Kosmetyczny sukces, który zaczął się w małym mieście. Dwie Polki rozniosły konkurencję
Olga Wyszkowska
15 czerwca 2014, 08:47·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 15 czerwca 2014, 08:47
Ewę Dudzic i Monikę Zochowską bardzo wiele łączy. Obie mają po 29 lat, obie pochodzą z małych miasteczek, obie spotykają się z obcokrajowcami i obie osiągnęły ogromny sukces w branży kosmetycznej. Ich innowacyjny produkt - rękawica do demakijażu Glov, która zmywa make-up za pomocą wody, położył na łopatki całą konkurencję w konkursie Start-up roku 2012, a założona przez nie firma – Phenicoptere, jest pierwszą firmą na świecie specjalizującą się w stosowaniu mikrowłókien w kosmetyce, która właśnie wchodzi na międzynarodowy rynek.
Reklama.
W jaki sposób wpadłyście na pomysł rękawicy Glov?
Monika: Po studiach robiłam praktyki w klinice chirurgii plastycznej w Tasmanii. Tam dowiedziałam się, jakie właściwości mają mikrowłókna i stwierdziłam - wow - to może być super pomysł, żeby wykorzystać je do zmywania makijażu. A demakijażu szczerze nienawidziłam. Szczególnie po imprezach - środek nocy, zmęczenie i usuwanie mocnego make-upu - to zawsze była moja zmora. Po powrocie do Polski, zaczęłyśmy z Ewą sprawdzać, gdzie możemy się zaczepić i kogo zaangażować w badania, żeby powstał ostateczny produkt.
Ewa: Nie jesteśmy chemiczkami, dlatego na początku analizowałyśmy włókna z producentami z Korei, aby wspólnie wypracować materiał do celów kosmetycznych. Dzięki znajomej z UW, oddałyśmy wybrane przez nas włókno do laboratorium chemicznego w Polsce. Kiedy okazało się, że działa dobrze, przetestowałyśmy je na sobie, a następnie w profesjonalnym laboratorium dermatologicznym, gdzie potwierdzili nam 100% bezpieczeństwo, nawet przy skórze alergicznej. Wtedy powstał prosty wzór małej rękawiczki. Niestety nie mogłyśmy się z Moniką dogadać, co do ostatecznego rozmiaru.
Monika: Doszło do kłótni.
Ewa: Jesteśmy dwie, więc nie było osoby, która mogłaby nas pogodzić. Za chwilę powstał więc też drugi produkt - większy, do mocniejszego makijażu. Obecnie sprzedajemy oba.
Jak udało Wam się wyprodukować te rękawice i wprowadzić je na rynek?
Monika: Fundusz AIP Seed Capital, który wspiera start-upy, zainwestował w nas 100 tys. zł, co pozwoliło nam na sfinansowanie badań, stworzenie ostatecznego produktu, opakowania i strony z e-sklepem.
Ewa: Produkcję rozpoczęłyśmy w Korei. Na targach w Dubaju pozyskałyśmy też dystrybutora z Arabii Saudyjskiej. Zaczęłyśmy od sprzedaży internetowej i do salonów kosmetycznych w Polsce. Przed pójściem dalej i rozszerzeniem dystrybucji poza Internet, chciałyśmy zobaczyć, jak klientki zareagują na produkt. Okazało się, że mamy 100% wzrost sprzedaży z miesiąca na miesiąc, zadowolenie było ogromne, kobiety wracały nawet po tygodniu, kupując produkty dla koleżanek, sióstr, mam.
Monika: To wszystko nabierało takiego potencjału, że skorzystałyśmy z kolejnych środków z Unii Europejskiej. Pierwszy projekt, w ramach którego wchodzimy na 4 nowe rynki - niemiecki, francuski, brtyjski i hiszpański, to był Paszport do eksportu. Wybrałyśmy te kraje, bo zakładałyśmy, że Europa jest nam bliska, regulacje wewnątrzwspólnotowe są takie same dla wszystkich, uznałyśmy, że łatwiej nam tam będzie zacząć. Jak zobaczyłyśmy, że to nieźle działa, stwierdziłyśmy, że czas iść na cały świat. Tak pojawił się następny projekt - wprowadzenie marki na rynek globalny. Realizujemy go z Ministerstwem Gospodarki w ramach promocji branży kosmetycznej.
Od początku zakładałyście taką ekspansję biznesową?
Monika: Myśląc o biznesie, wiedziałyśmy, że ta marka musi być marką globalną. Nie tworzyłyśmy produktu dla Polek, tworzyłyśmy produkt dla kobiet, bo każda kobieta, która nakłada makijaż, musi pod koniec dnia go zmyć. A nasza rękawica to produkt dla każdego. Jest w pełni naturalna - nadaje się do skóry alergicznej i atopowej. Jest też prosta w użyciu - wystarczy trochę wody i demakijaż przez trzy miesiące z głowy. Kolejny plus to wygodna w podróży. Ludzie coraz więcej latają samolotami, a są przecież ograniczenia w limicie bagażu, jest problem z przewożeniem płynów.
Potencjał ogromy, plany ogromne, a zyski?
Ewa: Póki co my same niewiele czerpiemy z firmy dochodu, ale mamy nadzieję, że to się zmieni. Obecnie, Paszport do eksportu daje nam 50% kwoty netto, Ministerstwo 75% - na resztę wydatków musimy mieć. A już sam nasz udział na targach kosmetycznych w Bolonii kosztował kilkadziesiąt tysięcy złotych. Finansujemy to z obrotu i bieżących przychodów. Wszystkie zyski reinwestujemy.
A czy założenie firmy w Polsce było łatwe?
Ewa: Na pewno cały proces i prawo podatkowe w Polsce nie są łatwe. Jak porównujemy to ze znajomymi, którzy prowadzą firmy w Anglii czy we Francji, to u nas jest o wiele trudniej. Ale Phenicoptere to jest moja druga firma, Moniki również, więc nie przeżywałyśmy już np., że wniosek z KRS-u nam wrócił, bo był tam jakiś głupi błąd. Ale biurokracja w urzędach to jest nic w porównaniu do biurokracji przy projektach unijnych. Ilość poprawek, jaka przychodziła do naszych wniosków, była tak duża, że nie mogłyśmy uwierzyć, jak to jest możliwe, że dostają od nas takie sterty dokumentów, a ciągle wymyślają rzeczy zupełnie bzdurne. Na szczęście pomagają nam w tym radcy prawni i księgowa.
Czułyście czasem zniechęcenie?
Monika: Zniechęcenie to mało powiedziane..
Ewa: Czułyśmy wściekłość, że to zajmuje tyle czasu i utrudnia firmom życie. My już wtedy powinnyśmy ten produkt sprzedawać, a nie siedzieć nad papierami i ciągle drukować, wysyłać, starać się zrozumieć, o co im chodzi, skoro wszystko zostało dobrze zrobione. Te poprawki przychodzą tak czy siak, nawet jeżeli nie ma błędów i to jest dla mnie zdumiewające, jak ta organizacja funkcjonuje.
Pomimo licznych przeszkód, osiągnęłyście jednak spory sukces w branży kosmetycznej. Czy czujecie się kobietami sukcesu?
Monika: To się stało takie codzienne hahaha.
Ewa: Widzimy spore zainteresowanie mediów. Moja siostra się śmieje, że niedługo start-upowcy zostaną celebrytami, tak samo jak blogerzy, i będą występować w Tańcu z Gwiazdami. Dla nas najważniejsza jest radość z tego, że coś nam wychodzi, że robimy coś fajnego i jest to akceptowane.
Monika: Do mnie piszą dziewczyny, np. że nie wierzyły w ten produkt, ale spróbowały i jest genialny. Te wiadomości są naprawdę wzruszające.
Ewa: Pewnie największe sukcesy jeszcze przed nami, bo z perspektywy firmy sukcesem będzie szeroka dystrybucja i fakt, że każda kobieta będzie mogła nasz produkt nabyć.
A co Was motywuje do osiągania tych sukcesów?
Monika: Moim motywatorem było to, że po studiach w ogóle nie mogłam znaleźć pracy. Bardzo chciałam pracować w branży kosmetycznej, składałam aplikacje do wszystkich możliwych firm. Chodziłam na rekrutacje. Absolutnie nikt mnie nie chciał.
Ewa: Argument był taki, że Monika jest too bossy i nie nadaje się do pracy w korporacji hahah. Ale to był też ciężki okres na znalezienie pracy. Rok po tym, jak ukończyłyśmy studia, przyszedł krach, i firmy ograniczały koszty.
Monika: Przynajmniej teraz mamy satysfakcję. Jak jedziemy na targi, stoję ramię w ramię z prezesem największej firmy kosmetycznej, która nie chciała przyjąć mojej aplikacji heheh.
Ewa: A tak poważnie motywują nas pieniądze i bezpieczeństwo. Jesteśmy już kilka lat po studiach, a nie mając stałej pracy, odkładanych składek, musimy jakoś uzbierać na swoją emeryturę.
Czy kariera jest dla Was ważna?
Ewa: Mam dystans do takich słów, jak kariera czy sukces. Kojarzą mi się z korporacyjną kulturą.
Monika: My się raczej spełniamy niż robimy karierę.
Ewa: Kariera bardziej nam się kojarzy z awansowaniem...
Monika: Karierowiczkami.
Ewa: ...nas tutaj nikt nie awansuje. My robimy swoje. Chcemy stworzyć fajną organizację, którą w pewnym momencie sprzedamy i potem będziemy robić coś innego. Ja nawet liczę na taką dwuletnią przerwę, kiedy pojadę sobie do Indii, nie będę robić nic.
Z czego w tym wszystkim, co osiągnęłyście, jesteście najbardziej dumne?
Ewa: Jestem dumna z tego, że sama na siebie zarabiam, nie muszę nikogo prosić o pieniądze na życie, tylko jestem w stanie sama sobie poradzić. To daje ogromną dumę, satysfakcję i motywacje każdego dnia. Jestem też dumna z tego, że stworzyłyśmy fajny produkt, który pokochało wiele kobiet. Że nasza marka odnosi sukcesy zarówno w Polsce, jak i za granicą, i że pokazujemy naszym przykładem, że wszystko jest możliwe.
Monika: Ja jestem dumna z tego, że jestem kobietą, która spełnia swoje marzenia, robi to, na co ma ochotę, a nie to, co musi. Jestem niezależna finansowo i zawodowo. I dumna z każdego małego sukcesu, jaki odnosimy. Nie tylko z tego, że moja firma wystawia się na międzynarodowych targach i zdobywa takie samo zainteresowanie, jak największe firmy kosmetyczne, ale nawet z ulotki, która wyszła z drukarni i wygląda, jak byśmy sprzedawały produkt warty milion dolarów. Dumna jestem też z satysfakcji klientów, bo dzięki niej wiem, że to, co robię, ma sens i komuś rzeczywiście przydaje się moja praca.
Jak widzicie siebie za 15 lat?
Ewa: Widzę siebie na południu Indii, ćwiczącą jogę hahaha i nie martwiącą się zimną pogodą. Liczę też na to, że w przyszłości będziemy mogły pracować trochę mniej niż teraz.
Monika: Targi w Bolonii były takim ostatnim hardcorem, że śmiałam się do Ewki, że firma powinna nam zapłacić za 10% uszczerbku na zdrowiu. Kręgosłup mnie bolał, nogi miałam tak opuchnięte, że nie mogłam włożyć żadnych butów, cienie pod oczami...
Ewa: Powiedziałyśmy sobie, że musimy być bogate, żeby to sobie później rekompensować drogimi operacjami plastycznymi hehehe. A tak serio - pracujemy dużo, od rana do 21-22, często w weekendy, ciągle są jakieś wyjazdy, dlatego przyszłość widzimy na pewno spokojniej. Może nawet będziemy miały jakieś prywatne życie hehe.
Jak udaje Wam się łapać w tym wszystkim równowagę?
Ewa: Czasami sprowadzają nas na ziemię rodzice. Dzwonią i jest: Nie masz czasu porozmawiać z mamą!
Monika: Ewa kiedyś chodziła na jogę, a ja mam czasami takie ciśnienie, że muszę przebiec 10 km. Wtedy wszystko ze mnie schodzi. Baterie naładowane.
Ewa: Ja staram się znaleźć trochę czasu, żeby poczytać książkę, pójść do kina czy spotkać się ze znajomymi. Czyli nie myśleć o pracy 24 h. Czasami jest to trudne albo nawet niemożliwe, ale dla mnie ważne jest, żeby mieć coś poza pracą. Coś, do czego można będzie wrócić, żeby nie czuć się pusto, kiedy projekt się skończy.
Wasz pomysł na biznes narodził się za granicą. Czy przed założeniem firmy często wyjeżdżałyście z kraju?
Monika: Jeszcze na studiach wyjechałyśmy na Work&Travel do Stanów. Ewa była wtedy w Kalifornii, ja na Florydzie.
Ewa: To był pierwszy wyjazd, na którym człowiek był pozostawiony sam sobie. Jedziesz tam i radź sobie. Znajdź sobie mieszkanie.
Monika: Naucz się zarabiać pieniądze.
Ewa: Ja później prosto ze Stanów pojechałam na Erasmusa do Francji. Monika rok później wyjechała na wymianę do Stanów.
Monika: A stamtąd na Erasmusa do Hiszpanii, na 6 miesięcy. Później była ta Australia, a po Australii jeszcze Belgia. Tam pracowałam jako certyfikowany znawca diamentów przy organizacji aukcji i już wtedy zaczął się projekt Glova.
Ewa: Na początku pracowałyśmy - ja z Krakowa, gdzie prowadziłam swoją pierwszą firmę - sushi catering, Monika z Antwerpii. Na Skype'ie przygotowałyśmy pierwsze biznes plany, analizy finansowe. Ostatecznie ja przeprowadziłam się do Warszawy, żeby to dalej ciągnąć, Monika na chwilę też, a potem trafiła do Francji, gdzie rozwija tamten rynek.
Czy decyzja Moniki o zamieszkaniu we Francji była związana wyłącznie z projektem?
Monika: Mój narzeczony jest Francuzem, chcieliśmy razem zamieszkać, a w strategii rozwoju i tak miałyśmy Francję. I rzeczywiście, gdyby nie ta przeprowadzka, nie udałoby nam się tego z takim sukcesem tam ruszyć. Mamy tam bardzo dużo znajomości, które pomagają nam w dojściach do dystrybutorów, dziennikarzy. Dzięki temu nasz produkt został opisany w wielu francuskich gazetach. Nawet we francuskim Cosmopolitanie.
Jak doświadczenia zagraniczne wpłynęły na Was i Waszą firmę?
Ewa: Bardzo pozytywnie. Dzięki nim nie mamy barier, żeby rozmawiać w obcym języku. Nieważne, czy pojedziemy jutro do Hongkongu, czy do Francji, czy znajdziemy się na nieznanym terytorium. Możemy rozwijać biznes globalnie i to bardzo pomaga. Taka otwartość i odwaga.
Monika: Kontakty, które zdobyłyśmy studiując i pracując w tych miejscach, też są bezcenne.
W 2012 wygrałyście w konkursie na start-up roku. Nagrodą był wyjazd do Doliny Krzemowej. Czy ten wyjazd też jakoś Was wpłynął?
Monika: Takie wyjazdy zawsze dobrze wpływają.
Ewa: Kalifornia, słońce hahaha.
Monika: A mówiąc poważnie - było tam dużo szkoleń z marketingu i managementu, które dla mnie były przypomnieniem wiedzy ze studiów. Były też ciekawe spotkania z inwestorami i potencjalnymi dystrybutorami, czyli z ludźmi z zupełnie inną kulturą biznesową niż nasza. Ze względu na straszne korki, większość spotkań z nimi odbywała się przez Skype'a albo telefon. Dla nich taka rozmowa znaczy tyle samo, co spotkanie face 2 face. My teraz też tak działamy. Jednego dnia miałyśmy spotkanie na Skype'ie - Paryż-Warszawa-Niemcy, później Paryż-Warszawa-San Francisco-Miami i Paryż-Warszawa-Monako.
Jednym słowem świetnie odnalazłyście się w globalnej wiosce.
Ewa: Nauczyłyśmy się tego na studiach i ze sobą też tak pracujemy.
Monika: O tyle dobrze, że loty są teraz w miarę tanie. Ja bywam w Polsce raz w miesiącu.
Czy jest coś, z czego jesteście dumne jako Polki?
Monika: Ja ostatnio byłam bardzo dumna, bo na targach w Bolonii nasze narodowe stoisko było przepiękne, na najwyższym poziomie i najlepiej zorganizowane. Przechodzę obok Belgii, a tam jakiś szałas. Zero wizerunku.
Ewa: To jest akurat plus, że Ministerstwo Gospodarki wspiera silną polską branżę i pokazuje ją od najlepszej strony. Właśnie tak powinno się promować nasz kraj. Czyli, nie hydraulik na plakacie, ale wykwalifikowany programista albo biznesmen.
Monika: A mamy się czym pochwalić. Mamy pracowity naród, ambitne młode społeczeństwo, które podbija rynki międzynarodowe. Ja jestem też dumna z tego, że mamy bogatą i silną kulturę, którą stale pielęgnujemy. W krajach, w których mieszkałam, nie ma tak zakorzenionych tradycji, które spajałyby społeczeństwo. Myślę, że to właśnie nasza silna kultura pozwala nam przetrwać najcięższe chwile.
Ewa: Moim zdaniem osiągnęliśmy sukces przez te 25 lat niepodległości, dlatego jestem dumna, że jestem Polką. Jestem dumna z tego, że umiemy korzystać z wolności, którą sobie wywalczyliśmy - rozwijamy się ekonomicznie, kulturowo, społecznie. To jest super kraj, dlatego mówiąc, że jestem Polką, nie czuję żadnego wstydu. Nawet jak ktoś z innego kraju mówi mi, że jego pani sprzątająca jest Polką, odpowiadam mu, że na pewno świetnie wykonuje swoją pracę i chętnie się z nią spotkam i porozmawiam.
A co dla Was oznacza pojęcie ojczyzna?
Ewa: To jest nasz dom. Jak ja myślę o ojczyźnie, to myślę o mojej małej miejscowości. Jestem z Janowa Lubelskiego i nawet w Warszawie czuję się nie do końca u siebie, chociaż mieszkam tu od wielu lat. Ojczyzna to są wspomnienia.
Monika: To jest rodzina.
Ewa: Myślę, że gdzie byśmy nie mieszkały, to Polska i tak będzie naszą ojczyzną i domem i zawsze będziemy mówić, że jesteśmy z Polski. Ja jestem dumna, że jestem stąd.
Monika: To jest miłe uczucie, kiedy wiesz, że do czegoś przynależysz, że masz do czego wracać. Jak o tym myślisz, to robi Ci się miło. Jak myślisz sobie "ojczyzna" to jest takie słowo-czekolaaada. Coś bardzo przyjemnego. Mam porównanie z moim narzeczonym, który jest kilku narodowości i nie wie, jak się czuć. Jego ojciec jest Belgiem, mama jest z Luksemburga, on się urodził we Francji i czuje się Francuzem, ale nie ma w sobie takiego poczucia przynależności do czegoś, nie ma poczucia dumy.
Z drugiej strony, mówiłyście, że za 15 lat widzicie siebie w Indiach, nie w Polsce.
Ewa: Będąc tam nie stanę się Hinduską. Zresztą, nie chcę wyjeżdżać tam na stałe. Podoba nam się nasz biznes, bo pozwala nam podróżować, czerpać przyjemność z poznawania innych kultur, więc nawet za 15 lat, kiedy nie będziemy już może podróżować biznesowo, na pewno będziemy podróżować prywatnie, ale zawsze będziemy wracać do Polski, bo tu jest nasz dom, rodzina, przyjaciele, korzenie. Moja przyjaciółka wyprowadziła się do Stanów i nie przyjeżdżania do Polski przez trzy lata. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie dałabym rady.
Jaki według Was jest współczesny Polak?
Monika: Jesteśmy bardzo otwartym narodem, ciekawym świata. Przez innych jesteśmy postrzegani jako ludzie, którzy dobrze sobie radzą, nie narzekają, tylko działają, są pracowici, ambitni.
Ewa: Na pewno nie wszyscy są tacy jak my i nasi przyjaciele. Ja widzę Polaków, jako ludzi z mojego otoczenia - moim cudownych rodziców, przyjaciół, którzy robią fajne rzeczy, są pozytywnie nastawieni do życia. Ja też taka jestem. Ale wiem też, że mogę znaleźć się w środowisku Polaków, którzy nienawidzą swojego życia, wiecznie narzekają, są chamscy. To też są Polacy.
Monika: Moim zdaniem stara Europa się rozleniwiła, a my mamy takiego totalnego powera. Ci ludzie z Polski mają takiego kopa, że jeśli Rosja nie narobi za dużo bałaganu, to widzę Polskę, jako silne, prężnie rozwijające się mocarstwo. Polska przechodzi renesans!
Ewa: Polacy cały czas się rozwijają, i cały czas coś fajnego się u nas dzieje, a nasze pokolenie z Europy Zachodniej, szczególnie z Włoch i Francji, ma doła, bo mają mniej, niż mieli ich rodzice. Twierdzą, że jest im tak ciężko, że, żeby nie wiem co zrobili, to i tak będzie gorzej. Że wszystko, co mogli osiągnąć, to już było, więc po co coś robić. A w Polsce ciągle jest lepiej. Mimo że mamy mniej niż Włoch czy Francuz, to dla nas to jest i tak więcej, niż mieliśmy kiedyś.
Monika: We Francji bezrobotny dostaje minimum 700 Euro, jeśli przepracował 2 lata - 1400. Dostaje się na dziecko, na mieszkanie. To są naprawdę duże pieniądze, które pozwalają im nic nie robić.
Wasi rodzice zaczynali swoją ścieżkę zawodową w zupełnie innych czasach. Czy według Was zrobili karierę?
Ewa: Moja mama jest pielęgniarką, więc w jej branży ciężko mówić o karierze, ale w małej skali rodzice na pewno zrobili coś, z czego są dumni. Wydaje mi się, że oni mniejszą wagę przywiązywali do spraw zawodowych, a większą do rodzinnych. Bardzo wcześnie założyli rodzinę i poświęcali jej cały wolny czas.
Monika: U mnie podobnie. Moi rodzice mają gospodarstwo ogrodnicze, w którym spędzałam wakacje, wyrywając chwasty i jeżdżąc traktorem.
Ewa: Obie jesteśmy nauczone ciężkiej pracy.
Monika: Od gospodarstwa rolnego do diamentów. I rękawicy kosmetycznej. Hehehe.
Czy jest coś, co Wy byście zrobiły, czego rodzice wtedy nie zrobili?
Ewa: Mój tata otworzył biznes w 2000 roku. Na jego miejscu otworzyłabym go w latach 90-tych, bo to był najlepszy moment. Wiem też, że moi rodzice zastanawiali się mocno nad emigracją chyba do RPA. Cieszę się, że tego nie zrobili, ale nie wiem, czy na ich miejscu, nie podjęłabym innej decyzji i nie wyemigrowała np. do Stanów. Z drugiej strony, jak teraz porównuję możliwości samorealizacji, to myślę, że u nas, nie są one wcale mniejsze niż w Stanach. Tak naprawdę ważne jest, co chce się robić, jak jest się zmotywowanym, jakie ma się marzenia i plany, a nie to, gdzie się mieszka.
Monika: Ja jestem z moich rodziców bardzo dumna, ale wszystko zrobiłabym inaczej, bo jestem ich absolutną odwrotnością. Ciężko mi usiedzieć w jednym miejscu. Jak miałam 7 lat pojechałam sama autobusem do najbliższego, wielkiego wtedy dla mnie miasta - Łomża, żeby kupić sobie buty. Mama chyba myślała, że blefuję, więc mnie puściła, a ja pojechałam i nie wiedziałam, jak wrócić, bo nie umiałam przeczytać rozkładu autobusów. Ruszyłam więc do domu na piechotę. Na szczęście mój sąsiad znalazł mnie po drodze i zabrał do domu. Moi rodzice do tej pory nie wiedzą, w ilu miejscach byłam. Ta żądza podróżowania była u mnie tak silna, że nawet w liceum, kiedy wszyscy moi znajomi jeździli na stopa, a mi rodzice zabronili, powiedziałam im, że idę na pielgrzymkę i wybrałam się w dwutygodniową podróż po Europie.
A czy rodzice zrobili wtedy coś, czego Wy byście nie zrobiły?
Monika: Ja na pewno nie zdecydowałabym się na piątkę dzieci hahah.
Ewa: Ja podobnie. Nie urodziłabym dwójki dzieci w wieku 22 lat. Myślę, że oni, gdyby cofnęli się w czasie, też drugi raz by się na to nie zdecydowali. Szczególnie, że mi i siostrze zawsze powtarzali, że na rodzinę mamy jeszcze czas, powinnyśmy skupić się na rozwoju. Co prawda teraz, jesteśmy w takim wieku, że mama jest lekko zestresowana, że zostaniemy starymi pannami.
Monika: Mnie nawet próbują przekupić na zasadzie: Jak wyjdziesz za mąż, kupimy Ci mieszkanie, ale nic nie działa póki co.
Mówimy o latach młodości Waszych rodziców. Pamiętacie coś z tamtych czasów - przed transformacją?
Monika: Pamiętam, że nigdy niczego nam nie brakowało. Mieszkałam na wiosce, ludzie w tamtych czasach sami sobie robili jedzenie, nikt nie kupował gotowej wędliny, tylko sam ją robił. Jedynie, jak się pojawiły jakieś egzotyczne owoce, typu banan, to było takie wielkie "wow!".
Ewa: Myślę, że moi rodzice gorzej wspominają ten okres niż ja, bo to oni każdego dnia martwili się, czy nam na wszystko wystarczy. Ja też nie pamiętam zbyt wielu negatywnych rzeczy, poza tym, że gdzieś tam się trochę postało w kolejkach, ale co my - dzieci - mieliśmy wtedy do roboty. Pamiętam też, że moja rodzina nigdy nie miała pieniędzy, żeby jeździć na zagraniczne wycieczki. W wakacje jeździliśmy pod namiot nad Jezioro Białe albo do gospodarstwa naszej babci. Ale dla mnie to była frajda, bo były zwierzątka. Smutny był jedynie fakt, że nie było zabawek. Jak ktoś mi przywiózł z Niemiec lalkę Barbie, to była to jedna lalka przez wiele lat.
Monika: Ale tego braku też się nie odczuwało, bo nie było porównania, że on ma, a ja nie. Nikt nie miał.
Jak Wasi rodzice opowiadali o tamtych czasach?
Monika: Jedyna słynna historia, jaką pamiętam, to było, jak mój dziadek kupił dom za świniaka.
Ewa: Ja pamiętam dużo opowieści. Mój ojciec był zaangażowanym Solidarnościowcem. Gdy udało mu się kupić malucha, pomalował go całego sprayem w napisy "Solidarność". Mieszkaliśmy wtedy u dziadków na wsi i cała rodzina jeździła tym maluchem z jakimiś skrzynkami, cielakami. Pamiętam też walkę z systemem. Mój ojciec był inżynierem, ale pracował w fabryce, w środowisku robotniczym, w którym mocno się udzielał, co było dość ryzykowne. Pamiętam momenty napięcia, chociaż dla mnie, małej dziewczynki, to było wtedy zabawne - coś się działo. Dla mojego ojca natomiast to było mocne doświadczenie i przez wiele lat później o tym opowiadał. Ja jestem na tych wspomnieniach wychowana.
Monika: Na nas się wtedy mówiło badylarze, czyli ludzie, którzy mają pieniądze. Bo ci, którzy mieli dostęp do warzyw, mięsa, mieli pieniądze. A jeśli chodzi o opowieści, u nas więcej było historii związanych ze wcześniejszymi czasami, ze szlachtą. Ponoć, kiedy Rosja wkroczyła, cała wioska mieszkała w jednym domu.
Jakie według Was były wtedy ograniczenia i możliwości?
Monika: Moim zdaniem nie było ograniczeń. Była inna rzeczywistość i inne warunki, do których trzeba było się zaadaptować.
Ewa: Ja się nie zgodzę. Z opowieści moich rodziców wiem, że były ograniczenia ogromne. Mama opowiadała mi np. jak z babcią, która była choreografem, szła w pochodzie dożynkowym i śpiewała: Piękny kraj, umiłowany kraj, w którym lodówki nie da się kupić! Bo w tamtych czasach, oni mieszkali na wsi, mieli więc mleko, ser - wszystko, co psuje się z dnia na dzień, i przez lata nie mogli kupić lodówki! Mimo że mieli pieniądze. A jak już ją kupili, to było takie szczęście, że finalnie - obniżali swoje wymagania, cieszyli się z podstawowych rzeczy. Nam teraz ciągle jest wszystkiego mało, chociaż mamy tak dużo, że już więcej się chyba nie da.
Wtedy nie było też możliwości rozwoju. Jak chciało się coś więcej osiągnąć, to trzeba było zapisać się do partii. Ludzi inteligentnych, degradowano do najniższych stanowisk, jeśli nie robili tego, co chciał system. Robiąc coś w zgodzie ze sobą, ze swoją ideologią, przekreślali swoją karierę. Z drugiej strony - ludzie mieli więcej czasu dla siebie, nie żyli w pogoni za pieniądzem. Pamiętam, że jak byłam mała, rodzice byli o 15 w domu. O 15:30 wszyscy siadaliśmy do obiadu. O 17 ja wychodziłam na podwórko, a rodzice zajmowali się sobą i domem. Zawsze ten dom i czas dla rodziny był. Ja nie wyobrażam sobie, żeby pracować w Warszawie, codziennie być o określonej godzinie w domu, robić obiad...
No właśnie, czy w dzisiejszych czasach jest szansa na wyważenie pomiędzy biznesem a rodziną?
Ewa: Chciałabym wierzyć, że jest, ale czasami mam zarzuty od mojego chłopaka, że jestem tak zabiegana, że nie mam dla niego czasu, dlatego nie wyobrażam sobie teraz mieć dziecka. Na pewno musiałabym przeorganizować swoją pracę, żeby móc założyć rodzinę.
Jesteście najlepszym przykładem na to, że kobiety w Polsce mogą same o sobie decydować. A czy czujecie się w 100% wolne? Czy w Polsce jest wolność?
Ewa: Ja jestem wodnikiem, a dla wodników wolność jest bardzo ważna. Prowadzę firmę, bo to jest dla mnie wolność. Nikt mi nie mówi, że mam pracować od tej i do tej godziny - to jest moja decyzja. Czy sobie pośpię do 10, czy zostanę do 23 w pracy, to jest moja sprawa. A w Polsce czuję się bardzo wolna - mogę jeździć, podróżować, robić co chcę, nie czuję się w żaden sposób ograniczona. Jedynie nie do końca wolna czuję się w stałym związku, kiedy muszę pytać faceta, czy to, co chcę zrobić, jest dla niego w porządku.
A czy w obecnym systemie, prowadząc własną firmę, czujecie się bezpieczne?
Ewa: Mi poczucie bezpieczeństwa dali rodzice. Zdecydowałyśmy się z Moniką rzucić pracę i otworzyć własny biznes dlatego, że wiedziałyśmy, że jeśli coś się nie uda, to zawsze mamy gdzie wrócić, nie umrzemy z głodu. Rodzice dali nam takie oparcie, że będę im za to wdzięczna do końca życia.
Monika: Jak ja pracowałam w Antwerpii i mówiłam rodzicom, że czuję się źle, bo jako Polka byłam tam źle traktowana, to moi rodzice mówili: Twoje zdrowie psychiczne jest dla nas najważniejsze, nie ważne, ile Ty tam zarabiasz, jeśli jest Ci tam źle - wracaj do Polski. Na pewno sobie poradzimy.