Kevin Spacey, czyli serialowy Frank Underwood, starał się ostatnio walczyć z telefonami komórkowymi w teatrze.
Kevin Spacey, czyli serialowy Frank Underwood, starał się ostatnio walczyć z telefonami komórkowymi w teatrze. Got. YoutTube.com

Prośby, przypomnienia, apele, zwracanie uwagi, a kiedy trzeba – awantury. Tych wszystkich sposobów chwytają się zdesperowani widzowie i właściciele kin i teatrów, by powstrzymać plagę, jaką są smsujący i rozmawiający przez telefon widzowie. Niestety, to walka z wiatrakami. Ale można to zmienić – wystarczy stosować się do jednej prostej zasady, którą proponuje amerykański portal.

REKLAMA
BBC poinformowało w czwartek o niecodziennym incydencie, do którego doszło w jednym z londyńskich teatrów. Gwiazdor Kevin Spacey (ostatnio znany widowni przede wszystkim jako mroczny Frank Underwood) grał tego wieczoru prawnika Clarence’a Darrowa. Nagle, gdy grany przez niego bohater był w środku długiej sądowej przemowy, na sali zaczął dzwonić telefon. Po chwili zirytowany aktor odwrócił się do widowni i powiedział: “Proszę to odebrać, bo inaczej ja to zrobię!”. Widownia zaczęła bić brawo.
Ta krótka historyjka jest tylko jednym z wielu przykładów nieprzyjemności, na jakie narażają się ludzie rozmawiający w kinie i teatrze przez telefon. Nie zawsze zresztą interweniujący ze sceny aktorzy są tak powściągliwi jak Spacey. W 2009 roku występujący na Broadwayu Hugh Jackman dosłownie wydarł się na jednego z widzów, który przeszkadzał mu w występie rozmawiając przez komórkę.
Czasem konsekwencje braku dobrego wychowania mogą być jeszcze poważniejsze: szczególnie bezwzględni dla osób zakłócających występy są pianiści, którzy nie wahają się kończyć swoich występów w chwili, gdy na sali zadzwoni telefon.

Bywa jednak jeszcze gorzej: pewien bloger podczas pokazu na festiwalu filmowym w Toronto tak zdenerwował się liczbą osób, które na kinowej sali bawią się smartfonami, że… sam zadzwonił na policję.
Ale, choć trudno w to uwierzyć, niekiedy z powodu braku komórkowego savoir vivre… leje się krew. W zeszłym roku emerytowany policjant z Wesley Chapel na Florydzie zastrzelił człowieka, z którym pokłócił się o używanie telefonu...
Nic nie pomoże?
Wszystkie te historie pokazują, że pomimo wiecznego przypominania, wielu awantur, setek zabawnych spotów puszczanych przed seansami (albo komunikatów płynących z głośników w teatrach) widzowie wciąż nie nauczyli się, że W KINIE I W TEATRZE NALEŻY WYŁĄCZAĆ TELEFONY. I chyba się nie nauczą. Bo jeśli na kogoś nie podziałała reprymenda ze strony samego Franka Underwooda, to co może poskutkować?
Ciekawe rozwiązanie proponuje autor tekstu “Stop Being A Victim; You Can Stop Cell Phone Use In Theaters!". Co w nim takiego wyjątkowego? Otóż to, że pokazuje, iż w myśleniu o problemie z kinowymi cebulakami trzeba zmienić perspektywę i zamiast zwalczać samych rozmawiających, lepiej uderzyć prosto do… właścicieli kin czy teatrów.
Bloody-disgusting.com

Właściciele i menedżerowie zauważają problem. Mówią, że starają się z nim walczyć, ale ostatecznie boją się, że wyrzucając z sali kłopotliwego widza stracą w nim klienta. Zamiast tego oczekują od nas, że sami narazimy się na niebezpieczeństwo prosząc delikwenta o to, by przestał esemesować, sprawdzać pocztę czy przeglądać Instagrama. CZYTAJ WIĘCEJ


I temu trzeba powiedzieć stop! Rację ma autor tego tekstu przypominając, że kupując bilet płacimy za możliwość obejrzenia spektaklu czy filmu w spokoju. I płacąc, mamy pełne prawo oczekiwać, że obsługa o ów spokój zadba. A jeśli nie? To niech wie, że to właśnie w nas traci klienta. Jak to zrobić w praktyce? Bardzo prosto.
Kiedy na sali pojawia się problem, nie idź wykłócać się z “gadułą”, tylko wyjdź z sali i poproś o rozmowę z kierownikiem/szefem/menadżerem. Poproś go, by zrobił porządek, a po zakończonym seansie poproś o darmowy bilet – w końcu nie widziałeś sporego kawałka filmu/przedstawienia. A jeśli będą jakiekolwiek problemy, daj wyraźnie znać, że właśnie stracili w Tobie klienta.
Autor bloga przekonująco pisze, że tylko taki konsumencki “bojkot” jest w stanie sprawić, by właściciele bardziej niż o utratę “problemowych” klientów, zaczęli się bać odejścia tych, którzy zachowują się w porządku.
Ale żeby akcja była skuteczna, musi się w nią włączyć wiele osób, które jako konsumenci będą wytrwale walczyć o to, co się im należy. Czasem będzie to wymagać telefonu do dyrekcji kina, czasem upominania się o swoje na fanpejdżu kinowej sieci.
Czy takie działania, które Bloody-disgusting podsumowuje hasłem “zero tolerancji”, mają Waszym zdaniem szanse powodzenia w Polsce? A jeśli nie, to jak walczyć z tymi, którzy rozmawiają w kinie przez telefon?