Najpierw nazywało się ich "obrońcami krzyża". Potem królowało określenie "Ci spod namiotu". To już historia. Teraz medialną "karierę" robią inne stwierdzenia, które każą demonstrantów z Krakowskiego Przedmieścia nazywać wyznawcami nowej, "smoleńskiej religii". Słusznie?
W ostatniej "Gazecie Wyborczej" redaktor naczelny Adam Michnik napisał, że za granicą śmieją się z wyznawców "religii smoleńskiej". Nie on pierwszy i pewnie nie ostatni użył takiego określenia. Kilka dni temu Sławomir Sierakowski z Krytyki Politycznej w wywiadzie dla "GW" postawił podobną tezę. Tłumaczył przy okazji, że "religia smoleńska" jest zastępstwem dla "religii lustracyjnej", którą - według niego - prawica wyznawała w ostatnich latach.
Jeszcze dalej w sakralno-politycznych rozważaniach poszedł Wojciech Maziarski, były redaktor naczelny "Newsweeka". W sporze o katastrofę smoleńską doszukał się nawet postaci szatana i Chrystusa. "Tak rodzi się religia. W emocjach, z błyskiem fanatyzmu w oczach, z neoficką żarliwością. (…) Smoleński szatan ma twarz Donalda Tuska. A smoleński Chrystus? Został zdradzony o świcie. Ukrzyżowan umarł i pogrzebion we wraku tupolewa zstąpił do piekieł" - dowodził w swoim felietonie.
Teza o rodzącej się "religii smoleńskiej" nie jest jednak najnowszym wymysłem publicystów. W mediach pojawiła się już w maju 2011 roku wraz z artykułem Cezarego Michalskiego w "Newsweeku" (na okładce tego numeru pojawił się samolot zawieszony na krzyżu). Michalski pisał wtedy, że śmierć prezydenta, który "zginął umęczon pod Putinem i Tuskiem" to "kanon religii, która wygrywa z kultem papieża i zagraża Kościołowi w Polsce".
Ile jest prawdy w porównaniach demonstrantów z Krakowskiego Przedmieścia do wyznawców religii? Czy w ogóle słuszne jest opisywanie w kategoriach wiary sporu o katastrofę smoleńską? - Mamy do czynienia z narodzinami nie religii, ale ideologii, w którą ta religia jest wplątana. To jest kształtowanie się nowego nacjonalizmu. W tym nacjonalistycznym pniu łączą się poglądy Dmowskiego i Piłsudskiego. Rosja staje się tutaj równie groźnym wrogiem, jakim dla endecji były Niemcy - mówi naTemat prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Według prof. Krzemińskiego, publicystyczne zwroty o "religii smoleńskiej" nie powinny być odczytywane dosłownie, bo na Krakowskim Przedmieściu nie rodzi się religia jako taka. - To ma przenośne znaczenie. Myślenie demonstrujących sprowadza się do całkowitego przyjęcia pewnych założeń i obrazów świata, tak jak przyjmuje się religijne dogmaty. Podobna jest tutaj bezrefleksyjność, stosunek do przywódców - dodaje socjolog.
Podobnego zdania jest ks. Kazimierz Sowa, szef Religia.tv. - Rok temu miesięcznik "Znak" zamieścił kilka artykułów różnych autorów pod hasłem "Zmierzch religii smoleńskiej?". Oni, między innymi Bronisław Wildstein, już wtedy zwracali uwagę, że środowisko wykreowane wokół katastrofy ma pewne cechy, które do tej pory przynależały ruchowi religijnemu - mówi.
Co to za cechy? Według ks. Sowy między innymi bezwarunkowe przyjmowanie zapewnień przywódcy, traktowanie jego opinii jako jedynego wyznacznika i ekskluzywność, która nakazuje negować wszystkich, którzy odbiegają od przyjętej normy.
Od sekty czy religii politycznej na szczęście daleka droga do tego, co rozumiemy pod właściwym pojęciem religii. - Mam nadzieję, że mimo iż pojawiają się w tej grupie elementy religijne, nie ma to nic wspólnego z prawdziwą religią - zaznacza ks. Sowa.