
W Polsce jest coraz więcej dzieci z dysleksją. Część ekspertów uważa, że to dlatego, iż zaświadczenia wydawane są uznaniowo, dane są więc przekłamane. Inni zaś wskazują, że większy procent związany jest z lepszą diagnostyką. Ogromny wpływ na coraz powszechniejsze występowanie dysleksji ma postęp technologiczny i fakt, że...dzieci coraz mniej czasu spędzają na podwórku.
Dysleksja rozwojowa, czy może szerzej: specyficzne trudności w uczeniu się to zaburzenie o podłożu konstytucjonalnym. Wybitni badacze tego tematu, jak na przykład prof. Angela Fawcett z Wielkiej Brytanii, podkreślają szczególnie znaczenie deficytu móżdżkowego i deficytu automatyzacji jako kluczowych elementów w temacie dysleksji.
Oznacza to w skrócie, że przy prawidłowym rozwoju intelektualnym, dzieci mają trudności z wyuczeniem się pewnych czynności (jak czytanie czy poprawne pisanie), ponieważ nie utrwalają się one tak szybko, jak byśmy się tego spodziewali. Stąd też osoby z dysleksją wymagają długofalowych i systematycznych działań o charakterze terapii, aby usprawniać te funkcje, które u nich są wykształcone poniżej norm spodziewanych dla wieku życia.
"W literaturze europejskiej podaje się, że dzieci te stanowią 10-15% uczniów, w tym 4% to przypadki bardzo nasilonych trudności (wg międzynarodowych klasyfikacji chorób ICD-10, DSM-IV), które można byłoby określić nazwą głębokiej dysleksji. Badania w Polsce określają odsetek dysleksji na 9-10 proc." – czytamy na stronie Polskiego Towarzystwa Dysleksji.
Liczba uczniów, którzy zdawali egzaminy z zaświadczeniami o dysleksji, różni się w zależności od województw. Najwięcej przedstawiono ich w województwach pomorskim (17,4 proc.) i mazowieckim (14,1 proc.), najmniej zaś – w opolskim (7,3 proc.). Specjaliści uważają jednak, że nie wynika to z działalności lobby rodziców, którzy starają się o zaświadczenia, dzięki którym ich dzieci zyskają dodatkowe 45 czasu podczas egzaminu.
Dostęp do specjalistów, ograniczony w mniejszych ośrodkach, to jednak tylko jedna z przyczyn zjawiska. Owszem, zdarza się, że rodzice i uczniowie, chcąc zapewnić sobie maksymalny komfort na egzaminie w postaci dodatkowego czasu, próbują zdobyć zaświadczenie. Procedury są jednak ściśle określone, nie jest to więc takie łatwe.
Z takim podejściem zgadza się Marta Badowska, dyrektor poradni diagnostyczno-terapeutycznej PTD. Specjalista uważa, że większe problemy w szkole coraz liczniejszej liczby dzieci i uczniów wynikają także ze zmiany modelu wychowania. – Faktem jest także, że o ile w latach 80. i 90. dzieci spędzały mnóstwo czasu na podwórku, grając w łapki, skacząc, biegając, to dziś siedzą głównie w domach z tabletami i smartfonami. To sprawia, że przekraczanie linii środka, istotne w terapii zaburzeń zwaną kinezjologią edukacyjną, dziś trwa dłużej i sprawia więcej trudności; kiedyś działo się naturalnie, bo dzieci spędzały po prostu wiele godzin na treningach (graniu w gumę, berka, innych zabawach, uczeniu się na pamięć wyliczanek ). Warto zwrócić uwagę, że w polskich szkołach uczy się tradycyjnie, używa się papieru i pióra, a dzieci funkcjonują już zupełnie inaczej – mówi.
Część objawów, które zapowiadają trudności, można zauważyć wcześnie. Pomocna w zorientowaniu się, czy dziecko – sześcioletnie lub młodsze – może mieć zaburzenia dyslektyczne, jest opracowana przez prof. Martę Bogdanowicz tzw. Skala Ryzyka Dysleksji. .
Istotny jest dobry przepływ informacji między poradnią, rodzicami i szkołą – to jest klucz do właściwego wykorzystania diagnozy. Można pomóc dziecku wspierając go w tych trudnościach, a inne umiejętności doceniać biorąc pod uwagę dany problem. Diagnoza jest tylko pierwszym krokiem, jeśli komuś nie chce się czytać opinii specjalisty, to można nie wykorzystać potencjału, jaki ona daje w zakresie możliwości dostosowania pracy do zdolności tego dziecka.
Psycholog apeluje też, żeby nie wrzucać wszystkich dzieci z zaburzeniami do jednego worka.

