Najpiękniejszy kolor włosów to podobno ten, który mamy w wieku kilku lat. Naturalny, chłodny z cieplejszymi słonecznymi refleksami. Ale zwykle z wiekiem włos ciemnieje lub płowieje, a z czasem również siwieje i większość kobiet sięga wtedy po farbę. Nie sztuką jest pójść do dobrego fryzjera i za kilkaset złotych zrobić sobie kolor. Dlatego dziś sprawdzamy, jak wygląda wersja niskobudżetowa tego zabiegu: farbowanie włosów w domu.
Wśród Polek jest największy odsetek rudzielców na naszej planecie - przeczytałam w książce „O elegancji i obciachu Polek i Polaków” Tomasza Jacykowa. Stylista tłumaczy ten fakt tym, że jeśli mysia, szara blondynka - bo tak najczęściej wygląda uroda naszych włosów - nie ma na siebie pomysłu, to sięga właśnie po rudą farbę.
Być może to i prawda. Ciężko stwierdzić, bo na Pradze, gdzie mieszkam ósmy rok dominują akurat platynowe blondy i krucza czerń. Ale o gustach się nie dyskutuje… A tematem dzisiejszym jest farbowanie włosów w warunkach domowych niezależnie od tego po jaki kolor sięgamy. Czy to się w ogóle da zrobić?
Uwielbiam malować. Na ASP co prawda zdawać się nie odważyłam, więc „polot” malarski rekompensuje sobie na inne sposoby. W mieszkaniu pomalowałam wszystkie ściany i szafki kuchenne. Na co dzień maluję siebie (bardzo rzadko wychodzę z domu bez makijażu), a od święta także przyjaciółki i rodzinę. Uwielbiam też farbować włosy, ale przyznaję, że zwykle robię to u fryzjera. Na głowie miałam już chyba pełen przekrój z palety barw, które naturalnie występują na włosach.
Dlatego zaznaczam, że eksperymentować się nie boję, bo wiem, że jak coś się nie uda, to kolor zawsze można zmienić. I od razu sygnalizuję, że nie jest to materiał sponsorowany, ale na tyle kocham swoje włosy, że akurat w tym miesiącu przetestowałam tylko jedną farbę a nie dziesięć.
Olej zamiast amoniaku
Od fryzjerów wiem, że jak farba ma trwale koloryzować, to musi zawierać amoniak. Jak dla mnie amoniak, równa się migrena. Ale wiemy też, że laboratoria firm kosmetycznych nie próżnują i od kilku lat ten amoniak uparcie z farb wycofują. Dlatego sięgam po nowość, Trwałą Koloryzację Olia Garnier (20 zł). Na opakowaniu widzę napis: Bez Amoniaku. I czytam, że zawiera też w 60 proc. skoncentrowane olejki kwiatowe. Oczywiście biorę poprawkę na to, że może to być chwyt marketingowy i ani moje włosy nie poczują olejku, ani nie „złapią” koloru.
Przed nałożeniem farby mam na głowie ciemny blond z jaśniejszymi pasmami, profesjonalnie namalowanymi nie przez słońce Toskanii, ale Iwonę Bednarską. Moją prywatną guru koloryzacji. Ale po dwóch miesiącach od mojej ostatniej wizyty u Iwony, pojawił się na nich duży kilku centymetrowy ciemny odrost, a refleksy mówiąc krótko: spłowiały.
Postanawiam więc "naśladować" naturę i wybieram kolor 6.0, czyli Jasny Brąz. Opakowanie Olii jest bardzo wygodne, a opis wręcz łopatologiczny - nie ma mowy, żeby popełnić błąd. Choć jak twierdzi pani w drogerii, zawsze warto sprawdzić w środku czy na tubce jest na pewno ta sama sygnatura (w moim przypadku 6.0), co na kartoniku. Sprawdzam. Zgadza się, więc zakładam czarne rękawiczki (znajdziecie w zestawie), do miseczki wyciskam Krem Utleniający z numerm 1, a następnie na niego - Krem Koloryzujący, z numerem 2. Dokładnie mieszam pędzelkiem (niestety nie znajdziecie go w opakowaniu, więc polecam zaopatrzyć się we własny). I zaczynam nakładanie.
Byłam kilka razy w życiu na koloryzacji u fryzjera, więc wiem, że kolor zawsze się nakłada, od nasady włosa. Najpierw maluję więc odrosty. Pasmo po pasmie. Odsłaniam kolejne warstwy włosów grzebieniem. I ponieważ jestem potwornie niecierpliwa, po 20 minutach od nałożenia farby na wszystkie odrosty, resztę nakładam palcami (oczywiście w rękawiczkach) i dokładnie wmasowuję farbę we włosy. Instrukcja każe trzymać farbę 10 minut, więc trzymam ją 15.
O dziwo, nie szczypie mnie skóra głowy. I nie czuję charakterystycznego zapachu amoniaku. Olia "siedzi" na moich włosach 35, no może 40 minut i wygląda na to, że się polubimy. Spłukuję ją dokładnie (nie wiem ile minut, bo mam zamknięte oczy) i nakładam dołączony do farby balsam odżywczy.
Efekt: głęboki brąz z pasemkami. Farba owszem, pokryła świetnie odrosty, a także siwe kosmyki, ale moje refleksy jednak nieco prześwitują. Dzięki temu nie mam tzw. blachy jednolitego koloru, tylko trójwymiar. Po wysuszeniu włosy są miękkie - to również zasługa braku amoniaku, a obecności olejków w składzie. Podoba mi się też wygodna aplikacja, dzięki której moja łazienka na eksperymencie koloryzacyjnym nie ucierpiała. Oczywiście pomijając ręcznik, który jest teraz w brązowe plamy...
Farbowanie w domu okazało się prostsze niż myślałam (nie wspominając o tym, że tańsze!) i pewnie jeśli byłabym wierna produktowi, to za miesiąc znów sięgnęłabym po Olię Garniera, ale jestem zdania, że życie jest zbyt krótkie, żeby nosić jeden kolor włosów i używać jednego kosmetyku.