- Kierowcy reagują na mnie bardzo przyjaźnie. Wzbudzam rozbawienie, bo to nie jest przecież częsty widok. Jest bezpiecznie, choć zdarza mi się usłyszeć propozycję seksu - mówi w rozmowie z naTemat Teresa Olszewska-Bancewicz 82-latka, która od 20 lat podróżuje po świecie autostopem.
Teresa Olszewska-Bancewicz: W ubiegłym roku. Wybrałam się na grecką wyspę Ikarię. Miałam dokładnie miesiąc urlopu, bo na co dzień prowadzę warsztaty w Bolesławieckim Ośrodku Kultury. Pierwszego września wyruszyłam autostopem przez Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację, Serbię i Bułgarię. Sama podróż zajęła mi tydzień, czyli jak na moje doświadczenia z podróżowaniem dosyć długo. Ale było wspaniale. Najbardziej zachwyciło mnie to, że Ikaria jest wyspą właściwie nie skażoną przez człowieka.
Która to już była autostopowa podróż w pani życiu?
Jeśli dobrze policzyłam, to było ich już koło 20. Mało, za mało, ale proszę pamiętać, że ja zaczęłam podróżować w wieku 62 lat. Wcześniej wyjeżdżaliśmy z mężem i dziećmi na wycieczki, ale nigdy nie wpadłabym na pomysł, by zamiast samochodem pojechać gdziekolwiek stopem. Ze względu na rodzinę po prostu się nie dało. A i sama bym się nie odważyła.
To co się takiego stało, że 62-latka chwyciła za plecak i postanowiła jeździć po świecie "okazją"?
Wie pan, ja czułam się wciąż bardzo dobrze i młodo. To był okres transformacji ustrojowej, która pozbawiła mnie pracy. Moje przedsiębiorstwo, gdzie byłam projektantką wnętrz, zostało sprzedane. Nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie plastyka, ani w ogóle jakiejkolwiek innej. Przeprowadziliśmy się wtedy wraz z mężem z Jeleniej Góry w okolice Bolesławca i kupiliśmy dom, który wymagał remontu. Miałam kilkunastoletnie dziecko i nie tylko nie było mnie stać, by remontować dom, ale nie mieliśmy nawet na chleb. Wpadłam w depresję. Chodziłam po lekarzach i usłyszałam radę, że potrzebuję zmiany, wyrwania się z tego otoczenia. Pomyślałam o podróżowaniu, ale nie mogłam nawet złotówki uszczknąć z pieniędzy, które dawała mi emerytura, bo przecież miałam dziecko i to było najważniejsze. Tak pojawił się pomysł podróżowania autostopem. To był moment: nie miałam butów, więc pożyczyłam od synka korki, zabrałam jedzenie, czyli płatki i mleko, wzięłam ze sobą kompozycje plastyczno-roślinne, które jako plastyk tworzyłam, i ruszyłam do Skandynawii.
Tak po prostu? Bez zastanowienia?
To była dramatyczna decyzja. Planowałam coś, o czym nie wiedziałam, czy się uda, a zdawałam sobie sprawę, że jestem odpowiedzialna za los dziecka. Jeśli coś by mi się stało.... Lepiej mieć przecież matkę chorą i w depresji, niż w ogóle matki nie mieć. Ale od samego początku, od momentu wyruszenia, spotykałam samych dobrych ludzi. Kierowcy, nie tylko polscy, robili dodatkowe kilometry, żeby mnie wyprowadzić na dobrą drogę. Kiedy jadąc przez Litwę, Łotwę i Estonię nie chciałam nocować w namiocie na plaży, ludzie zawsze zapraszali mnie do domu. Wie pan: to było tak niewiarygodnie budujące i optymistyczne...
Żadnych problemów?
Problemem były pieniądze. Za pożyczone dotarłam do Helsinek, gdzie sprzedałam moje kwiatowe kompozycje i zarobiłam na bilet na prom. Tych kompozycji miałam ponad 250, a cały plecak ważył 30 kilo. Z Finlandii pojechałam do Szwecji i zjechałam ją wzdłuż i wszerz. Optymizm, z jakim się spotykałam, u ludzi niekiedy jeszcze biedniejszych niż ja, tak mnie podbudował, że po powrocie nie musiałam brać już leków. Proszę wierzyć albo nie, ale dzięki tej podróży wyleczyłam się z depresji. Wróciłam odmieniona. Zaplanowałam, że wybuduję swoją własną galerię kompozycji obok domu, na miejscu dawnej stodoły. Nabrałam sił. W kolejnym roku znów pojechałam do Skandynawii. Była Dania i Norwegia, zahaczyłam o Laponię. Wszystko autostopem, poza promami.
Czyli podróże były dla pani terapią.
Tak, dzięki nim stałam się bardziej śmiała, zorganizowana i odważna. Moje życie zaczęło się coraz lepiej układać, a ja, zachęcona tymi pierwszymi wyprawami, chciałam kontynuacji. W następnych latach zjeździłam całą Europę, poza Wielką Brytanią, Irlandią i Islandią. Pierwszym celem na południu był Izrael. To była zabawna historia, bo kiedy starałam się o wizę uświadomiono mi, że będę potrzebować na każdy dzień w tym kraju 60 dolarów. A ja dostawałam miesięcznie 600 złotych emerytury na mnie i na dziecko. Od razu powiedziałam ambasadorowi i konsulowi, że ja takich pieniędzy nie mogę mieć. Zostawiłam im swoje kompozycje, paszport i przez tydzień czekałam na decyzję. I w końcu przyszła wiza wraz z listem, w którym życzono mi udanej i szczęśliwej podróży. Było jeszcze lepiej niż w Skandydnawii. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z przyjaciółmi, których poznałam w Izraelu. Przez dłuższy okres podróżowałam tam w polską wycieczką, więc zobaczyłam wszystko, co najważniejsze.
A potem po kolei: Tunezja, Maroko, Egipt, Oman i inne kraje arabskie. Nigdy nie zapomnę, jak zostałam zaproszona przez Arabów na spotkanie, gdzie byli sami mężczyźni. To była uczta, a oni siedzieli na podłodze i uczyli mnie, jak donosi się kawałek mięsa z sosem do ust, żeby nie poplamić ubrania. Wyglądało to komicznie. A generalnie nie do wyobrażenia jest, by w takim spotkaniu brała udział kobieta. Mnie tam zaprosili dwaj kierowcy, z którymi jechałam.
Jak ludzie reagują, kiedy spotykają 82-letnią autostopowiczkę?
Zawsze bardzo przyjaźnie. Oczywiście wzbudzam rozbawienie, bo to nie jest przecież częsty widok. Jest bezpiecznie, choć zdarza mi się usłyszeć na przykład propozycję seksu. Uważam, że mam bardzo dużą wiedzę o psychologii i psychice mężczyzn, dlatego wiem, jak zachowywać się, by nie prowokować tego typu problemów. Napisałam zresztą poradnik dla młodych ludzi, szczególnie dziewczyn, w którym zawarłam wskazówki, jak powinny się zachowywać i ubierać w podróży autostopem. Bo jest coś takiego jak savoir vivre autostopowicza, o czym wiele osób nie pamięta.
Sporo miała pani takich przypadków z podtekstem seksualnym?
Było ich trochę. Według mnie to po części wina stresu, jaki mają kierowcy. Kiedyś ich praca nie była tak uciążliwa, nie byli ciągle kontrolowani, trzymani po kilka godzin na granicach. W sytuacjach podbramkowych, kiedy poczułam, że może mi coś grozić, po prostu chwytałam za klamkę i groziłam, że otworzę w czasie jazdy. To zawsze działało. Ale najczęściej propozycje padały jeszcze zanim wsiadłam. Ktoś, bardzo często rosyjskojęzyczny kierowca, zatrzymywał się i pytał :"budjet seks?". Ja odmawiałam i nie wsiadałam. Z kolei np. z Turkami i Włochami jeździ się fantastycznie. Obwożą, narażają się, jeżdża po górach i zakrętach, a wszystko po to, by mi pokazać to i owo. Zawsze mam z nimi fantastyczny kontakt.
Pamięta pani sytuację, w której czuła się najbardziej zagrożona?
To nie było nawet związane z mężczyznami. Podczas jednej z podróży przyszło mi nocować samej pod namiotem na tunezyjskiej Saharze. W nocy ogromnie się bałam, bo przedtem wielokrotnie miałam nieprzyjemne spotkania ze zdziczałymi psami. No i wtedy usllyszałam szczekanie i wycie. Straszne byłam przestraszona i czatowałam z aerozolem w ręce, by psyknąć w oczy, gdyby te psy się do mnie dostały. Jakoś przetrwałam noc, ale następnego ranka skończyła mi się woda. Myślałam, że nie dojdę do drogi i padnę. W końcu po dłuższym marszu zobaczyłam samochód. Okazało się, że kierowcą był przewodnik niemieckich turystów. Dał mi wodę, okazał się bardzo miły. Powiedział, że skoro spotkał taką turystkę, to tego dnia rezygnuje z zarobku i będzie tylko mnie obwoził po ciekawych miejscach. Zaskoczyło mnie jedno. Ja liczyłam na to, że kiedy powiem, że sama spałam pod namiotem tu na Saharze, to będzie mnie podziwiał i się zachwycał. A on powiedział tylko: "Teresa, ty nie byłaś sama, był z tobą Allah". No dobrze, pogodziłam się z tym. Poszliśmy w Saharę. W pewnym momencie znaleźliśmy się na takim wzgórzu, a dookoła widać było tylko piasek. Nagle on się do mnie przysuwa i kładzie mi rękę na ramieniu. "Teresa, czy ty sobie wyobrażasz miłość na Saharze? Patrz, tu nikogo nie ma, nikt nas nie widzi" - mówi. A ja położyłam swoją rękę na jego i odpowiadam: "Ahmed, sam mówiłeś, że Allah jest wszędzie i wszystko widzi". To od razu podziałało, tak jak działa niemal zawsze na arabskich mężczyzn (śmiech).
Została pani kiedyś okradziona? Albo padła ofiarą przemocy?
Tak, okradli mnie podczas mojej ostatniej podróży do Egiptu. Namiot rozbiłam w dolinie Nilu i starałam się go ukryć za trzcinami. Jeszcze nie skończyłam, a widzę, że po rzecze płyną łódką młodzi ludzie. Uśmiechnęli się, po arabsku się przywitali, ja im uprzejmie odpowiedziałam. O 11 w nocy, kiedy było już ciemno, wrócili. Jeden mnie trzymał, a drugi brał wszystko, co było w namiocie. Krzyczałam "Allah ratuj", ale nie zrobiło to na nich wrażenia. Powiedziałam sobie wtedy, że nigdy więcej nie ustawię namiotu na tak bezludnym miejscu. Po tym, jak oni uciekli, wybiegłam na drogę. To musiał być straszny widok, bo miałam na sobie tylko koszulkę nocną. Stałam tak z gołymi nogami, rozwianym włosem. Jeszcze w dodatku byłam trochę zakrwawiona, bo zraniłam się, kiedy im się wyrywałam. Pan sobie wyobraża reakcję Arabów? Nikt się nie zatrzymał. Dopiero po jakimś czasie wziął mnie jeden kierowca i pojechałam na posterunek policji. To dopiero były przeżycia. Podpisanie protokołu trwało do czwartej rano. Nie mogłam się z policjantami dogadać, bo nie znałam arabskiego. Chcieli wiedzieć, jak wyglądali bandyci. To ja łap za kartkę papieru i zaczęłam ich rysować. Wszyscy mieli największy ubaw, kiedy narysowałam jednego z mężczyzn z zezem, bo rzeczywiście go miał. Myślę, że to był pierwszy raz, kiedy egipska policja zamiast protokołu miała rysunki.
Jak się pani przygotowuje do takich wycieczek? Przecież to spory wysiłek, a pani nie jest przyzwyczajona - jeździ najwyżej raz w roku.
Oczywiście, że trenuję, bo inaczej nie zrobiłabym na przykład 40 tys. kilometrów do Japonii i z powrotem. Przez cały rok pracuję i nie dźwigam plecaka, który waży 30 kilogramów. Dlatego, kiedy mam już zaplanowaną podróż, ubieram odpowiednie buty, zakładam plecak, i spaceruję wokół domu. W ten sposób przygotowuję swoje ciało do wyprawy. A potem wychodzę na drogę i łapie stopa. Nie uznaję tabliczek z nazwą miejscowości, do której jadę. Jeśli ktoś jedzie w danym kierunku, to dobre i nawet 5 kilometrów. Kiedy byłam w Skandynawii kierowcy przez CB radio załatwiali mi przesiadki. Było zabawnie, bo mówili, że mają polską turystkę, a wszyscy myśleli, że chodzi o młodą dziewczynę, a nie o 80-letnią staruszkę.
Który kraj jest najlepszy, a który najgorszy do podróżowania autostopem?
Na pewno kraje autorytarne, jak np. Kuba, są bardzo bezpieczne. Z innych to na przykład Oman. Kraj baśni, wspaniali ludzie, a mężczyźni zachowują się tak, jakby czekali tylko na to, by mnie ze sobą zabrać. Od razu biorą bagaż i zapraszają do środka. Najgorszy kraj? Nie ma takiego. Są tylko niebezpieczne, jak np. Kolumbia. Jeździ się tam nad przepaściami, dolinami wyschniętych rzek, a na każdym kroku grozi partyzant. Ja pracowałam tam przez chwilę u ludzi, którzy dali mi ustawić namiot pod dachem. Po pracy, która polegała na myciu garów w restauracji i noszeniu wody, szłam w dżungle. Tam spotkałam ludzi z bronią w pełnym umundurowaniu i to właśnie byli partyzanci. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że takie spotkanie może być groźne.
20 podróży, 82 lata. Odpowiedziała pani sobie kiedyś na pytanie, dlaczego wciąż pani jeździ?
Bardzo często jestem o to pytana. Na pewno podróże wzmacniają psychicznie i dostarczają mi adrenaliny. Wciąż pamiętam też o tym, że podróżowanie wyciągnęło mnie z choroby. Dzisiaj nie potrafię już bez tego żyć. Planuję już kolejną wyprawę, ale nie mogę powiedzieć dokąd, bo jeszcze za wcześnie.
Długo jeszcze chce pani jeździć po świecie?
Wie pan, zdrowie mi dopisuje, ale muszę liczyć się z tym, że kiedy na przykład mąż, z którym mieszkam, będzie niedomagał, będę musiała zająć się domem i nawet ten miesiąc w roku okaże się niemożliwy do wygospodarowania. Pewnie przyjdzie taki czas, ale na razie o tym nie myślę. Jestem nastawiona na to, że będę jeździć autostopem co najmniej do dziewięćdziesiątki.