Mam dwadzieścia jeden lat i sześciuset siedemdziesięciu czterech znajomych na Facebooku. Wymieniłam setki wiadomości i napisałam jeszcze więcej komentarzy. I co z tego, skoro większość z tych ludzi widziałam parę razy w życiu, a z najbliższymi spotykam się nie częściej niż raz na tydzień?
O znajomościach w dobie Internetu powiedziano już wiele, dorzucam więc i ja parę słów od siebie. Pamiętacie, gdy w dzieciństwie mama mówiła „nie kupię ci psa, bo to nie zabawka, trzeba się nim zajmować”? Potem i tak ostatecznie udało nam się go dostać. A jak było z wyprowadzaniem, każdy dobrze pamięta. Po początkowym zachłyśnięciu się i dumie — wykręcanie w każdy możliwy sposób.
Ze znajomymi i Internetem jest podobnie. Wszystko ładnie, dopóki nam się nie znudzi. A nudzi się dość szybko. Postanowiłam porozmawiać o tym z paroma bardziej i mniej znanymi przeze mnie osobami. Oczywiście na Facebooku.
Skasuj ten komentarz! —Pokłóciłem się kiedyś na fejsie z koleżanką — opowiada mi Przemek —To znaczy, nie wiem, czy „pokłóciłem” to odpowiednie słowo. Jestem z reguły leniem i internetowym flejtuchem. Wiadomości piszę bez ładu, składu i emotikon. Rozmawiałem z nią akurat o jej nowym chłopaku. Jakoś tak wyszło, że napisałem ironiczny komentarz, a koleżanka odebrała to jako atak. Ostatecznie zablokowała mnie i usunęła ze znajomych — dodaje.
Przemek jest jednak osobą, która rzadko korzysta z mediów społecznościowych i nie przejął się reakcją koleżanki, chociaż, jak przyznaje, był lekko zaskoczony. Mnie to jednak nie dziwi. Wielu moich znajomych miało podobne sytuacje. Wystarczył niepochlebny komentarz, głupi — ale śmieszny — mem zrobiony z profilowego czy niefortunna wymiana zdań.
—No tak, ludzie w necie się strasznie spinają. Niektórzy powinny wyluzować — stwierdza mój rozmówca, a ja nie mogę się z nim nie zgodzić.
Komentuje: Jolanta Olszewska, psycholog
To nie jest tak, ze wszyscy siedzą na Facebooku. Są cały czas środowiska, dla których to nie jest norma. Grupa osób korzystających z mediów społecznościowych jednak jest potężna i wciąż rośnie. Ograniczamy się - wszystkie informacje, jakie udostępniamy, to pewnego rodzaju kreacja. Oczywiście bardzo fajne kontakty można nawiązać przez social media, a niektóre z nich przenoszą się do realu i mogą się skończyć przyjaźnią. W większości przypadków jednak te kontakty są płytkie. Mają być przyjemne, a nie nas obciążać - takie znajomości jest bardzo łatwo skończyć. Spłycamy je, bo mamy coraz większy problem z emocjami. Życie jest coraz szybsze, wybieramy więc sobie drogę, która jest mniej kosztowna emocjonalnie.
Impreza na fejsie Zielona kropka świeciła się też obok znajomej, z którą byłam dawno temu na szkoleniu. Widziałam ją raz w życiu, ale postanowiłam zaryzykować i wysłałam wiadomość o treści: „hej, wieczór, wiosna w pełni, a ty na fejsie?”.
—No tak, siedzę ze znajomymi nad Wisłą i piszę ze współlokatorką, dlatego jestem dostępna, a co? —dostałam w odpowiedzi i zrezygnowałam z dalszych pytań. Całe szczęście była też masa innych aktywnych w tym momencie osób.
—Fajny klub w centrum miasta, wybierasz się tam ze znajomymi — zaczyna swoją opowieść Magda, którą poznałam kiedyś na jakiejś domówce—Parę drinków i idziecie tańczyć. Akurat leci Beyonce, więc bioderka w ruch i dirty dancing. Namierza cię wzrokiem całkiem fajny koleś i „podbija”. Tańczycie, rozmawiacie, jest w porządku, chociaż nie tańczy jak Maserak. Opowiada o sobie, próbuje żartować. Pyta w końcu o numer telefonu albo jak znaleźć cię na Facebooku. Tłumaczysz tę skomplikowaną drogę, bo w końcu masz strasznie popularne nazwisko i ciężko się dokopać. Jeden klik, zaproszenie poszło, automatycznie przyjmujesz do znajomych. I tyle — kwituje Magda — Wiesz, scenariusz zazwyczaj jest taki sam. I to nie tyczy się tylko takich znajomości z imprez. Często zapraszają mnie do znajomych osoby, z którymi na przykład chodzę na wykład, a nie zamieniłam z nimi ani słowa. I na tym Facebooku też z nimi nie rozmawiam, chociaż przyjmuję — opowiada dziewczyna — Po co? Nie mam pojęcia. Może czuję się dzięki temu trochę popularna?
Stówcia, stary! —Jestem na spotkaniu rodzinnym, ale mogę gadać. Co tam? — odpisuje mi dawna sąsiadka, a gdy wyjaśniam o co chodzi, stwierdza —Mam wrażenie, że odkąd mam fb, odsuwam się od swoich znajomych. Nie chce mi się wychodzić, bo wolę siedzieć w piżamie i wysyłać filmiki z kotami. Czasem nawet w ogóle nie gadamy, tylko obczajamy swoje posty i lajkujemy zdjęcia. Trochę to smutne, ale już się chyba przyzwyczaiłam.
I jest w tym dużo racji, bo zamiast dbać o kontakty, dbamy o siebie. Zmieniamy profilowe, wrzucamy statusy, które mają przynieść nam wyznaczniki popularności — lajki. Dobieramy zdjęcie w tle równie skrzętnie jak ludzi, których chcemy zaprosić. Wariujemy na punkcie oznaczania się na zdjęciach i w związku, wrzucania serduszek i przechwalania. Jesteśmy dostępni dzień i noc — na komputerze, tablecie i telefonie. Coraz mniej rozmawiamy, a jak widujemy się, to przez ekrany laptopów.
Tomek, mój znajomy, usunął niedawno w ramach buntu swoje konto na Facebooku. Stwierdził, że nie potrzebuje sztucznego tłumu, a prawdziwi przyjaciele będą wiedzieli gdzie go znaleźć. W rezultacie dostał o kilkaset mniej życzeń urodzinowych niż w zeszłym roku, ale przynajmniej powstały one ze szczerych chęci. Nie były to skopiowane od kolegi niżej setki, wklejone z nadzieją odwdzięczenia się na wallu przy najbliższej okazji.
Zazdroszczę mu tego, bo sama wiele razy przymierzałam się do skasowania konta i do tej pory się nie odważyłam. Facebook to fajna zabawka, ale nie chcę, by moje znajomości skurczyły się do rozmiarów wyklepanych znaków w życzeniach urodzinowych. Chyba więc czas się wylogować.