla srogiego yang Jona Snowa", osobą, która w trzymającym w napięciu serialu wprowadza oczyszczający efekt komiczny. Czy Twoja rola została napisana w ten sposób, czy to Twoja interpretacja tej postaci?
Sam używa wiele humoru, głównie po to, żeby się osłaniać. Otyłe dzieciaki, w ogóle otyli ludzie, często używają humoru jako sposobu na łapanie kontaktu z innymi. Sam też to robi, ale używa go także jako tarczy. W "Grze" są inne postaci, które są zabawne. Tyrion, postać podobna w wielu aspektach do Sama, używa jednak swojego ciętego języka i poczucia humoru jako broni. Dla Sama to tarcza, jest celowo zabawny, stara się wydawać ludziom tak sympatyczny, jak tylko może. Jeśli chodzi o sposób, w jaki gram, to muszę powiedzieć, że naprawdę mam szczęście, bo scenarzyści pisząc zwracają uwagę na to, jak dany aktor pracuje. Rola Sama została napisana po tym, jak zobaczyli, jak radzę sobie z tą rolą, wiele scen zostało dodanych, jak ta, kiedy Jon i Sam czyszczą stoły i rozmawiają o dziewczynach.
Została napisana dla siebie?
Tak, po tym, jak scenarzyści zobaczyli, jak gram. Duże znaczenie ma tu także moja zażyłość z Kitem (Kit Harington gra Jona Snowa - red.), wykorzystanie tej relacji przyniosło serialowi dużo dobrego.
Spodziewałeś się, że serial będzie takim sukcesem?
Patrząc wstecz zabawne jest to, że nigdy nie myśleliśmy, że takim sukcesem nie będzie. Wiedzieliśmy, że jest dobry. Ludzie z HBO denerwowali się pewnie bardziej niż my, aktorzy, bo dla nas to była kreatywna praca. Ale jest więcej składników przepisu na sukces, o czym ludzie z HBO wiedzą.
Widzowie długo mieli nadzieję, że relacja Sama i Gilly stanie się bardziej zażyła. Jest na to szansa?
Sam jest bardzo wrażliwą osobą, która doskonale zdaje sobie sprawę ze słabości innych ludzi. Ma ogromną inteligencję emocjonalną, wie więc, że te straszne rzeczy, które wycierpiała Gilly, czynią z niej osobą bardzo skrzywdzoną, która może nigdy nie osiągnąć równowagi. Wie, że jej stosunek do seksu to wspomnienie cierpienia i bólu, poniżenia, dlatego zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli choć przez chwilę Gilly pomyśli, że tego właśnie od niej chce, cała ciężka praca, którą włożył w zdobywanie jej zaufania, obróci się w niwecz.