Miliony miłosnych karteczek, majtki w serca, ohydne urodzinowe swetry i białe misie wygrywające “Dla Elizy” po naciśnięciu brzuszka. Wierzcie lub nie — to może się jeszcze przydać. W czerwcu w Southbank Centre w Londynie odbędzie się wystawa, na której będzie można zobaczyć pamiątki po byłych. Znajdą się tam też eksponaty z chorwackiego Museum of Broken Relationships. Wszystko w ramach „Festival of Love”. A wam co zostało po dawnych miłościach?
Wystawa miśków i kajdanek
—Festiwal Miłości bada i świętuje złożoność relacji międzyludzkich we wszystkich swoich formach — opowiadają organizatorzy —Każdy darzy innych uczuciami, ale różnią się one w zależności od osoby i sytuacji. W języku angielskim jest tylko jedno słowo, aby je wszystkie opisać: LOVE. Ale nie zawsze tak było. Starożytni Grecy mieli na przykład około trzydziestu wyrazów, aby określić miłość we wszystkich jej odcieniach i złożonościach.
Twórcy londyńskiej ekspozycji i całego festiwalu, który rozpocznie się 28 czerwca, chcą pokazać różne rodzaje miłości. Bo kiedy myśli się o niej, ma się zazwyczaj przed oczami ludzi w szczęśliwych związkach. I, owszem, jest to piękne, ale warto mówić też o innych formach i płaszczyznach uczuć. Stąd pomysł, aby zrobić wystawę upamiętniającą dawne relacje i znajomości.
Na wystawie znajdą się więc wszystkie misie, liściki, poduszki w kształcie serc, lampki i inne tego typu gadżety. Zawsze wydawało mi się, ze schemat miłosnych podarunków jest jeden. Jak się jednak okazało po rozmowie ze znajomymi — wcale tak nie jest. Prezenty mogą być mniej lub bardziej urocze. Mogą też być dziwne, pseudopraktyczne i tragiczne.
Prezenty nie do ogarnięcia
— Było to w trzeciej liceum. Zaprosiłem wtedy moją ówczesną dziewczynę na elegancką kolację do restauracji z okazji Walentynek. Oczywiście wręczyłem jej też prezent — bransoletkę Lilou. Ona z kolei dała mi kubek z psem — bokserem z kokardą na szyi i o bardzo zaciętym pysku. Cóż, nie jesteśmy już razem, ale kubek był zrobiony z dobrej porcelany i służy mi do dziś — opowiada Aleksander. Ale są i partnerzy bardziej oryginalni w wyrażaniu swoich uczuć.
—Dostałam kiedyś poduszkę z kozią albo baranią sierścią prosto z gór — zaczyna swoją historię Dominika —Pewnie była droga, ale śmierdziała niemiłosiernie. Powiesiłam ją więc na strychu, by się przewietrzyła, ale tego baraniego zapachu nie dało się wywietrzyć. W końcu chyba ją wyrzuciliśmy do kontenera z używaną odzieżą przy przeprowadzce. I jak łatwo się domyślić, nigdy jej nie położyłam na swoim łóżku. Nie tylko o ten smród chodziło, choć głównie tak, ale wyobraź sobie jak ona musiała wyglądać z jakimiś ohydnymi włosami.
—Wiem, że miałem dostać, ale w końcu nie dostałem, suszonego raka na sznurku, bo moja ówczesna miłość znalazła w jakiejś wiosce na Mazurach taką ozdobę. Tak, to był zasuszony rak z przewleczonym przez niego sznurkiem do wieszania na szyi. O ile dobrze pamiętam, to skończyło się chyba tak, że on wisiał na drzwiach u niej i czekał, aż go dostanę, ale zaczął niewiarygodnie śmierdzieć, wiec go wyrzuciła. Oczywiście, prezent był najgorszy nie dlatego, że by mi się nie spodobał, tylko właśnie dlatego, że zaczął gnić — wyznaje Maciek.
Wiadomo, że to nie jest tak, że ludzie mają złe chęci. Tylko po prostu czasem nie wychodzi tak jak powinno.
—Ja na przykład dostałam kiedyś na urodziny żel do twarzy, całą dużą butlę. Chyba przez to, że coś tam mówiłam, że nie stać mnie, bo był drogi. Ale na urodziny to trochę śmiesznie dostać coś takiego —opowiada Magda, a Gosia jej wtóruje:
—Mój były nie był zbyt wylewny i kreatywny, więc zazwyczaj sama wybierałam sobie prezenty. Ale jak już chciał zrobić mi niespodziankę, z dobrego serca, naprawdę z uczuciem, to gustował w dziwnej biżuterii… W jakichś drewnianych koralach albo plastikowym naszyjniku w intensywnych kolorach. Robił to jednak z dobrego serca, więc mu wybaczałam.
—Dostałam kiedyś album o podróżach po Polsce — mój były myślał, że zwiedzimy razem te wszystkie miejsca — zdradza Joanna — Niestety nigdy z niego nie skorzystaliśmy, bo rozstaliśmy się niedługo po tym. Ja mu kupiłam za to skok na bungee. Myślałam, że mnie zabije, ale wtedy wydawało mi się, że to idealny prezent. Jednak mojemu obecnemu chłopakowi nigdy bym tego nie kupiła, bo bałabym się o jego życie.
Marcin i Łukasz wspominają z kolei, że dostali kiedyś od swoich dziewczyn bokserki w serduszka. Przy czym ten drugi opowiada też historię o prezencie znajomego:
—Mój kolega dostał na urodziny od dziewczyny kilogramowe opakowanie orzeszków ziemnych w łupinach, zapakowanych w czarno-złote pudełko, jakby to było coś bardzo drogiego. Wszystko dlatego, że zapomniał o rocznicy związku.
—W liceum na walentynki dostałam wielka kartkę, taką wielkości sześciu zwykłych A4 — zwierza się Justyna — Była zdecydowanie za duża na moją cierpliwość. W momencie otrzymania jej miałam w głowie tylko „dlaczego ja”, no i musiałam z nią chodzić cały dzień w szkole, co było upokarzające. Potem oczywiście zamiast wyrzucić do śmietnika, to musiałam ją trzymać w domu, bo mój ówczesny chłopak by się obraził.
Takich problemów nie miał za to Krzysztof, który krótko stwierdza:
—Dostałem płytę Maleńczuka w dniu urodzin. I po wręczeniu prezentu dziewczyna mnie rzuciła.
Ja z kolei pamiętam swoją pierwszą miłość z czasów podstawówki. Był to kolega z klasy, jeden z tych popularnych dzieciaków, którzy byli uwielbiani przez nauczycielki, dostawali główne role w szkolnych jasełkach i wybierano ich jako pierwszych do drużyny na WF-ie. Na 14 lutego wysłałam mu, przez szkolną pocztę walentynkową, kartkę, którą pieczołowicie przygotowywałam przez miesiąc. Była zrobiona z kolorowych wycinanek i trochę pochlapana korektorem, ale miała za to najlepsze naklejki z Pokemonów — te z brokatem i serduszkami. Ciekawe, czy nadawałaby się na wystawę.