Człowiek o mentalności członka gangu. Chłopak z podwórka, który w młodości siedział w areszcie i był oskarżony o rozbój. W końcu – sprawny polityk, który za plecami Jarosława Kaczyńskiego buduje wpływy i niedługo może zająć jego miejsce. Najnowszy „Newsweek” przedstawia sylwetkę posła PiS Joachima Brudzińskiego.
Nie Antoni Macierewicz, nie Adam Lipiński, nawet nie Mariusz Błaszczak. To właśnie Brudziński jest dziś faktycznie numerem 2 w PiS. Jak pisze „Newsweek”, to ktoś w rodzaju sekretarza generalnego, taki Grzegorz Schetyna PiS-u. „Kontroluje struktury, jest zaprawiony w partyjnych wycinankach i cieszy się zaufaniem skarbnika, który trzyma kasę. Na dodatek w ciągu kilku lat dorobił się pokaźnej armii” – czytamy w tygodniku.
Jego pozycja jest tak mocna, że wielu działaczy PiS widzi w nim delfina, któremu Kaczyński przekaże pałeczkę, gdy sam odejdzie na fotel honorowego prezesa. Poseł gorączkowo temu jednak zaprzecza. „Daję słowo honoru, że do niczego nie aspiruję i nigdzie się nie wybieram” – mówi.
Brudziński w ostatnich latach bardzo się zmienił. Karierę polityka zaczynał w wieku 22 lat jako działacz Porozumienia Centrum. Wydawało się, że nie ma specjalnych ambicji, ale wyróżniał się lojalnością. Dlatego w 2001 roku został szefem struktur PiS w Zachodniopomorskim, a cztery lata później trafił na listy wyborcze. „W tamtym czasie prezentował postawę skromnego i sumiennego członka partii. Nie zabiegał o stanowiska czy apanaże” – wspomina jeden z polityków PiS.
Jako poseł i bliski współpracownik Kaczyńskiego stał się pewny siebie. Zadbał też o swój wizerunek: zaczął się lepiej ubierać i pozować na intelektualistę. „Pochodzi z prostej robotniczej rodziny, ale ma pęd do wiedzy. Dużo czyta, widać, że chce nadrabiać kulturowe zaległości” – powiedział o nim kiedyś prezes PiS.
Bo Brudziński to, jak mówią jego znajomi, „chuligan z podwórka, tylko przebrany w garnitur”. Politycy PiS wiedzą, że jeszcze jako uczeń technikum był oskarżony o zdemolowanie pociągu i rozbój. Przesiedział także dwa miesiące w areszcie. Niektóre stare nawyki, jak np. te dotyczące alkoholu, mu pozostały.
„Jeszcze w poprzedniej kadencji zdarzało mu się umawiać z jednym z byłych posłów pod swoim blokiem na Powiślu. Dwaj poważni panowie szli do monopolowego, kupowali połówkę i siadali na ławeczce w pobliskim parku” – opisuje tygodnik.
Poza tym po alkoholu włącza mu się „szwendaczka” – nagle rusza przed siebie, nie wiadomo po co i gdzie. Rozmówca „Newsweeka” opowiada, że kiedyś przez dwie godziny szukał go w lesie.
Jeśli chodzi o karierę polityka w PiS, przynajmniej na razie na zmiany się nie zanosi. Brudziński będzie trwał przy prezesie. "Jarosław to dla niego zbawca Polski i herszt bandy. On uważa się za jego żołnierza i będzie przy nim, choćby cała reszta zdradziła. Jest jak kibol. Klub spadnie do czwartej ligi, a on dalej będzie chodził na mecze z deską w ręku" – podkreśla jego partyjny kolega.
Efekty przemiany Brudzińskiego czasem były komiczne. Siedząc w gronie PiS-owskich profesorów posługiwał się inteligenckim słownictwem i wdawał się w dyskusje o historii. Ale gdy w pokoju meldowali się jego starzy kompanii, przechodził do swojego pierwotnego rejestru językowego. Klął jak szewc i z przyjemnością wracał do czasów, w których piło się aplagi i obijało leszczom mordy. To dosłowny cytat.