
W Polsce banki komórek jajowych działają w Łodzi, Warszawie, Białymstoku, Katowicach i Gdańsku. W każdym z nich przechowywane są nadprogramowe komórki jajowe. Pary po prywatnych zabiegach in vitro decydują o ich losie. Mogą zostać zniszczone, zamrożone lub przekazane osobom trzecim. Już co najmniej tysiąc Polek urodziło dziecko dzięki komórce jajowej, która pochodziła od innej kobiety.
REKLAMA
Nadmiar komórek jajowych to wyniki stymulacji hormonalnej, którą przechodzą kobiety przed zapłodnieniem in vitro. Więcej komórek, to większa szansa na dziecko. Pary mogą je zamrozić, ale to kosztuje ponad tysiąc złotych i dlatego niektórzy decydują się oddać je do adopcji - pisze "Gazeta Wyborcza".
Chętnych nie brakuje. Co więcej, jest ich tak dużo, że klinki poszukają także kandydatek, które bez in vitro oddadzą za pieniądze swoje komórki jajowe innym parom. Studentki za taką pomoc otrzymują 4 tys. "rekompensaty". Eufemizm na zapłatę za badania i zabieg pobrania komórek jajowy bierze się stąd, że europejskie prawo zabrania takiego handlu. W krajowym prawie taka kwestia nie istnieje. Polskie klinki wzorują się w tym zakresie na rozwiązaniach zagranicznych placówek.
Od roku zabiegi in vitro dofinansowuje rząd, ale w ramach państwowych zapłodnień zamrażanie jajeczek jest niemożliwe. Co nie oznacza, że problemu nie ma, bo i tutaj po zabiegu pozostają niewykorzystane komórki. – Każdą pacjentkę, która leczy się z niepłodności w ramach rządowego programu, pytamy, co zrobić z nadprogramowymi komórkami. Wiele decyduje się przekazać je do adopcji – mówi w "Wyborczej" dr Anna Bednarska-Czerwińska, ginekolog z kliniki Gyncentrum w Katowicach.
Zabieg z adopcją kosztuje w Polsce od 11 do 14 tys. zł. Wedle zasady, co nie jest zakazane jest dozwolone, przekazywanie komórek innym parom nie jest nielegalne. Według prawa matką jest kobieta, która urodzi dziecko.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
