Kawior, perły, złoto, diamenty. Większość firm kosmetycznych prześciga się w tym, co jeszcze można wpakować do małego słoiczka z kremem, żeby kobiety chciały wydać na niego pół pensji. Ale wbrew pozorom w pielęgnacji nie działają składniki, które wyglądają na luksusowe, tylko te aktywne. Niezbyt atrakcyjne wizualnie i o skomplikowanych nazwach. Które z nich naprawdę działają – sprawdzamy.
Nie ma chyba kobiety, której nie skusiłaby reklama kosmetyku. Idealna, gładka skóra modelki, luksusowy słoiczek, a w nim obietnice wiecznej młodości, piękna i kilku innych rzeczy. Ceny takich kremów zaczynają się od 100 złotych, a kończą na kilku tysiącach.
Zapytałam specjalistę dermatolog, dr Agnieszkę Bliżanowską z gabinetu Wellderm na co powinnyśmy zwracać uwagę, kiedy kupujemy kremy.
Pani doktor, gdzie kupować kremy, które naprawdę działają: w perfumeriach czy aptekach?
Ja oczywiście powiem, że w aptekach, albo gabinetach lekarskich. Większość preparatów aptecznych musi mieć udowodniony skład i opisany czynnik aktywny. Dla mnie przyciąganie uwagi czarną orchideą, perłą czy wyciągiem z morskiej trawy jest czystym marketingiem. I ten superskładnik w rzeczywistości to łyżeczka na wielką kadź.
A tak naprawdę na skórę działają zupełnie inne rzeczy. Poza tym jako lekarz wierzę w takie składniki aktywne, które były przebadane, także histopatologicznie. Kolejnym argumentem za kupowaniem w aptece jest to, że produkty apteczne muszą się zazwyczaj wykazać większą czystością produktu (jest mniejsze ryzyko uczuleń czy podrażnień skóry).
A które z kremów aptecznych działają, po czym je rozpoznać wśród tłumu innych produktów?
Działają preparaty aktywne o odpowiednich stężeniach. Doskonałe produkty mają takie marki jak IS Clinical czy Skinceuticals, na których dokładnie opisane jest stężenie substancji aktywnych oraz inne składniki.
Ale czy to znaczy, że im wyższe stężenie składnika aktywnego, tym lepsze działanie produktu?
Niekoniecznie. Mówi się, że np. witamina C, żeby zadziałała na skórę powinna mieć stężenie 10 proc. Ale witamina C witaminie C nierówna. Szybko się utlenia, więc ważniejsze niż wysokość stężenia jest połączenie jej ze składnikiem, który sprawi, że będzie bardziej stabilna.
A czy mogłaby pani doktor wymienić kilka aktywnych składników, których warto szukać w kremach?
Złotym standardem jest duet: retinol plus witamina C. Retinol wyrównuje skórę, działa przeciwzmarszczkowo, a witamina C to antyoksydant – zwalcza wolne rodniki. Oprócz niej jest dzisiaj wiele innych przeciwutleniaczy takich jak: polifenole czy kwas ferulowy. Mają szerokie działanie, nie tylko zapobiegania starzeniu się skóry. Ważnym składnikiem są peptydy (bardzo duża grupa), które działają wielokierunkowo – ujędrniająco, stymulująco, rozluźniająco (a la botoks).
A kwas hialuronowy który do kremów pakują wszystkie firmy i za chwilę się znajdzie w paście do zębów i proszku do prania?
Kwas hialuronowy działa, ale zupełnie nie tak, jak w medycynie estetycznej. Tam używamy go do wypełniania bruzd i zmarszczek. Ale podajemy go igłą. Powierzchniowo, czyli w kremie działa wspaniale nawilżająco.
No właśnie a jak głęboko w skórę mogą przenikać składniki aktywne?
To zależy od dwóch czynników: jak duża jest cząsteczka i jaki ma nośnik? Na pewno czynniki aktywne docierają do naskórka, a część z nich do skóry właściwej. Pytanie: czy docierają w formie aktywnej? Zresztą nie mówi się o tym, ale substancje aktywne w kremach mają bardzo krótkie działanie.
To znaczy, że przez jak długi czas naprawdę robią coś dla skóry - miesiąc?
Ciężko to zmierzyć. Ale w przypadku witaminy C bardziej tydzień niż miesiąc. Czynnik aktywny na pewno dłużej wytrzyma w kremie z pompką, niż w słoiczku.
Pewnie najlepszą formą podania kosmetyków byłyby w takim razie ampułki…
Tak! Tam czynnik aktywny nie ma kontaktu z powietrzem. W gabinetach można kupić ampułki z witaminami Monoderma. Mają niezwykle prosty skład: czynnik aktywny plus nośnik. Nic więcej nie potrzeba.
Skoro już przy tym temacie jesteśmy. Pani doktor ile składników aktywnych powinien zawierać krem: 1, 5 czy 50, żeby był skuteczny?
Jeden składnik to ideał, ale nie mam nic przeciwko pięciu. To tak naprawdę jest kwestia zaufania do biotechnologów marki, którzy taki kosmetyk opracowują. Przy większej liczbie składników jest ryzyko, że się mogą nawzajem dezaktywować.