Radosna, wiecznie uśmiechnięta, pogodna – tak postrzegana jest najpopularniejsza polska pisarka Katarzyna Grochola. Ale bywa i smutna, i zła, i zrozpaczona. – Słabość kobiety też jest jej siłą – mówi w rozmowie z naTemat o tym, że wszystko, co dzieje się w życiu, ma sens. Nawet, jeśli nieoczywisty.
"Oczywiście ludzie byli niemądrzy, że chcieli zmieniać kolor oczu(..) udawać kogoś innego", pisze Pani w najnowszym tomie opowiadań. To o strachu, że jak będziemy sobą, prawdziwi, to nikt nas nie polubi, nie pokocha, nie zatrudni?
O przekonaniu, że jesteśmy gorsi, niż rzeczywiście jesteśmy.
Skąd się ono bierze?
Z wychowania, z tego, że nas tatuś nie kochał, albo mamusia...
To jest nasze, polskie?
Nie, nie tylko, ale sądzę, że my jesteśmy trochę obrzynani. Zbyt żwawe dziecko, ciekawe świata się usadza, mówi mu, że nie może być takie nieposłuszne. Za moich czasów mówiło się: zobaczysz, do niczego nie dojdziesz, będziesz pracować na poczcie albo w warzywniaku.
Z tych obrzynanych dzieci wyrastają powierzchowni ludzie?
Chyba chcemy od razu wszystko mieć. Natychmiast. Nie odróżniamy głodu od apetytu. Nie jemy wtedy, kiedy jesteśmy głodni. Nie – my Polacy, mówię o Warszawie, bo różnica między Warszawą a resztą Polski jest ogromna. Duże miasta i małe miasta to różne Polski. Chcemy zaraz, natychmiast, już. To dotyczy pracy, związku, miłości. Nie chcemy nam się czekać, nie chcemy wytrwać. Dobrze pojęty egoizm zaczął być zupełnie nieznany.
Teraz mamy źle pojęty?
Oczywiście. Dobrze pojęty egoizm to jest zrezygnowanie z własnej wygody na rzecz innego człowieka. Myśląc, że dbamy o siebie, przestajemy dbać o innych. A prawdziwie dbając o siebie dbamy o innych.
Bo jesteśmy dla nich lepsi.
I oni dla nas, więc nie mamy wyrzutów sumienia, których nie musimy tłumić wódą, hazardem czy czymkolwiek innym. Nie nawiązujemy bliskich więzi, bo wydaje nam się, że to się nam należy, więc dlaczego ja mam jechać z tą starą sąsiadką do szpitala. Warto zrezygnować z własnego wygodnictwa po to, żeby sobie zrobić dobrze.
U podstaw altruizmu leży egoizm?
Tak! Chcę być lepsza, bo świat nie będzie lepszy. My możemy być lepsi i wtedy świat będzie lepszy, a nie odwrotnie. Takie to niby proste, można powtarzać do znudzenia (śmiech).
Pani jest postrzegana jako osoba radosna, mądra, silna...
... ale jestem również smutna, zrozpaczona, kiedy robię głupie rzeczy. Jedno drugiemu nie przeszkadza.
Zawsze była ta siła w Pani, czy coś się zdarzyło, że się wydobyła i umocniła?
Upór we mnie był zawsze. Taka zachłanność i ciekawość świata też. Amplituda nastrojów była zawsze. Oraz zawsze chciałam być pisarką.
Od momentu, kiedy mama zabierała latarkę i mówiła, że jak chcesz coś ciekawego przeczytać, to napisz?
O tak. Wtedy sądziłam, że pisarz to taki człowiek, który nic nie robi, za to ma dużo książek.
A ta pogoda ducha, która jest i w książkach, i w Pani?
Ciężko wypracowana.
Jak?
Miałam kiedyś taki dzień, kiedy byłam na granicy... chyba życia.To był straszny moment. Mąż był z kochanką na nartach, było minus 23, zamarzła mi studnia, miałam 20 zł, psy i koty nie miały co jeść, stary samochodów nie miał akumulatora, co akurat było bez znaczenia, bo i tak nie było benzyny. Nie działała jedna faza prądu, czyli w trzech bocznych kontaktach były jakieś światła. To oczywiście nie było tak porażające jak to, co wyprawiał mój mąż...
I...?
Pomyślałam wtedy, że nie mam siły. Zrobiłam jakiś ruch ręką, z półki spadła książka, której tytułu nie pamiętam. Jakiś poradnik. Oczywiście jak książka upadnie, to podnoszę ją i czytam, bo uważam to za znak. I tam było napisane tak: jeżeli myślisz, że świat jest beznadziejny, weź kartkę i ołówek i znajdź dziesięć dobrych rzeczy, który ci się dzisiaj przydarzyły.
Co Pani napisała?
Psy i koty wróciły na noc do domu, nie marzły gdzieś na dworze. Telefon działał - nie, żebym chciała do kogoś zadzwonić. Była jedna faza prądu, więc nie byłam w kompletnej ciemności. Znalazłam trochę kaszy, ryżu i oliwy, mogłam więc ugotować dla zwierząt. Moja córka była na wyjeździe, nie siedziała więc ze mną w zimnym domu, w którym nawet wody nie można spuścić. Pozostałych nie pamiętam, ale wszystkie punkty były takie. Kiedy znalazłam tę kartkę kilka lat temu, rozpłakałam się. Bo to było straszne.
Samo życie.
Choć tak naprawdę wcale nie straszne. Nikt nie umarł, nikt nie zachorował, czasami zdarza się minus 20, a ja nie byłam na działce pod kartonami. Nie było więc tragicznie. Ale jak mnie tak dopada – a czasem dopada – to znajduję te dziesięć rzeczy. To najmądrzejsza rada, jaką mogłabym dać. Każdy człowiek – każdy, niezależnie od swojej kondycji – może każdego dnia znaleźć te dziesięć rzeczy. Dla jednego będzie to wygrana w totolotka, dla innych fakt, że widzieli tęczę.
Trzeba skupiać się na małych rzeczach?
Tak, ale to nie oznacza wykluczania marzeń. Pamiętam, jak byłam w Londynie po raz pierwszy, i wiedziałam, że ostatni, bo już więcej nie będę miała pieniędzy na wyjazd. Spotkałam tam cudowną osobę, z ogromnym potencjałem radości. – Kasiu, dlaczego ty mówisz, że już więcej nie przyjedziesz? – zapytała mnie. –Bo mnie nie stać – powiedziałam. A ona na to, że ktoś mnie zaprosi. I trzy tygodnie później przyszło zaproszenie od ówczesnego rządu londyńskiego.
Bo życie nie znosi pustki?
Nie znosi, ale nie w tym sensie. Jeśli my nie zagospodarujemy jakiejś energii, to ktoś inny to zrobi. Jeżeli ja nie podejmę decyzji o tym, czego chcę, to ktoś inny mną zarządzi. Czyli nie będzie tak, jak ja chcę, żeby było, tylko jak chce ten ktoś.
To kwestia brania odpowiedzialności za siebie?
Przede wszystkim. To nie jest tak, że moja mama chce, żeby ja była nauczycielką, tylko ja chcę nią być. Albo chcę robić coś zupełnie innego.
Czyli też odwagi.
Tak. I nierezygnowania. I nieczekania, że cud się zdarzy. On się zdarzy, jeśli będziemy mu pomagać. Nikt nie zostanie tancerzem, jeśli nie nauczy się tańczyć. Ten, kto nie napisze książki, nie zostanie pisarzem. Nikt nie będzie kochamy, dopóki nie nauczy się kochać.
Można zmądrzeć tak po prostu, bez pasma cierpień i życiowych zakrętów?
One są po coś. Jeśli ktoś wiedzie przyjemne,lekkie życie, to jak odróżnia sukces od braku sukcesu? Jak wyłapuje radość?
Czyli nie można.
Niektórzy się z tą pogodą ducha rodzą. Zazdroszczę im.
Pani te słowa o nauce tańca wzięła bardzo poważnie i uczyła się tańczyć w "Tańcu z Gwiazdami". Bała się Pani?
W ogóle się nie bałam, bo mnie wtedy akurat rzucił facet.
To jemu chciała Pani coś pokazać, czy sobie?
Jemu, skoro mnie rzucił, to już nic nie mogłam pokazać. Nie ma co im pokazywać, można się na tyle wzmocnić, żeby nie wpaść w depresję. Dla mnie tak było – nie miałam czasu zastanawiać się, jaka jestem nieszczęśliwa. Krótko byłam nieszczęśliwa, bo Janeczek (Jan Kliment, tancerz, partner Katarzyny Grocholi w "TzG" - przyp.red.) mnie postawił do pionu.
I od razu dobrze się Pani tam poczuła?
E, w ogóle nie czułam się dobrze. Bolały mnie kolana - byłam kobietą po 50. - ale zawsze chciałam umieć tańczyć. Miałam wiele do stracenia, bo przecież pisarce nie wypada.
Dlaczego?
Nie wypada sprzedać 4 mln egzemplarzy, nie wypada śpiewać, tańczyć. Nie wypada się całować.
Nie wypada pisarce czy 50-letniej pisarce?
50-letniej to już w ogóle. Jesteśmy poważnymi ludźmi albo nie. Ale ja nie mogę żyć według nie swoich norm. Mogę robić dokładnie wszystko, co nie szkodzi innym ludziom. I zamierzam to robić. Charakter mam wprawdzie słaby, ale mam w sobie pewien rodzaj uporu i przekonanie, że nie poddam się. Bez wątpienia. Mówili do mnie: ty, wielka pisarka. 18 lat temu, kiedy nie wydałam jeszcze żadnej książki. Wyśmiewali się ze mnie.
Trzeba było wyhodować grubą skórę?
Nie. Moja nauczycielka polskiego powiedziała kiedyś: pamiętajcie, że nie każdy jest w stanie was obrazić. Mnie się to bardzo spodobało, tylko zrozumiałam to zupełnie inaczej, niż rozumiem dzisiaj. Wtedy sądziłam, że ja jestem wyżej, lepsza, więc byle kto mnie nie obrazi. Dzisiaj rozumiem to chyba w lepszy, bardziej ludzki sposób. Jeśli mnie pijak na ulicy potrąci ramieniem i obrazi, i pomyli z latarnią, to co, mam się na niego obrazić? Nie! Ale jeśli zrobi to ktoś bliski, to wiem, że albo ja uraziłam jego emocje, albo chce mi powiedzieć jakąś trudną prawdę.
Zdarza się Pani kląć?
Tak!
Co Panią wyprowadza z równowagi tak, żeby kląć?
Mój brat, ukochany zresztą. Moja córka.
Korki?
A skąd. Korki to świetna okazja, żeby się ludziom poprzyglądać. Poczytać. Wyprowadzają z równowagi ci, których kochamy, bo strasznie nam na nich zależy. Gdyby dzisiaj pan Putin powiedział, że mnie nienawidzi, to bym się nie przejęła. A że się denerwuję? No tak! Ostatnio, jak mi się brama nie chciała otworzyć, oczywiście w momencie, kiedy bardzo się spieszyłam. Ale pan od bramy dwukrotnie odebrał ode mnie telefon, więc w sumie był to dobry dzień, bo mógł nie odebrać telefonu. Albo być poza zasięgiem.
Pollyanna!
No oczywiście, że tak. To jest najlepsza bohaterka.
Trochę irytująca.
Potwornie! Ale ona ma dobry stosunek do świata. Ciężkie jest to czasami.
Choroba zrobiła z Pani Polyannę?
Miała wpływ na to, jak patrzę na świat. To było trzepnięcie. Lekarze nie dawali mi żadnych szans. Nie słyszałam od nich, że wyzdrowieję, a miałam małe dziecko. Chyba ostro się sprzeciwiłam wewnętrznie, że nie. Że jeszcze nie! Może nie było mi jeszcze przeznaczone. Choroba zmienia perspektywę, ale później łatwo o tym zapominamy. Ja też. Taka konfrontacja z rzeczywistością się przydaje, choć trudno jest codziennie wstawać i myśleć, że co to będzie. Że może coś mnie dziś zabije. Warto sobie pomyśleć, że jeśli ten dzień miałby być moim ostatnim, to warto go pięknie przeżyć.
Trudne to, kiedy korki, przyjaciółka nie ma czasu, rachunki niezapłacone, deszcz pada...
Moja córka wróciła kiedyś ze szkoły, a miała wtedy 15 lat, i powiedziała, że nauczycielka od etyki kazała mi się zgłosić. Otóż nauczycielka powiedziała, że przeznaczeniem człowieka jest życie w cierpieniu, na co Dorota powiedziała, że świat jest odbiciem stanu naszego umysłu. Musiałam jechać do szkoły, bo nauczycielka uznała jej wypowiedź za agresywną. Dorota oczywiście wiedziała to ode mnie. Świat jest takim, jakim go widzimy. Jeśli ktoś dziś dowie się o chorobie, będzie zdruzgotany i świat będzie wydawał mu się wrogi. Dla kogoś, kto właśnie się zaręczył, świat będzie piękny. Ale musimy być trochę nieszczęśliwi, bo w ten sposób uczymy się odróżniać te momenty, w których jesteśmy szczęśliwi. Zresztą, siłą kobiety jest także jej słabość. I umiejętność przyznania się do niej.
Blisko jest Pani z córką?
Blisko i daleko. Po pierwsze dlatego, że dzieli nas 50 km, a po drugie jest dorosłą kobietą z własnym życiem – domem, mężem, dziećmi, psami (które mi podrzuca, i wtedy nasza bliskość jest wystawiona na próbę). Moja córka ma magiczne zdolności upiększania rzeczywistości – kiedy nakryje stół, to wygląda on zjawiskowo. Ja uważam, że moi goście powinni się cieszyć, jeśli przetrę drewniany stół na tarasie. Kochamy się bardzo. Całe życie się kłóciłyśmy. Teraz kłócimy się rzadko, ale ostro. To nie ma jednak żadnego znaczenia – i to jest właśnie miłość.
Trudno było przejść z opiekowania się do sytuacji, w której ktoś opiekuje się Panią?
Nigdy tak nie było. Wszystko przede mną. Opiekowano się mną, gdy byłam dzieckiem. Jako dorosła osoba miałam taki moment, że czułam się bezpiecznie przy mężczyźnie, ale krótko to trwało, bo wiele kobiet tak się przy nim czuło. Moja córka się mną pięknie opiekuje, jeśli jestem w gorszym dołku. Ostatnio, kiedy byłam porzucona, mieszkałam u niej przez kilka dni – to był jej pomysł, nie mój. Czułam się otoczona opieką. Dorota w ogóle jest dla mnie oparciem. Kiedy traciłam nadzieję, to Dorota przywracała mnie do pionu.
Myśli Pani o przemijaniu?
Tak. Temat śmierci jest mi bardzo bliski. Pojawia się w moich opowiadaniach, szczególnie w nich. Ale myślę, że strasznie byłoby, gdybyśmy byli wieczni. Myślę, że gdzieś kiedyś będziemy wieczni, bo w nieśmiertelną duszę wierzę. Ale nie tutaj.
I takie myśli powodują...
...melancholię, oczywiście, bo pewne rzeczy są już poza mną. Trochę strach, jak mi serce nawala. Ale wszystko jest po coś. Każda znajomość, każdy związek, każde wydarzenie. Każdy błąd. Nie ma nic niepotrzebnego na świecie.
Lepiej pisze się na szczęściu czy na nieszczęściu?
Chyba nie ma to znaczenia, chociaż "Nigdy w życiu" napisałam w momencie, kiedy byłam skopana przez życie, a w chwili, kiedy byłam w szczęśliwym związku, napisałam "Trzepot skrzydeł", czyli książkę o przemocy. Może to moje amplitudy, które muszę różnymi sposobami wyrównywać.
A gdyby miała Pani dać jedną radę młodym kobietom, które jeszcze tego wszystkiego nie wiedzą?