– Teraz w Polsce w branży są tylko ci, którzy poświęcili morzu całe życie od młodości. Polacy stanowią na świecie raczej elitę wśród specjalistów niż tanią siłę roboczą – mówi nam Marek, starszy oficer na kontenerowcu z ponad dwudziestoletnim stażem na morzu, który postanowił zdradzić nam tajniki pracy na potężnych kontenerowcach. Jak zaznacza, nieco gorzej jest jednak z tą polską renomą jeśli chodzi o obyczaje. – Niestety nie słyniemy z tego, że jesteśmy przyjemnymi przełożonymi. Chyba w żadnym innym środowisku Polacy nie mają aż tak mocnej opinii rasistów – mówi.
Praca na morzu wciąż jest tak dobra, jak w czasach, gdy zarobki w dolarach lub funtach dawały szansę na szybkie zbicie sporej fortuny?
Na pewno jest wciąż lepsza i bardziej poważana od roboty dziennikarzy... (śmiech)
I zapewne wciąż lepiej płatna?
Zarobki na morzu zawsze zależały od stanowiska. Z tym, że w czasach PRL-u, czy na początku lat 90-tych za królów życia uchodzili także szeregowi marynarze. Jeśli zgarniali choćby kilka tysięcy dolarów za rejs, to po powrocie do kraju, po ówczesnym kursie, mieli czasem na nowy dom. Od naprawdę wielu lat tak łatwo o wielkie pieniądze już nie jest. Świetnie zarabiają tylko wykształceni ludzie na stanowiskach oficerskich i specjaliści, których wśród Polaków nie brakuje. Znad Wisły tych, którzy po prostu szli na statek, by ciężko pracować na najniższych stanowiskach z właściwie już nie ma. Najniższe stawki przestały być atrakcyjne dla Polaków i zastąpili ich jeszcze tańsi Filipińczycy, Indonezyjczycy, a szczególnie ludzie z Afryki.
Jakie stanowisko Pan obecnie zajmuje?
Jestem Starszym Oficerem, czyli człowiekiem odpowiedzialnym za absolutnie wszystko, co dzieje się na pokładzie. Pływam na dużym kontenerowcu należącym do jednego z liderów transportu morskiego. I jeśli wciąż rozmawiamy o tych legendarnych marynarskich pieniądzach, to nie zaprzeczam, że to jedno z najlepiej opłacanych stanowisk w naszej korporacji. Należymy do tych szczęśliwców, którzy pracują na stałej umowie, a nie kontraktach za określone rejsy. Otrzymuję pensję miesięczną w wysokości prawie 15 tys. zł.
Płacą tak dużo nawet za siedzenie w domu?
Na tym polega też ta praca. Zazwyczaj kilka miesięcy pływamy, kilka mamy czas na odpoczynek. Wiąże się to nie tylko z kwestiami logistycznymi, ale także tym, że na stanowiskach o takiej odpowiedzialności nikt nie powinien pracować non-stop i popadać w rutynę. Bo rutyna na morzu doprowadza do tragedii lub gigantycznych strat.
Brzmi bardzo atrakcyjnie. Dlaczego więc dziś w Trójmieście, czy Szczecinie coraz trudniej spotkać marynarzy?
To przede wszystkim efekt tego, o czym już mówiłem. Praca na morzu staje się coraz mniej atrakcyjna dla tych, którzy widzieli w niej sposób na szybkie wzbogacenie się. Te wszystkie historie sukcesu, że ktoś pływał przez parę lat i ustawił się na całe życie to naprawdę minione czasy. Teraz w Polsce w branży są tylko ci, którzy poświęcili morzu całe życie od młodości. Polacy stanowią na świecie raczej elitę wśród specjalistów niż tanią siłę roboczą. A to oczywiste, że elita nie rzuca się w oczy na każdym kroku.
Chęć do ciężkiej pracy już nie wystarczy, by zarobić na morzu?
Ciężkiej pracy na statkach jest w ogóle coraz mniej, bo wielu szeregowych pracowników zastępuje po prostu technologia. Do pracy na mostku, a nawet w maszynowni potrzebna jest dziś raczej inteligencja i specjalistyczna wiedza. Nie wystarczy zapał. Trzeba skończyć odpowiednie szkoły, zwykle wyższe i skończyć dziesiątki dodatkowych szkoleń.
Chłopacy, którzy sądzą, że przyjdą do portu i dostaną angaż na rejs po świecie nie mają szans na spełnienie takich marzeń?
Gdy zaczynałem karierę, a było to na przełomie lat 80-tych i 90-tych takie obrazki rzeczywiście się zdarzały. Szczególnie przez kilka lat po upadku komunizmu, gdy rozdawali paszporty już wszystkim. Wtedy do Gdyni ciągnęła mała rzesza ludzi z południa, którzy nasłuchali się, jak to łatwo zarobić na pływaniu. I wielu rzeczywiście załapało się wtedy na rejsy tylko i wyłącznie dzięki dobrym chęciom. Jednak dziś miejsce dla ludzi, którzy mogą zaoferować tylko dwie ręce gotowe do pracy jest raczej na zmywaku w Londynie niż na statkach.
Na świecie polskich marynarzy też mają za elitę?
Oczywiście. Naprawdę dawno przestaliśmy być tanią siłą roboczą. Choć oczywiście bywa, że o angażu wykształconego i doświadczonego oficera z Polski decyduje też to, że pewne stawki są dla niego bardziej atrakcyjne niż dla kolegów po fachu ze Skandynawii czy Ameryki Północnej.
Mamy na morzach dobrą renomę?
Tak, jeśli chodzi o umiejętności. Akademia Morska w Gdyni to szkoła wręcz legendarna w biurach HR-owców największych koncernów, które biją się o jej absolwentów. Których nawet w dzisiejszych czasach na najlepszych kierunkach nie ma co roku kilkuset, a zaledwie kilkunastu. I oni od razu znajdują pracę. Wielu pewnie może wybierać między pracodawcami.
Nieco gorzej jest jednak z tą polską renomą jeśli chodzi o obyczaje. Niestety nie słyniemy z tego, że jesteśmy przyjemnymi przełożonymi. Chyba w żadnym innym środowisku Polacy nie mają aż tak mocnej opinii rasistów. Bo niestety tej obecnej taniej sile roboczej z Azji i Afryki nie pracuje się pod naszymi rodakami najlepiej.
Polscy oficerowie pomiatają czarnoskórymi?
Niestety. I rozumiałbym, że to w jakiś sposób przywara najstarszego pokolenia. Gdzieś chyba w szkoleniu młodych kadr jest jednak luka związana z przystosowywaniem ich do multikulturowych środowisk. Bo to właśnie najmłodsi miewają z rasizmem straszliwy problem. I pół biedy, gdy okazują to wobec szeregowych marynarzy. Podczas tego rejsu, z którego właśnie wróciłem atmosferę w pierwszych dniach zepsuł natomiast młody nawigator, który per "czarnuch" odnosił się do starszego mechanika, który jest na statku drugim po Bogu. Chłopak nie wziął pod uwagę, że on niestety pływał z Polakami od kilkunastu lat i świetnie znał znaczenie tego słowa...
Dobra atmosfera na statku to podstawa?
Nikt nie będzie sabotował pracy tylko dlatego, że się nie lubi z mechanikiem, oficerem czy samym kapitanem. Jeżeli jednak czeka nas kilka miesięcy spędzonych razem, to dobrze się po prostu w miarę lubić nawzajem. Szczególnie, że nowoczesne statki nie potrzebują już kilkudziesięciu członków załogi, a raczej kilkunastu.
Załoga jest, jak rodzina?
Na pewno nie. Na morzu to jest praca. Tymczasem w porcie ktoś powinien zawsze czekać. Powinno się mieć dom. Widzę chłopaków, którzy nie mają gdzie wracać, bo po powrocie z rejsu od razu zrywają się w jakieś podróże po świecie dla rozrywki. Zero czasu dla rodziny. I potem drugi, trzeci rejs i oni są po prostu wypaleni.
Zawsze mówiło się, że rodziny marynarzy tylko cierpią przez te tygodniowe, a nierzadko kilkumiesięczne okresy rozłąki.
Serio? Mam jakoś inne doświadczenia. Większość z nas ostatecznie wiąże się z ludźmi dość niezależnymi, którym ta przestrzeń, gdy nas nie ma też jest na rękę. Jeżeli ktoś marzy o życiu w ciągłym cieple domowego zacisza, to nigdy nie powinien nawet myśleć o składaniu papierów na uczelnię morską.