Natalia Zawada jest młodą projektantką mody. Lubuje się w geometrycznych formach i odważnych kolorach, projektując dba o najdrobniejsze szczegóły, a w jej sercu gra elektronika. I Londyn, w którym mieszka. To wszystko razem dało NAVADĘ - markę dla nowoczesnych i pewnych siebie kobiet.
Czego ostatnio słuchasz? Ostatnio zakochałam się w kawałku "Ghost" Thomasa Newmana. Słucham go w elektronicznym remixie.
No właśnie, słyszałam, że inspiruje Cię taka muzyka. Stąd to przywiązanie do dbałości o każdy szczegół projektu i konstrukcji?
Dbałość o szczegóły wzięła się chyba bardziej z tego, że rodzice kochali modę i wyczulili mnie na dobrą jakość: mój tata miał słabość do luksusowych marek i miłych w dotyku materiałów, a mama lubiła się wyróżniać i zwracała mi uwagę na detale wykończenia. Od dziecka obserwowałam różnice między rzeczami markowymi, a ubraniami z sieciówek, przyglądałam się, jak markowe rzeczy są skonstruowane, wykończone i uważałam, że lepiej mieć jedną dobrą rzecz, niż kilka średnich. Z kolei moja teściowa nauczyła mnie, żeby chodzić do dobrych butików i mierzyć wszystko, co się wydaje ciekawe, nie patrząc na kolory, ale na formę i wykończenia.
Kobieta NAVADY jest odważna, nowoczesna, świadoma własnej seksualności?
Tak. Kobieta NAVADY zna swoją wartość, zamiast podkreślać kobiecość falbanami i romantycznymi detalami, wybiera nowoczesne, geometryczne formy i zdecydowany kolor.
Miałaś okazję szlifować swoje umiejętności podczas stażu u Alexandra McQueena. Jaki wpływ na Ciebie i Twoją twórczość wywarła postać kontrowersyjnego projektanta?
Mój staż trwał 8 miesięcy. Pracowałam 5-6 dni w tygodniu między 16-20 godzin dziennie. Czasem nawet zostawaliśmy w studiu do rana, żeby wykończyć projekt. Pamiętam, jak tak właśnie pracowaliśmy nad jedną kreacją sceniczną dla Lady Gagi, no i oczywiście na 2 tygodnie przed każdym pokazem - wtedy zaczynał się ciąg nieprzespanych nocy (śmiech). Ale wspominam to, jako mega fajne doświadczenie, naukę i przygodę w jednym. Mieliśmy super team!
Obserwując mistrza nauczyłam się wytrwałości i doskonalenia każdego projektu. Zrozumiałam, że zawsze można coś poprawić i zrobić to jeszcze lepiej. Pracowałam w dziedzinie printu i haftów, gdzie głównie rysowałam projekty w skali 1:1 już na gotowych wykrojonych formach, potem odszyty pierwowzór takiej kreacji z printem zakładaliśmy na manekina i patrzyliśmy, jak zachowuje się w 3-d, no i dokonywaliśmy kolejnych poprawek.
Historia Lee McQueena zainspirowała mnie do studiowania brytyjskiego krawiectwa garniturowego (sam mistrz miał praktyki na Saville Row). Nauczyłam się, że o projektowaniu trzeba myśleć kompleksowo, ale dobrze jest znaleźć swoją mocną stronę.
W Londynie studiowałaś. Teraz zamykasz showroom i przenosisz właśnie tam swoją działalność.
Tak, na początku miałam wyjechać tylko na studia i żeby zdobyć jakieś doświadczenie w domach mody, żeby cos przeżyć. Zakładałam szybki powrót na stałe do Warszawy. Dlatego przez pierwszy rok działania marki skoncentrowałam się na polskiej klientce. Dziś czuję, że Londyn to mój dom, więc chciałabym więcej czasu spędzać w moim londyńskim studio. Staram się godzić polsko-angielską działalność. Ale po styczniowym pokazie marki w Berlinie, zrozumiałam, że już czas się otworzyć na większą ilość klientów, a Londyn daje mi taką możliwość. Mój pop-up shop będzie miał premierę w połowie czerwca w znanej dzielnicy Notting Hill.
Klientka brytyjska różni się od polskiej? Różnią się jak dzień i noc... Brytyjska klientka przede wszystkim co sezon wymienia zawartość szafy. Dużo bardziej podąża za trendami, jest spontaniczna w kupowaniu ubrań, no i lubi się wyróżniać, nawet jeśli ubiera się w sieciówkach. Często wybiera mocny kolor lub wzór. Nie boi się ryzykować z formą.
Polska klientka lubi klasykę i minimalizm. Ubrania muszą być dopasowane i koniecznie podkreślać talię, wszystko w stonowanych kolorach i najchętniej jednolite. Kupując markowe ciuchy, zwraca uwagę na jakość, a nie sam pomysł i stara się wybierać produkt, który zagości w jej szafie na dłużej.
Najlepiej widać to zimą: brytyjska klientka nosi wtedy najmodniejsze buty i na przykład parkę, a polska: klasyczne kozaki i puchówkę z "paseczkiem" w talii.
A ty? Jesteś bardziej polska czy brytyjska? Oczywiście, że czuję się stuprocentową Polką, pod każdym względem. Ale jeśli chodzi o zabawę modą, podchodzę do tematu jak Brytyjka, Podoba mi się ten londyński luz, odwaga i dystans. W moim przekonaniu ubrania mają poprawiać nastrój i podkreślać osobowość.