Seks jest super. To jedna z najbardziej magicznych rzeczy, którą dwoje ludzi może robić razem. Nie powinien być źródłem frustracji, stresu i napięcia. Od dziś, będę pisać także o nim. Bez spiny.
Nie lubię czytać o seksie w prasie. Nie za względu na pruderyjność, czy zniesmaczenie, a fakt, że większość artykułów jest w jakiś sposób nacechowana filozoficznie. Uważam, że seks, to temat który nie powinien mieć nic wspólnego z poglądami politycznymi, czy religijnymi. Sprowadza się go wówczas często do formy narzędzia, co niesie za sobą ogromne konsekwencje i może przysporzyć ludziom wiele problemów.
Często trafiam na teksty bardzo poważne, czasem przy tym też gorzkie. Niektóre autorki i autorzy ośmielają się pisać na tematy wstydliwe i trudne, za co bywa, że zostają wysłani do piekła przez redaktorów Frondy. Ci zdają się być również zgorszeni zawartością magazynów typu Cosmopolitan, które oprócz (czasami użytecznych, czasami raczej zabawnych) stu sposobów mistrzowskie fellatio, piszą też o tym, jak zadbać o swoją własną, kobiecą przyjemność.
Technicznie to faktycznie dość skomplikowane, kobieta ma w końcu wiele stref erogennych, z których największą i najważniejszą jest podobno mózg. To tam podobno, wbrew moim romantycznym wierzeniom, znajdują się emocje. Ani w Cosmo, ani w CKMie jednak nie trafiłam (może niezbyt regularnie zaglądam?) na 69 niegrzecznych sposobów na rozpalenie jej... podwzgórza.
Oczywiście, wskazówki przybliżające zafascynowanym dzieciakom instrukcje obsługi kobiecego i męskiego działa są absolutnie bezcenne. Na ten temat raczej niczego nie dowiedzą się na biologii, chyba, że mają dużo, dużo szczęścia do nauczyciela. Porno pewnie też nie pomoże.
Ci, którzy mapy męskich i kobiecych ciał znają już dość dobrze i za sobą mają wieloletnie związki, podczas których zgłębiali intymność i porozumienie w łóżku, wiedzą, że opisy technik i w jednym i drugim przypadku nie są rzeczą wcale najpotrzebniejszą. Pytania, stawiane przez autorów i autorki w kolorowych pisemkach, są dla kochanków na troszeczkę bardziej zaawansowanym poziomie, już po prostu nietrafione.
W seksie nie chodzi o orgazm, a o radość.
Skupiając się na pobudzaniu tego i tamtego w określonym rytmie, możemy skutecznie stracić tony radości, które płyną z przebywania razem, w tym najintymniejszym z aktów. To coś jak taniec, ale bez specjalnych kroków i zasad. Taniec intensywnie emocjonalny, któremu najlepiej jest dać się ponieść, nawet jeżeli miałoby się to skończyć... na parapecie.
Nie uda się nam tego naprawdę zrobić, jeżeli będziemy przekonani, że chodzi o majteczki, pejczyki i techniki, wypięte pośladki i rytmiczne ruchy.
Radość, otwartość, wdzięczność. Docenienie faktu, że jesteś z kimś, kto nie wstydził się przed Tobą rozebrać, kogo podnieca nie tylko Twoje ciało, ale też spojrzenie, dotyk i przyspieszony oddech. Radość wynikająca z tego, że możesz czuć się zaakceptowany, dostać i dać komuś bliskiemu czułość. O orgazm będzie łatwiej w takim tańcu, niż podczas sprawdzianu technik manulano-oralnych.
O tym jak ładnie o nim mówić, jak czule się dotykać, o pięciu językach miłości, o seksualnych impulsach, kreatywności w łóżku i poza nim, czystej przyjemności i ekspresji, a także o wulgaryzmach, o tym co to jest jadeitowa różdżka, obiektywnie o filozofiach, seksie dookoła świata i przekonaniach, które mogą wpływać na jakość małżeńskiego i niemałżeńskiego pożycia obu płci.
Dziś tylko wstepniak. Wktórtce więcej treści! Zapraszam do czytania i dyskusji.