Za co tak naprawdę płacisz kupując krem czy szminkę? Dziś odkręcamy wieczka i nakrętki i sprawdzamy jak duży wpływ na naszą chęć kupowania kosmetyków mają ich opakowania. Dekonstrukcja jest ostatnio bardzo modna w najdroższych światowych restauracjach, zabawimy się więc w krytyków kosmetycznych i będziemy czujni jak najlepsi krytycy kulinarni.
W zeszły piątek dostałam do przetestowania dwa produkty: maskę do twarzy i szampon do włosów. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że to prototypy, które jeszcze nie mają właściwych opakowań i nazw. Zostałam zaproszona do tak zwanego ślepego testu, który ma na celu sprawdzenie jak podoba się produkt? Nie jego nazwa, oprawa wizualna czy nie wiadomo jakie technologie, ale działanie.
Najzabawniejsze jest to, że bardzo spodobały mi się te opakowania bez opakowań (zwykłe, proste białe, z jednym małym napisem: Hyaluronic Acid & Collagen). Mało tego, wieczorem odwiedziłam znajomą z Bardzo Poważnego Studia, która na co dzień zajmuje się identyfikacją marek i ją prototypowe opakowania zachwyciły!
Powód: są inne niż wszystkie. Czyste, bez ozdób, kolorów i miliona napisów. To wywołało we mnie chęć zgłębienia tematu opakowań, bo przecież nie da się bez nich kupić samego produktu (a maska i szampon są genialne, chociaż nie wiem nawet ile kosztują i jakiej są firmy).
Prosto z Mediolanu: projektantka Sara Ferrari
o tendencjach w opakowaniach kosmetyków
Mają ogromne znaczenie na odbiór samego produktu. Ale liczy się też fakt, co konkretnie kupujesz. Największe wrażenie robią na mnie te bardzo medyczne, apteczne opakowania kremów do twarzy i kosmetyków do demakijażu. Momentalnie odbieram je jako takie, które naprawdę działają. Domyślam się, że firmom, które je produkują dokładnie o to chodzi! Wyglądają poważnie, profesjonalnie i "skutecznie". Sprawdziłam, że one rzeczywiście działają i że mogę ufać takim markom jak La Roche-Posay czy Clarins... Ale jeśli chodzi o kosmetyki do makijażu, znowu wygrywa aspekt psychologiczny. Chętniej sięgnę po piękny przedmiot niż po taki, który wygląda profesjonalnie. Kocham opakowania Chanel podobnie jak Yves Saint Laurent (nie mogę żyć bez złotego korektora rozświetlającego Touche Eclat). Zaufanie do tych tych dwóch marek makijażowych zbudowane jest oczywiście na ich doświadczeniu w świecie trendów i mody. Na pokazach, które przygotowywali, na całej masie projektantów i designerów, która przez lata nad nimi pracowała. Ale oprócz wszystkiego, to naprawdę świetne kosmetyki kolorowe. Natomiast jeśli chodzi o wiodące trendy w opakowaniach, to wydaje mi się, że bardziej działa na klienta identyfikacja marki jako całości. Jeżeli lubisz pomadkę za jej kolor i jakość, podejrzewam, że nie będziesz poszukiwać innej w lepszym opakowaniu. Trendy sprawdzają się w momencie kiedy kupujesz kosmetyk w prezencie. Nawet jeśli kolor cieni nie będzie odpowiadać twojej koleżance - ucieszy ją ich piękne, nowoczesne opakowanie.
Redakcja styl.natemat.pl postanowiła też zapytać osobę, która kilka lat pracowała w fabryce opakowań kosmetyków i leków, Katarzynę Kalinę, jak produkcja opakowań wygląda od kuchni.
Czym zajmowała się dokładnie fabryka opakowań w której pani pracowała?
Firma, w której pracowałam trzy lata, Alcan, następnie zmieniła nazwę na Aldea (część koncernu Rio Tinto) produkuje głównie tuby i tubki kosmetyczne, a także tubki do past do zębów i leków. Fabryka mieści się w Łodzi, a jej głównymi klientami są takie „olbrzymy” jak Coty czy Avon. Ale także polska marka kosmetyczna Dr Irena Eris.
A pani rolą w tej firmie było…
…Pracowałam w biurze obsługi klienta na rynek brytyjski. Moim zadaniem i chlebem powszednim było głównie omawianie z klientami designu opakowań i tego, jak ma finalnie produkt wyglądać.
Czy to polska fabryka?
Nie, zdecydowanie międzynarodowa. W Łodzi produkują się małe i średnie opakowania, a w kilku fabrykach we Francji te, które są bardziej skomplikowane technologicznie i najdroższe, jak roll-ony czy laminaty (opakowania wyłożone srebrną folią, która chroni substancje aktywne w kremach i pastach). W Łodzi zdecydowanie przeważa produkcja tub i tubek plastikowych. Czyli jakieś 90 proc. katalogu Avonu.
I kiedy siadała pani do rozmów z klientem nad formą opakowań, jak to wyglądało? Czy firma kosmetyczna może sobie wymyślić jakąkolwiek tubkę czy muszą być spełnione określone jej parametry?
Jest coś takiego, jak wielka księga techniczna. Obszerna dokumentacja (300 stron) różnych wariacji tub i tubek, jakie można w Łodzi wyprodukować. Bo w każdej fabryce są określone możliwości technologiczne maszyn, plus tubka czy słoik na krem musi spełniać jak każdy przedmiot użytkowy funkcje praktyczne. Nie da się wyprodukować szerokiej (a raczej wąskiej) na 35 milimetrów tuby o długości pół metra. Bo po pierwsze, nie da się zgrzać końcówki, po drugie, taka tubka będzie się przewracać na półce w łazience.
A czy w tej księdze jest wszystko: tubki, etykietki i zakrętki?
Zakrętki, to zupełnie oddzielny produkt. Zamawialiśmy je u firmy zewnętrznej, która miała odpowiednie maszyny do ich wyprodukowania. Zresztą zakrętki są bardzo kosztowne. Te do droższych kremów (np. pozłacane czy srebrzone) wymagają ręcznego nakręcania.
Stworzyliśmy więc specjalną część linii produkcyjnej, na której siedzą panie w białych rękawiczkach i nakładają zakrętki na nasze tuby.
A co z etykietami, bo przecież większość opakowań pielęgnacji czy makijażu jest wręcz upstrzonych nazwami i innymi napisami? Czy je również w Aldei się produkuje czy to kolejna część, którą wykonuje się odrębnie?
Najczęstszym produktem zamawianym w Aldei są właśnie finalne tuby, wraz z etykietami i oprawą graficzną. Tak zwany art work. Zawsze zanim wystartowaliśmy z produkcją, wysyłaliśmy klientowi prototyp, żeby mógł ewentualnie powiedzieć czy podobają mu się kolory i nadruk czy trzeba coś zmienić. I tutaj tak samo jak z kształtem i rozmiarem samych tubek, też proponowaliśmy firmom kosmetycznym rozwiązania które już znaliśmy, albo wymyślaliśmy wspólnie zupełnie nowe.
Ale część firm zamawia po prostu gładkie tuby, a etykiety nadrukowuje sama gdzieś indziej. Niektóre nawet u siebie, bo mają w fabrykach własne etykietownice. Tak zwykle robiły marki kosmetyczne, które potrzebowały na tubkach nazw i wyjaśnień w różnych językach, bo sprzedawały produkt na wielu rynkach.
Ile tubek dziennie się produkuje w tej fabryce?
Jest sześć linii produkcyjnych. Najszybciej idzie produkcja białych tubek, które nie są wielce skomplikowane technologicznie. Te z nadrukami oczywiście potrzebują do powstania więcej czasu (trzeba zaprogramować maszyny, itp.). Ale wydaje mi się, że w ciągu doby produkuje się tysiące tubek.
Czy w takiej firmie wszystko jest zmechanizowane czy jednak potrzeba do pracy ludzkich rąk?
Oczywiście ten przemysł jest dziś bardzo zautomatyzowany. Ale same maszyny nie wystarczą. I podobnie jak z paniami w białych rękawiczkach od zakrętek, potrzeba w fabryce planistów (planerów) produkcji , brygadzistów, osób, które przygotowują mieszanki, itp. Dlatego pracownicy fabryki wykonują swoje zadania w systemie zmianowym. W Aldei są jakieś 3 do 4 zmian na dobę.
Dlaczego?
Zatrzymanie linii produkcyjnej jest niezwykle kosztowne. Także taka fabryka musi być super zorganizowana. I dlatego umawia się z producentami kosmetyków na wiele miesięcy przed. I na przykład Avon robi rezerwację. Bo produkuje w Łodzi około miliona tub. I podobnie jak w świecie mody jest spore przesunięcie. Czyli serię kosmetyków z katalogów zimowych produkuje się latem…
Skoro występuje tam czynnik ludzki, pewnie zdarzają się różne wpadki… Co można znaleźć w linii plastikowych tubek, nad którymi czuwają pracownicy? Czy jest to produkcja stuprocentowo sterylna?
Kiedy na linii produkcyjnej pracują kobiety, najczęściej w opakowaniach można znaleźć kolczyki, albo zapięcia od kolczyków, a także rzęsy i włosy. Nawet grzywkę trzeba przykryć jednorazowym czepkiem, żeby na pewno nic się w tubce nie znalazło z cyklu z pozdrowieniami od pani z produkcji (śmiech).
A jeśli już się znajdzie wspomniany włos czy kolczyk, bo rozumiem, że jest kontrola produkcji, co dzieje się z tubkami?
Zdecydowanie taniej jest zniszczyć całą linię tubek niż oglądać i odpakowywać każdą po kolei.
Co dzieje się ze zniszczonymi kilogramami plastiku?
Kiedyś Aldea wypróbowała przerabiać nieudane lub niewykorzystane ze zwrotów czy odpadów tubki, na tak zwane ekotuby – z recyklingu. Niestety pomysł się nie sprawdził. Nikt nie chciał ich kupować, bo cena była albo porównywalna ze zwykłymi, albo nieco wyższa. Ekologia na razie się nie przyjęła…
I co później się dzieje z tubami i słoiczkami, kiedy są już zwarte, zakręcone i gotowe? Czy producenci kosmetyków przyjeżdżają po nie czy im się je dostarcza pod podany adres?
Trzeba dostarczyć i to bardzo szybko. Bo mieszanina właściwego produktu ma termin przydatności w laboratorium do 24 godzin. Tylko w takim terminie można nią napełnić tuby. I kiedy zdarza się tak zwana obsuwa w transporcie, producent opakowań płaci wysokie kary pieniężne. Tak się wydarzyło kiedy we Francji były strajki i nie dostarczyliśmy dla Coty tubek na błyszczyki na czas.
Na pewno wie pani dużo na temat kosmetyków. Jaką wartość ceny produktu, który kupuję w perfumerii stanowi krem a jaką jego opakowanie?
Z tego co wiem to 50 procent wartości kremu stanowi jego opakowanie (np. tubka), a do tego dochodzi jeszcze zakrętka i nieraz kartonowe opakowanie zewnętrzne... Cena samego produktu nie przekracza więc 50 procent jego wartości.
Zresztą, pracując w takiej fabryce poznałam wiele sekretów firm kosmetycznych. Znam adresy fabryk, do których dostarczaliśmy tuby i wiem, że produkują w nich nie tylko marki z półki premium, ale i te massmarketowe. Receptury kremów X za 400 złotych są niemal te same co kremów Y za 40 zł, bo powstają z tych samych komponentów w tych samych laboratoriach.
A czy w takim razie ceny tubek i słoików, które kupują luksusowe firmy kosmetyczne różnią się od tych masowych?
Nie. Różnica polega zupełnie na czymś innym. Cena opakowań jest niższa, kiedy producent kremów zamawia ich milion, niż kiedy zamawia tysiąc. Maleje w stosunku do ilości. To jeden z sekretów, który tak naprawdę mi się wydaje być oczywisty. Taniej będzie wielkiemu producentowi jak Avon kupić słoiczki na kremy niż Dr Irenie Eris. To ta druga marka musi za opakowanie zapłacić dużo więcej.
Czy mając taką świadomość kupuje pani częściej kremy Lancome czy Ziaja?
Najlepiej jest być otwartym. Owszem, mogę zaszaleć i kupić ekskluzywny kosmetyk, choć wiem, że niestety znam jego dokładną cenę, i się nim cieszyć. Ale kupując balsam za 7 złotych, też wiem, że mogę być z niego zadowolona. Bo jego cena wcale według mnie i mojej wiedzy nie świadczy o braku działania. Może być równie dobry, jak ten za 300 złotych. I prawdopodobnie taki jest.