
Aktorki, piosenkarki, pisarki, celebrytki mają, zdaje się, jedno zadanie – ukrywanie ciążowego brzuszka. Nie ciąży, nie brzucha, nie swojego stanu – abstrahując już od tego, czy faktycznie ukrycie zaokrąglonego brzucha jest ich głównym zmartwieniem – tylko właśnie brzuszka. Brzusia. Brzusiunia. Bo pisanie brzuszek takie jest milutkie, takie fajniutkie. Tak pokazuje stosuneczek i szacuneczek, z jakim media pochylają nad tym, że komuś z pierwszych stroniczek gazetek urodzi się dzidziuś. O, taki malutki. Naprawdę maluni. Ludzie! Ludziki! Ludziska!
– Polacy rzeczywiście używają zdrobnień i spieszczeń na potęgę. Wydaje mi się, że jesteśmy w czołówce – jeśli nie na szczycie – listy krajów, w których to zmiękczanie, infantylizowanie języka jest tak powszechne. Rosjanie, choć ich język również daje im takie możliwości, robią to rzadko – mówi językoznawca prof. Włodzimierz Gruszczyński z SWPS.
Ja nauczyłam się zdrabniać w pracy - ponieważ działa to na ludzi: zdrabniając byłam postrzegana jako bardziej miła, zyskałam sobie rzeszę swoich stałych klientek.
– Przez przeciętnego człowieka zdrabnianie, zwłaszcza w relacjach damsko-męskich, postrzegane jest jako sympatyczne. W komunikacji między kobietami zdrobnienia najczęściej są używane w rozmowach na temat kosmetyków czy fitnessu – mówi się przypudrować nosek czy zgubić brzuszek, co sugeruje, że ten nosek mały i zgrabny, a gruba nie jesteś, bo nie masz brzucha, tylko mały brzuszek, który przydałoby się zgubić. Sądzę, że tu dominującą przyczyną jest poczucie delikatności – wyjaśnia prof. Gruszczyński.
Wszyscy intuicyjnie wiemy, jak tworzyć zdrobnienia – tworzy się je od wyrazu dodając do niego odpowiedni formant (nie formancik) po to, żeby wyrazić pozytywny stosunek do obiektu czy osoby, o których się mówi – ma sens więc mówienie do przyjaciółki „Marysiu”, zamiast „Mario” czy „uwielbiam małe pieski”, ale deklarowanie wielkiej sympatii do chleba i pieniędzy przez mówienie „chlebek” i „pieniążki” jest nieuzasadnione, drażniące i zwyczajnie głupie.
Trzeba rozróżnić sferę prywatną i publiczną – w rozmowach prywatnych, potocznych ludzie wybierają sobie takie środki językowe, jakie im pasują i nie można im tego zachowywać, ale diabli mnie biorą, kiedy o „pieniążkach” mówi urzędnik z ministerstwa. Zawodowcy, profesjonaliści, urzędnicy, dziennikarze, prawnicy powinni panować nad językiem i nie ulegać pokusie podlizywania się odbiorcy – kiedy urzędnik mówi o „pieniążkach”, to wysyła komunikat, że te drobne pieniążki to nie taki wielki problem, czasem ja nie mam pieniążków, czasem ty nie masz, a czasem brakuje w budżecie, cóż, tak to bywa na tym świecie.
Nie ruszam na krucjatę przeciwko zdrobnieniom. Są potrzebne, dodają językowi wyrazu a bywa, że i wdzięku. Ale wszechobecne fryzurki, torebeczki, buteleczki, opakowanka, pozdrowionka, pieniążki czy żaróweczki – bo zdrobnić można wszystko – zwyczajnie go brudzą i sprawiają, że brzmimy jak malutkie dzieciaczki bawiące się wiadereczkami na językowym podwóreczku infantylizmu.

