Rodzice-helikoptery są zawsze w gotowości. Boją się puścić dziecko do sklepu. Boją się, że spadnie z huśtawki. Boją się, że przegapią jeden z jego licznych talentów. Czuwają więc nieustannie i zamiast puścić dziecko na plac zabaw, od poniedziałku do piątku wożą je na dodatkowe zajęcia. To prosty sposób, żeby wychować pokolenie nie umiejących przeżywać porażek i cieszyć się z sukcesów frustratów.
Wychowujemy pokolenie przegranych – uważa bloger Tata Zuch, ojciec trzyletniej Hani i sześcioletniego Szymka. Pisze o tym, co widzi. O rodzicach, którzy boją się puścić spore już dziecko do sklepu po chleb. O rodzicach, którzy za swoje dzieci robią wszystko, pozbawiając je szansy na podjęcie próby – i owszem, być może popełnienie błędu. Tak rośnie pokolenie dzieci, wychowanych w kaskach mających chronić przed wszystkim. Tyle tylko, że w dorosłym życiu bez tych kasków nie potrafią funkcjonować. "Pamiętam też, że sami wychodziliśmy na dwór. Mieliśmy jakieś tam granice, za które chodzić nie mogliśmy, ale generalnie był luz. Dziś widzę, że spora część ludzi boi się nawet puścić dzieciaka do osiedlowego sklepu" – pisze Tata Zuch, rocznik '82.
Technologie nie dają poczucia bezpieczeństwa Świat jest niebezpieczny. Ale czy bardziej, niż był 20 lat temu? – Paradoksalnie nasze technologie, które miały nam zapewnić poczucie bezpieczeństwa, pozbawiły go nas – uważa psycholog i prowadząca warsztaty dla rodziców Iza Wojciechowska. Dziś, kiedy dziecko nie odbierze telefonu, w głowie rodzica natychmiast powstają czarne scenariusze makabrycznych wypadków. Napadnięte, nieprzytomne, w najlepszym wypadku zgubiło telefon – myśli rodzic.
Kiedyś dziecko jechało na kolonie czy obóz, a rodzic dowiadywał się, że dojechało na miejsce z kartki, która przyszła do domu kilka dni później. – Dziś wielu rodziców jest wystraszonych, bo wciąż za pośrednictwem mediów słyszą o niebezpieczeństwach, które wszędzie czyhają na bezbronne dzieci. Rodzic uczestniczy w takim świecie i nie wyobraża sobie, żeby miał swojego 6- czy 7-latka puścić gdzieś samego – dodaje psycholog.
Nudzisz się? Super "Współcześni rodzice starają się wyręczyć swoje dzieci we wszystkim. Inwestują w masę zajęć pozalekcyjnych olewając najważniejszą naukę — odpowiedzialność. Syndrom spuszczenia ze smyczy jest dziś silniejszy niż kiedykolwiek. Tak bardzo boimy się o swoje dzieci, że robimy z nich kaleki emocjonalne" – pisze Zuch. I jest w tym dużo racji. Rodzice, którzy sami hasali po podwórku i wspinali się na drzewa, wracając do domu z podrapanymi kolanami, tak bardzo starają się dziecku zapewnić jak najlepszy start w przyszłość, że zapominają, iż w dzieciństwie chodzi też o beztroskę.
– Kiedy moje dzieci mówią mi, że się nudzą, mówię im: fantastycznie. To zajmijcie się czymś, co was interesuje, na co macie ochotę – mówi Iza Wojciechowska, matka dwójki małych dzieci. – Dzieciństwo jest dla dzieci ogromną nauką, dlatego musi być na nie czas. Planowanie dziecku czasu z tysiącem zajęć dodatkowych powoduje, że całkowicie przejmujemy odpowiedzialność, w rezultacie czego ono później samo nie potrafi sobie czasu zorganizować. Jeśli pozwolisz dziecku złapać trochę przestrzeni, oddechu, będzie miejsce na fajne rzeczy – dodaje.
"Rodzice helikoptery" uważają, że ciągle muszą krążyć nad swoimi dziećmi. Wozić na zajęcia, bo zwykłe spędzanie czasu w domu jest zbyt bezproduktywne. Trzeba się uczyć, rozwijać, szlifować talenty. Owszem, ale z umiarem. – Niektórzy rodzice boją się zaryzykować różne zachowania z obawy, że dziecko sobie nie poradzi. A do dziecka trzeba mieć zaufanie, które zdobywa się próbując – mówi psycholog.
Bez kasku, w samodzielnie dobranych ubraniach Z takim podejściem zgadza się Julia Wolner, dziennikarka i mam 3,5-letniej Tulli. – Nie wiem, czy jestem wyluzowana, ale na pewno staram się, żeby moje dziecko zbierało różne doświadczenia, w różnych dziedzinach. Pozwalam jej próbować i popełniać błędy, choć czasem kosztuje mnie to sporo nerwów. Prosty, codzienny przykład? Moje dziecko samo ubiera się rano do przedszkola. Często wygląda dosyć dziwnie , nie mówiąc o niedopasowaniu stroju do pogody. Zbieram za to cięgi od własnej mamy, ale mam przekonanie, że moja córka musi sama nauczyć się wyrażać siebie, a także zrozumieć proste ciągi przyczynowo-skutkowe (jak to, że będzie jej zimno, jeśli w chłodny dzień uprze się nie założyć swetra) – mówi o swoim podejściu do wychowywania córki.
Podobnego zdania jest Rafał, tata 6-letniej Hani. – Bliski nam jest pogląd, że dziecko musi spaść z rowerku i nabić sobie kilka guzów, bo inaczej nie nauczyć się jeździć na rowerze czy chodzić. Przy rowerku trochę się obawialiśmy, tym bardziej, że rodzina sprezentowała różowy kask, więc Hania musiała go założyć. Ale coś z nim było nie tak i ciągle zjeżdżał jej na oczy, więc przestaliśmy z niego korzystać. Wtedy pojawiła się kwestia czy kupować nowy? Już chcieliśmy to zrobić, ale przypomniały nam się dwie rzeczy: po pierwsze – za naszych czasów nikt nie nosił kasków, po drugie – Hania wdrapuje się na drzewa bez kasku – opowiada. Efekt? Hania jest sprawniejsza niż jej rówieśnicy, którzy w życiu nie weszli na drzewo, bo byli zbyt zajęci wodzeniem palcem po tablecie.
Potrafisz, spróbuj Nie da się dzieci uchronić przed wszystkim. I nie da się wszystkiego zrobić za nie. To prosty sposób na wychowanie człowieka, który nie będzie sobie umiał później, w dorosłych życiu, w wielu aspektach poradzić. – Nadopiekuńczość rodziców zabija w dziecku świadomość o możliwości wpływania na siebie i w żadnym razie nie jest dla dziecka korzystna. W ten sposób rodzice uzależniają dzieci od siebie, podczas gdy zdrowa miłość polega na dodawaniu dziecku wiary, że samo potrafi – mówi Wojciechowska.
Z taki podejściem zgadza się Agnieszka Żądło-Jadczak, sekretarz redakcji w dwutygodniku "Dobry Znak" i mama 4-letniego Frania. – Zachowując "względy bezpieczeństwa" i proporcje troski, dziecko powinno poznawać świat namacalnie, bo jak inaczej mogłoby to uczynić? Musi więc i ubrudzić się, i przewrócić, i popłakać, ale też wiedzieć, że... obok jest mama, która w razie największego kryzysu przytuli, pomoże – mówi.
Próby spełnienia własnych ambicji, na realizowanie których nie było kiedyś czasu albo pieniędzy czy próby kompensowania dziecku czasu, którego rodzic z nim nie spędza – to najczęstsze, choć często nieuświadomione powody zapisywania nawet małych dzieci na kursy i dodatkowe zajęcia. Angielski, tańce, lekcje muzyki... Często chodzi też po prostu o to, by w czasie, kiedy dziecko jest na zajęciach, mieć chwilę dla siebie, bo faktem jest, że dziecko stało się epicentrum świata.
Szkicuj, nie maluj – Mamy mniej dzieci niż kiedyś, teoretycznie więc więcej czasu na jedną sztukę. W praktyce jednak wygląda to tak, że spędzamy z nim mniej czasu, bo więcej pracujemy, wynagradzamy mu to więc różnymi aktywnościami – mówi Wojciechowska. A robiąc to, hodujemy maszynkę do sukcesu, która nieobyta w dzieciństwie z żadnymi porażkami, ani nie umie samodzielnie myśleć – bo rodzic helikopter zawsze był i doradzał – ani nie umie cieszyć się z sukcesów. Tacy ludzie więc w dorosłym życiu ani nie odczuwają, mimo osiąganych wyników, specjalnej satysfakcji, ani nie umieją sobie radzić z ewentualnymi porażkami.
– Nie przeżyjemy życia za nasze dzieci – podsumowuje Iza Wojciechowska. – Rodzicielstwo powinno polegać na szkicowaniu drogi, a nie malowaniu jej jaskrawymi kolorami – dodaje.