50 tysięcy osób i specjalny system komputerowy mają pilnować lub – jak to określa PiS – "monitorować" wybory do Parlamentu Europejskiego. Akcja ma być ogólnopolska, powstał nawet specjalny zespół, który koordynuje wszelkie działania w tej kwestii. Pytanie tylko: ile taki system i przygotowanie wszystkiego kosztuje partię? Wydawanie pieniędzy podatników na dublowanie pracy PKW nie wydaje się sensowne, ale PiS zapewnia: koszty będą bardzo niewielkie.
Aż 50 tysięcy osób ma pracować na "równoległe liczenie głosów" przez PiS. Partia Kaczyńskiego przekonuje, że jest to niezbędne, bo od "wielu Polaków" i z lokalnych struktur do Prawa i Sprawiedliwości dochodziły głosy o nieprawidłowościach przy liczeniu. Jakich – tego nie wiadomo, bo partia żadnych przykładów nie podaje.
Nie podważą pracy PKW
Jak jednak przekonuje mnie Anna Sikora, ogólnopolska koordynatorka całej akcji, PiS-owskie liczenie nie będzie alternatywne wobec państwowego, ani też celem partii nie jest podważanie pracy PKW. – Robimy to dla pewności i uspokojenia tych obywateli, którzy mają wątpliwości. Robimy to w zgodzie z prawem i przede wszystkim nie ścigamy się z Państwową Komisją Wyborczą – podkreśla Sikora.
– My tylko chcemy sprawdzić jak na poziomie np. gminy odbywa się głosowanie. Chcą tego Polacy, żądają nasze struktury, by ogarnąć to organizacyjnie. Nie robimy nic innego, jak słuchanie Polaków i odpowiadamy na ich zapytania – dodaje moja rozmówczyni.
Zgodnie z dobrymi praktykami Rady Europy
Gdy dopytuję, czy Polska to druga Białoruś, że trzeba sprawdzać wyniki wyborów, Sikora wskazuje, że działania jej partii mają umocowanie w prawie i mieszczą się np. w ramach "dobrych praktyk wyborczych" Rady Europy. – Nie mam wiedzy na temat tego, czy Białoruś jest członkiem Rady Europy, ale Polska jest, a w kodeksie dobrych praktyk Rady Europy jest dobitnie opisane prawo i obowiązek obywatela do monitorowania instytucji państwowych – wyjaśnia koordynatorka akcji.
Sikora dodaje też, że monitorowanie wyborów odbędzie się nie tylko w zgodzie z kodeksem dobrych praktyk RE, ale też np. wytycznymi OBWE. – Jesteśmy w Europie i jako obywatele mamy pewne prawa i obowiązki – podkreśla Sikora.
50 tysięcy pilnujących
Jak będzie działać PiS-owski system liczenia głosów? Jak wyjaśnia mi moja rozmówczyni, pracować na to będzie 50 tysięcy osób: członków komisji i mężów zaufania, zasiadających normalnie w komisjach. Anna Sikora zaznacza przy tym, że nikt z nich nie otrzymuje za to dodatkowych pieniędzy – członkowie komisji są opłacani normalnie, za swoją pracę, ale partia nie wydaje na to ani złotówki. Wśród tych 50 tys. osób znajdą się więc zarówno członkowie komisji, jak i mężowie zaufania – ale z PiS-em wszyscy współpracują z własnej woli.
– Jestem pewna, a nawet mam nadzieję, że PO, SLD, Twój Ruch i wszystkie inne partie też wystawiają swoich kandydatów na członków komisji i mężów zaufania – podkreśla przy tym Sikora.
I specjalny system "na Excelu"
Drugim elementem liczenia głosów jest specjalny system komputerowy, który ostatecznie pokaże wyniki. – Jesteśmy już w jego posiadaniu, to bardzo prosty, acz sprytny program, oparty głównie na Excelu. Kosztował pewnie jedną milionową pieniędzy, które rząd wydał na spot z okazji 10-lecia Polski w Unii – wyjaśnia moja rozmówczyni. Sikora zapewnia, że koszt systemu będzie można sprawdzić w sprawozdaniu finansowym PiS, ale nie zdradza teraz, ile kosztował.
– Nie mamy nic do ukrycia. Koszty będą niemal żadne, tym bardziej, że opieramy się na Polakach, którzy sami chcą organizować się do monitorowania wyborów – podkreśla koordynatorka. Dodaje, że ona sama, choć stanęła na czele zespołu zajmującego się tą kwestią, nie pobiera za to żadnych dodatkowych pieniędzy.
Jak działa liczenie
Sama procedura ma być niezbyt skomplikowana. – Wszędzie mamy zarejestrowanych członków, nie wszędzie mężów zaufania – mówi Sikora. – Oni są obecni w lokalu po zamknięciu urn, podczas liczenia głosów. Po zliczeniu trzeba podpisać protokół, który po zatwierdzeniu przez wyższą instancję komisji wyborczej zostaje wywieszony w widocznym miejscu. Ten protokół nasi przedstawiciele kserują lub robią mu zdjęcie i zabierają kopię lub fotkę do koordynatora w regionie. Ten wpisuje wyniki w nasz system komputerowy, a materiał dowodowy składa do kartonowej teczki, zawiązuje i odwozi do najbliższego zarządu okręgu. To wszystko trafia do centrali, gdzie będziemy weryfikować czy to, co koordynatorzy wpisali do systemu, jest zgodne z protokołami – wyjaśnia członkini PiS.
– Jeśli mamy rządzić, musimy przejść tak prosty sprawdzian, jakim jest liczenie głosów, prawda? – dodaje na koniec Sikora.
Tylko po co to komu?
Pytanie tylko: czy jest w ogóle sens i podstawy do tego, by równolegle liczyć głosy? Politolog dr Jarosław Flis choć przyznaje, że zawsze jest dobrze patrzeć władzy na rękę, to wskazuje, że nie warto jest dokonywać takiego wysiłku w kwestii, co do której nigdy nie padały podejrzenia o oszustwa.
– W 2011 roku była taka akcja pilnowania i nie było jakiegokolwiek sygnału, by pojawił się z tym jakiś problem – przypomina Flis. Jak wskazuje, do dzisiaj nie istnieją żadne zasadne podejrzenia, że wybory na tym szczeblu komisji – od przekazania protokołu do wyników – były kiedykolwiek fałszowane. – Jeśli są jakieś podejrzenia, to wcześniej, na etapie rzeczywistego liczenia głosów. Z tym sam się spotkałem w 1994 roku, gdzie ktoś po prostu głupio wpisał rządzącej partii 0 głosów oddanych – wspomina politolog.
PiS-owi liczenie może zaszkodzić
Dlatego też, jak wskazuje Flis, PiS-owi równoległe liczenie głosów może zaszkodzić. – To prezent dla przeciwników, bo powstaje pytanie: czy celem politycznym PiS jest być normalną opozycją, która w normalny sposób pokonuje nieudolny rząd, bo ma właściwe recepty dla zwykłych ludzi, czy PiS prowadzi ostateczną walkę dobra ze złem i chce pokonania diabolicznego, śmiertelnego przeciwnika, który chwyta się wszystkich podłych sposobów na pozbawienie władzy – mówi Flis.
– Do tej pory było tak, że notowania PiS napędzała pierwsza strategia, a druga zniechęca grupę wahających się, bo akurat Polacy nie postrzegają demokracji jako systemu, w którym mamy problem z procedurami wyborczymi – wyjaśnia doktor.
– Jeśli ktoś nie zajmuje się nieudolnością rządzących, tylko procedurami głosowania, to rozmija się z tym, co ludzie uważają za poważny problem. Dużo większym zagrożeniem dla ludzi jest nieudolność rządu, tym bardziej, że w Polsce praktycznie niemożliwe są organizacyjnie masowe oszustwa wyborcze – podkreśla mój rozmówca. I dodaje: – Rozumiem, że to jakaś forma mobilizacji, ale tych ludzi trzeba przecież przygotować, przeszkolić. Pewnie jest dużo lepszych sposobów wydania pieniędzy na kampanię niż to.