
Reklama.
Tego zamachu miało nie być. To nie ABW zapobiegła zamachowi Brunona Kwietnia, ale sam niedoszły terrorysta z niego zrezygnował – informuje „Gazeta Wyborcza”. Z zeznań jednego z funkcjonariuszy wynika, że naukowiec krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego domyślił się, że współuczestnicy spisku są funkcjonariuszami służb i odwołał akcję na miesiąc przed swoim głośnym zatrzymaniem.
Według aktu oskarżenia "Doktor" miał 35 sztuk broni - karabiny, pistolety maszynowe i broń krótką. Niczego takiego jednak nie znaleziono, choć policja przy użyciu najbardziej zaawansowanych technik przeszukała kilkadziesiąt posesji. Nie ma też koronnego dowodu - materiałów wybuchowych na bazie saletry (miały być dopiero zamówione), nie było również skota. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Być może to właśnie jest powód zmniejszania środków bezpieczeństwa wokół Kwietnia. Na początku śledztwa przetrzymywano go w izolatce dla niebezpiecznych więźniów, gdzie przez cały czas śledziły go kamery. Później jednak trafił do zwykłej, wieloosobowej celi. Zniknęli też uzbrojeni strażnicy w kamizelkach kuloodpornych, hełmach. Ale ABW zapewnia, że ich działania wobec Brunona Kwietnia były uzasadnione, a prokurator uznał je za „nienaganne”.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"