Wystarczy wyjść z norweskiego domu na pierwszą lepszą polanę, aby zobaczyć produkt, który jest polskim hitem eksportowym. To jednorazowe grille, które stały się niemal elementem kultury Skandynawskiej, a które powstają w polskiej firmie z firmie Dancoal z Goleniowa. Dlaczego polskie grille odniosły sukces na Fiordach, a nad Wisłą wiele osób nie wie o ich istnieniu? Choćby dlatego, że kosztuje on Norwega tyle, co puszka coli.
Pierwszy raz poleciałem do Norwegii dziewięć lat temu. Dla osiemnastolatka była to podróż dosłownie do innego świata, bo niemal wszystko, co można było spotkać w Oslo, było zaprzeczeniem tego, co znałem do tej pory. Kosmiczne zarobki, niespotykana mentalność i przepiękny krajobraz zadziwiały mnie na każdym kroku. Zadziwiało mnie jeszcze coś. Niesamowita popularność jednorazowych grilli, o których istnieniu nie miałem wówczas pojęcia.
Gdy po całym dniu malowania norweskich domów szliśmy ze znajomymi na wybrzeże, wstąpiliśmy na chwilę na stację benzynową. Okazało się, że tak jak wszyscy, moi przyjaciele mieszkający w Oslo kupili engangsgrill, czyli właśnie jednorazowego grilla. Gdy doszliśmy na miejsce, obok śmietników zobaczyłem, że niemal wszyscy grillują i nigdzie nie jest to zakazane. – To polskie grille – usłyszałem wtedy od swojego przyjaciela.
Rynek jest nasz
– Sprzedajemy ich tam ich tam około miliona sztuk rocznie – słyszę od Mariusza Czechowskiego z firmy Dancoal, będącej potentatem na rynku skandynawskim. Jak mówi, wartość jednego grilla to około 5 złotych. Dla Norwega zaś, nawet po doliczeniu marży i podatków, jednorazowy grill jest prawie jak za darmo. – Ludzie kupują je na potęgę. Grill kosztuje mniej więcej tyle, co puszka coli, czyli jakieś 25 koron (13 złotych) – słyszę od swojego kolegi, mieszkającego od lat w stolicy Norwegii - Oslo. Warto podkreślić, że legalnie zatrudniona sprzątaczka ma zapewnioną płacę minimalną na poziomie 161,17 koron na godzinę, czyli może sobie kupić sześć takich grilli.
Norwegowie znacznie częściej niż Polacy spotykają się ze znajomymi nad wodą. Wolą kupić jednorazowo grilla, którego nie będą musieli ze sobą wozić i szorować. Mają pewność, że niemal w każdym sklepie, i to tuż nad fiordem, będą mogli kupić jednorazówkę. – Norwegia jest bardzo popularnym rynkiem, ale równie dużo, a może nawet więcej, sprzedajemy ich w Danii, Szwecji czy Finlandii – mówi Czechowski.
Grill nawet zimą
W Polsce grille jednorazowe kosztują niemal tyle samo, co w Skandynawii, czyli stosunkowo niewiele. Ale Polak i tak woli kupić sobie 2,5 kilogramowy worek węgla niż właśnie jednorazowego grilla. Cena jest podobna, ale w jednorazowym grillu tego węgla jest około pół kilograma.
Polskie grille nie zawsze sprzedawane są pod własną marką. – Skandynawowie zamawiają je u nas i sprzedają pod własną nazwą. – Jestem związany z tym rynkiem już od blisko 16 lat. Historia grilli jednorazowych w Skandynawii jest bardzo długa. Oni używają ich nie tylko latem, ale i zimą. Bardzo popularne są również jako ekwipunek w czasie pieszych, górskich wędrówek zimą czy wśród wędkarzy. Dla nich pora roku nie ma znaczenia – mówi przedstawiciel producenta.
To, że polskie grille jednorazowe robią karierę przede wszystkim za granica, wynika z naszych tradycji grillowych. Polak musi bowiem mieć "miejsce grillowe", jakim może być choćby działka czy własny ogród. Norwegowie zaś są bardziej mobilni i wolą wybrać się nad wodę. Ważne jest również to, co grillujemy oraz w jakich ilościach. Jeśli bowiem Polak szykuje się na grilla, jego sklepowy koszyk zapełni się tonami schabu, kaszanki czy "zwyczajnej". Co zaś jedzą Skandynawowie?
Zupełnie inaczej wygląda to w Norwegii, gdzie grill jednorazowy w zupełności wystarcza na przygotowanie posiłku. W Skandynawii praktycznie nie je się kiełbasy. Jest ona trudno dostępna i droga, a Polacy kupują ją często od przemytników lub po prostu przywożą z kraju.
W każdym domu i na każdym grillu w Skandynawii znajdziemy Pølse, czyli... parówki. Są bez smaku i tak naprawdę nadają się do zjedzenia jedynie po grillowaniu, co zajmuje dosłownie chwilę. To, oprócz bardzo niskiej ceny pølse, sprawia, że grill jednorazowy w zupełności wystarcza. To zaś cieszy polskiego producenta.
Ale czy cieszy skandynawskie firmy? Zanim polskie grille opanowały skandynawski rynek, jednorazowe grille już tam były. – Wyparliśmy producentów skandynawskich, włoskich, Estończyków i udało nam zahamować import do Norwegii – mówi Mariusz Czechowski. Za sukces Polaków odpowiada to, że sprzedaż do sklepów odbywa się bez żadnych pośredników. Wcześniej zaś grille dostarczały spółki handlowe, które oczywiście doliczały swoją marżę. – Dość szybko uporaliśmy się z pośrednikami – stwierdza mój rozmówca.
Jak mówi, Polacy bardzo powoli przekonują się do tego rozwiązania. Jednorazowe grille pojawiają się w kilku sieciach handlowych, ale nie jest to duży ani szybki rozwój. – Myślę, że prędzej czy później nas też to dotknie i te produkty staną się bardzo popularne – słyszę od Mariusza Czechowskiego.
Jeśli chodzi o rynek duński, jesteśmy absolutnie najwięksi. Ten rynek opanowaliśmy praktycznie całkowicie. To jest ogromny sukces. Rynek norweski i szwedzki jest podzielony między trzech producentów. Ale Polacy z pewnością biorą prym w tej branży.