Spotykają się pod mostem, w opuszczonych budynkach, w parkach. Stają w okręgu. Zakładają rękawice, szczęki i zaczynają walczyć. Jeden na jednego. Nie dla pieniędzy, ale dla przyjemności. Mało kto o nich wie, bo zgodnie z ośmioma zasadami Fight Clubu, nie mówią o sobie nikomu. Moda na boks zeszła do podziemia.
Każdy kto widział legendarny film „Fight Club” (polski tytuł „Podziemny krąg”) z Bradem Pittem i Edwardem Nortonem w rolach głównych, wie o czym mowa. Ten, kto jeszcze nie miał okazji zobaczyć dzieła Davida Finchera, niech szybko idzie do wypożyczalni. Opowieść o cierpiącym na bezsenność „yuppie” i sprzedawcy mydła, którzy zaczynają organizować sekretne kluby walki, urosła już do miana kultowej. Film z 1999 roku od pewnego czasu znów cieszy się popularnością. Wszystko za sprawą renesansu boksu, na który niemały wpływ mają ostatnie osiągnięcia polskich bokserów. Artur Szpilka, Tomasz Adamek i Grzegorz Proksa to ostatnio najgorętsze nazwiska sportu. Jedni marzą, żeby być jak oni, inni wcielają marzenia w życie i sami zaczynają walczyć. Zamiast jednak iść do klubów, skrzykują się ze znajomymi i umawiają na nielegalne walki. Nie chodzi jednak o grę na pieniądze czy chuligańską bójkę, tylko o rozładowanie emocji i doskonalenie techniki. W końcu boks to sztuka, a walka tylko wtedy ma sens jeśli odbywa się z poszanowaniem zasad.
Filmowy Fight Club rządził się ośmioma zasadami, pierwsza z nich brzmiała „Nigdy nie rozmawiasz o Fight Clubie”. Podobnie wygląda to w Polsce, o klubach walki nikt nie chcę za bardzo mówić. W końcu udało mi się namówić na rozmowę jednego z członków nielegalnej grupy. – Spotykamy się nieregularnie, zwykle w tym samym miejscu – mówi jeden z założycieli klubu. – Komunikujemy się przez Facebook'a, żeby dołączyć do naszej grupy trzeba mieć co najmniej dwóch wprowadzających. Póki co jest nas około dwudziestu osób. Walki odbywają się w utworzonym przez nas kręgu i trwają zwykle po kilka minut, w każdym momencie można zrezygnować i spasować. Zasady są takie same jak w boksie. Mamy rękawice, szczęki i profesjonalny sprzęt. Nie chodzi nam o to, żeby się potłuc, ale żeby doskonalić technikę i się wyżyć. Każdy kto przychodzi do klubu musi walczyć. To jedyna zasada zaczerpnięta z filmu.
Trudno powiedzieć czy nielegalne fight kluby, to zjawisko marginalne czy nowy trend. Nie da się jednak zaprzeczyć, że o boksie mówi się ostatnio coraz więcej. Skąd więc moda na ten sport? – Myślę, że na wzmożone zainteresowanie boksem mają wpływ co najmniej trzy czynniki – tłumaczy Mateusz Borek, znany dziennikarz sportowy. – Po pierwsze trening bokserski jest jednym z najlepszych treningów fitnesowych. Łączy siłę mięśni, koordynację i refleks. Po drugie boks nie zna półśrodków. Przekaz jest prosty, wychodzi dwoje ludzi i jeden musi paść. Nie ma gorszych i lepszych dni, nie można schować się w zespole albo siedzieć na ławce, można tylko walczyć. Po trzecie o boksie jest głośno w mediach. Bokserzy mogą być prawdziwym bohaterami. Tak jak Tomasz Adamek, czy Artur Szpilka, który pokazał, że sport może być fajną formą resocjalizacji, że dzięki niemu można się wybić. Poza tym to świetny sport do wyżycia się.
Na ten aspekt zwraca również uwagę Andrzej Gmitruk, były trener Adamka i Gołoty, który choć o fight klubach nie słyszał, to sam przyznaje, że jako chłopak umawiał się z kolegami z podwórka na bójki. – Boks to sport o dużym ładunku emocjonalnym . To dość naturalna dyscyplina, która przynosi ulgę i rozprężenie. Z boksem jest jak z ukrywaną miłością, wydaje się, że nic nie będzie, a tu nagle budzisz się z 30 świeczkami w torcie z okazji rocznicy ślubu. Nie dziwie się, że ten sport fascynuje młodych.
Być może organizowane fight kluby, to próba powrotu do przeszłości, kiedy sport nie zamykał się w ośrodkach i klubach, a był dostępny dla każdego. Żeby walczyć potrzeba tylko partnera. Oczywiście dobrze jest szkolić technikę pod okiem trenera, ale sport nie zawsze musi być dyscypliną, czasem chodzi tylko o dobrą zabawę i zdrową rywalizację. Odrobina tajemnicy nie zaszkodzi. Zejdźmy do podziemia, boks jest sexy.