
Reklama.
Warszawskie Osiedle Przyjaźń. W legendarnym klubie studenckim Karuzela wyświetlana była “Symetria”. Był rok podajże 2004, a bilet kosztował 8 złotych. W cenę wliczone było mało wygodne miejsce siedzące oraz bezcenna lekcja dobrego aktorstwa. Na ekranie Borys Szyc w roli Alberta i jasnym komunikatem do widza takiego jak ja - jestem najlepszy.
To było tak dobrze zagrane, że rok później, właśnie za tę rolę Szyc odebrał nagrodę Zbyszka Cybulskiego. Dla młodego aktora - nagroda ważna, może najważniejsza. Od Symetrii minęło ponad dziesięć lat. W ciągu dekady Borys dał jeszcze dwa razy świadectwo tego, że aktorem jest przez duże, wyboldowane A. W Wojnie Polsko-Ruskiej oraz w Krecie. W obu przypadkach - został nagrodzony. W Gdyni za “Wojnę” uznany za najlepszego aktora. Czy to się komuś podoba czy nie - ten facet jest po prostu zdolny. Fachowiec w swoim zawodzie. Majster polskiego kina. Dziś może się ten facet nie podobać. Dlaczego?
Bo widzisz tego faceta na okładce dwutygodnika Viva! wtulonego w damską nogę. Myślisz - niepoważne, bo to jest przecież Borys Szyc. I przepełnia się czara goryczy, występuję z brzegów i cię zalewa jak wzburzona krew. Może nawet w tej goryczy byś się chciał utopić. Bo zdolniacha daje się ośmieszać. Mi się ulało. Zaczynam przypominać sobie, w czym ten wielki Szyc ostatnio zagrał. Bitwa pod Wiedniem, KAC WAWA, Sztos 2 czy Bitwa Warszawska. Filmowa kaszanka. Mógłbym do tego tekstu dorzucić akapit o życiu prywatnym serwowanym w odcinkach na łamach Biedronka News, ale nie chcę kopać leżącego.
Chcę natomiast przypomnieć wszystkim, także samemu Borysowi - że to jest jeden z najzdolniejszych aktorów, który dał się poznać jako wykonawca filmów dobrych. Nie jako prowadzący zdurniałe teleturnieje w Polsacie, czy twarz dezodorantu, tylko JAKO AKTOR. W końcu - nie jest celebrytą, tylko się go do tej roli celebryty zaangażowało. I jeżeli to dobra wola artysty (wątpię) to zagrał celeba oskarowo. Borys, serio, rzuć to wszystko i chodź robić dobre filmy.