
W piątek opisałam historię mojej przyjaciółki, która powiększyła biust. Artykuł skierowany był dla kobiet, które też mają kompleks małych piersi, żeby im powiedzieć, że jest nas dużo więcej. A także, że istnieje metoda, dzięki której można poprawić swój wygląd i nie zamienić się w plastikową lalę. Mój tekst zebrał niemal 100 komentarzy, ale niestety większość z nich, pochodziła od mężczyzn. Dlaczego tak bardzo Was obchodzą nasze ciała i to, co z nimi robimy?
REKLAMA
– Niech oni się wreszcie odpier… od naszych ciał! – powiedziała Ania, która zadzwoniła do mnie po przeczytaniu komentarzy, pod swoją historią. Zgadzam się z nią. Do szału doprowadziło mnie zdanie: „Przecież wiadomo, że kobiety i tak powiększają piersi dla mężczyzn”.
Otóż nie wszystkie! Na szczęście wśród kobiet myślących i świadomych własnej wartości, jeżeli któraś decyduje się na poprawianie wyglądu swojego ciała, robi to dla siebie. Żeby czuć się lepiej w swojej skórze.
Ale to był tylko jeden, z wielu komentarzy filozofujących „znawców” tematu kobiecej psyche. I zaczęłam się zastanawiać – po cholerę materiał o powiększaniu piersi czytają i komentują faceci? Po to, żeby skwitować, że tylko wariatki poprawiają biusty? I że jedynie osoby niepogodzone z własnym wyglądem i zakompleksione, niemal chore – sięgają po igłę, czy skalpel? Wydaje się Wam, że możecie decydować o tym, jak mamy wyglądać? Jakim prawem?!?
I tu aż prosi się przytoczyć pewną scenę sprzed trzech lat. Przygotowywałam materiał dotyczący najnowszych zabiegów z dziedziny chirurgii plastycznej. Odwiedziłam jednego, z najznamienitszych specjalistów w tym kraju (nazwiska celowo nie podaję, aby nie zostać enty raz posądzoną o materiał sponsorowany), który nie jest gwiazdą telewizji, ale naprawdę dobrym, doświadczonym lekarzem.
Pan doktor pokazał mi album, którego nie zapomnę do końca świata. Zobaczyłam zdjęcia kobiet - ofiar niedoświadczonych lekarzy - konowałów, po nieudanych operacjach, przeprowadzanych w innych gabinetach. Odpowiadając na z góry pewne, złośliwe komentarze – już spieszę wyjaśnić, że w albumie tym nie było zdjęć twarzy pacjentek, ani ich nazwisk, tylko fotografie piersi. Na przykład: jedna pierś z dwoma sutkami (dwie wkładki zlały się w jedną „wyspę”), trzy piersi (jedna z wkładek pękła na pół i przesunęła się na środek), albo największe kuriozum – cztery piersi (dzieje się to, w wyniku przesunięcia się obu wkładek w okolicę żeber). Zobaczyłam i zamarłam.
Zaczęłam zastanawiać się, co takiego musi tkwić w psychice kobiety, że jest w stanie poddać się ciężkiej, bolesnej (ok, podczas operacji jest znieczulenie, ale po niej ból jest podobno nie do zniesienia), niebezpiecznej operacji, która może w dodatku zakończyć się efektem strasznego oszpecenia ciała?
– To nie kwestia psychiki pacjentki, tylko w większości przypadków, wpływ jej partnera – odpowiedział mi wówczas pan doktor.
Otóż okazuje się, że większość kobiet, która przychodzi do chirurga plastyka powiększyć piersi, robi to na prośbę lub polecenie męża/ kochanka/ chłopaka / partnera (niepotrzebne skreślić). A najczęściej ów mężczyzna, przyprowadza swoją kobietę do tego gabinetu za rękę! Także gratuluję Panu Komentatorowi jego refleksji, dla kogo, a raczej z powodu kogo to robimy… Nie z własnej, nieprzymuszonej woli, tylko – z męskiej potrzeby posiadania cycatej laski u swojego boku. Najwyraźniej kanon piękna, od czasów Słonecznego Patrolu, niewiele się w naszym kraju zmienił…
Ale patrząc na te zdjęcia, zauważyłam jeszcze jeden przerażający fakt. Kobiety, które poprawiają wygląd swoich piersi u chirurga (przynajmniej te z albumu pana doktora), to w większości ultra wychudzone laski.
– To zwykle anorektyczki. Niektóre z nich, w zaawansowanym stadium choroby. Najczęściej wysyłam je na psychoterapię, zamiast na operację, bo duży biust zdecydowanie tu nie pomoże. W dodatku może obciążyć i tak osłabiony kręgosłup. Ale jeśli ja takiej kobiecie odmówię, zapewne pójdzie do innego gabinetu, gdzie ktoś nastawiony bardziej zarobkowo, przyjmie ją z otwartymi ramionami.
I wtedy szlag mnie trafił po raz drugi. Czyli taki facet, zakochany w Pameli, Angelinie czy Scarlett, „hoduje” pod dachem kobietę, która odmawia sobie jedzenia, żeby odpowiadać jego kanonom tak zwanego piękna, a następnie ją odsyła do chirurga, żeby miała do wychudzonego ciała „dosztukowane” nienaturalnie wielkie piersi. I ten sam „esteta”, nie zastanawia się nad jej stanem zdrowia, kondycją skóry (u anorektyczek jest tak pozbawiona jędrności, że nawet silikonowa wkładka będzie wisieć, a nie sterczeć), nie wspominając o kondycji psychicznej i samopoczuciu kobiety?!?
Bo jak ma się czuć dziewczyna, która codziennie słyszy, że jest za gruba lub ma zbyt mały biust? Jak ma się czuć taka, której facet każdego dnia ogląda się na ulicy w sposób ostentacyjny za każdą blondynką z dużymi niebieskimi „oczami”?
Otóż taka kobieta, zamienia się w osobę o bardzo niskim poczuciu własnej wartości. Taką, która marzy o tym, żeby coś w sobie zmienić. Jest bardzo zakompleksiona (ktoś pracuje nad tym każdego dnia, żeby była), że przestaje myśleć racjonalnie. Nie ma świadomości, że to nie w niej tkwi problem, tylko jej facet jest ciężkim przykładem idioty, który nie docenia jej wnętrza.
Nie myśli o tym, żeby pójść na psychoterapię, zrobić coś dla SIEBIE, tylko, że jak powiększy piersi, to może jej Marcin, Zbyszek, czy Rafał, bardziej ją pokocha? Że przestanie się w końcu lampić na cycate brunetki, a każda jej koleżanka, która ma większy biust nie będzie więcej potencjalnym zagrożeniem?
Ale kompleksy wynikające z rozmiaru biustu, dotyczą także drugiego obozu, o którym jeszcze nie wspomniałam. Mianowicie kobiet gigantyczno biuściastych. W tej grupie, wbrew pozorom również zdarzają się bardzo zakompleksione osoby, które chciałyby być postrzegane jako kobiety, a nie jako biusty, do których przyklejone są inne części ciała, o szarych komórkach nie wspominając.
A ich przypadek bywa jeszcze trudniejszy. Dorastając są wyśmiewane przez chłopców i wytykane palcami – to oczywiście wynika z ich niedojrzałości i próby poradzenia sobie z podnieceniem, jaki taki widok wywołuje. Dziewczyny z dużymi piersiami, garbią się, obwiązują bandażem i robią wszystko, żeby biust zakryć, zatuszować, a najlepiej żeby zniknął. Natomiast operacja pomniejszania piersi jest potwornie niebezpieczna, dużo bardziej niż powiększania.
Także Panowie, apeluję, zostawcie nasze piersi nam samym. Niech każda decyzja, która ich dotyczy, wychodzi z naszych głów i potrzeb, a nie Waszych! A jeżeli chcecie rzeczywiście pomóc swojej kobiecie w tematyce biustu, może warto jej przypomnieć o regularnym badaniu USG piersi, a po 50 roku życia, mammografii? Kochajcie swoje kobiety i szanujcie ich „cycki”, ale pamiętajcie, że pod nimi kryje się coś więcej, o co warto dbać każdego dnia nieco bardziej – serce.
