Aktorki, piosenkarki, pisarki, celebrytki mają, zdaje się, jedno zadanie – ukrywanie ciążowego brzuszka. Nie ciąży, nie brzucha, nie swojego stanu – abstrahując już od tego, czy faktycznie ukrycie zaokrąglonego brzucha jest ich głównym zmartwieniem – tylko właśnie brzuszka. Brzusia. Brzusiunia. Bo pisanie brzuszek takie jest milutkie, takie fajniutkie. Tak pokazuje stosuneczek i szacuneczek, z jakim media pochylają nad tym, że komuś z pierwszych stroniczek gazetek urodzi się dzidziuś. O, taki malutki. Naprawdę maluni. Ludzie! Ludziki! Ludziska!
– Oj, ale drobne pieniążki proszę – słyszę od taksówkarza. – Katalożki chce pani obejrzeć? – to w biurze podróży. – A ile tych jabłuszek? A serka? A masełko też spakować w siateczkę? – pieści moje uszy ekspedientka w sklepie spożywczym.
Nie. Nie pakować. Nie pokazywać katalożków. Chętnie za to obejrzałabym katalogi. I tak, mam drobne pieniądze. Skąd mania zdrabniania i zmiękczania nie tylko imion – to rozumiem – ale też powszechnie używanych rzeczowników? Skąd te pozdrowionka, walizeczki, chlebusie, masełka, herbatki, kawusie i pieniążki? Zmalały nagle wszystkie te przedmioty, które te słowa opisują? Zmniejszyły się magicznie?
Polak, Polaczek, Polaczunio – Polacy rzeczywiście używają zdrobnień i spieszczeń na potęgę. Wydaje mi się, że jesteśmy w czołówce – jeśli nie na szczycie – listy krajów, w których to zmiękczanie, infantylizowanie języka jest tak powszechne. Rosjanie, choć ich język również daje im takie możliwości, robią to rzadko – mówi językoznawca prof. Włodzimierz Gruszczyński z SWPS.
Zapewne ludzie, którzy nagminnie zdrabniają i zmiękczają słowa, robią to myśląc, że będą postrzegani jako sympatyczniejsi. Bardziej serdeczni. Może im to już weszło w krew. Pora ten krwiobieg oczyścić – bo efekt jest odwrotny od zamierzonego. Większość dorosłych ludzi zwyczajnie szlag trafia, uszy bolą i zgrzytają im zęby, a nawet zębiska, kiedy słyszą wszędzie „pieniążki”. Ludzie, którzy nadużywają zdrobnień, postrzegani są jako infantylni – kiedy używają ich w sposób nieadekwatny do sytuacji.
– Przez przeciętnego człowieka zdrabnianie, zwłaszcza w relacjach damsko-męskich, postrzegane jest jako sympatyczne. W komunikacji między kobietami zdrobnienia najczęściej są używane w rozmowach na temat kosmetyków czy fitnessu – mówi się przypudrować nosek czy zgubić brzuszek, co sugeruje, że ten nosek mały i zgrabny, a gruba nie jesteś, bo nie masz brzucha, tylko mały brzuszek, który przydałoby się zgubić. Sądzę, że tu dominującą przyczyną jest poczucie delikatności – wyjaśnia prof. Gruszczyński.
Bolące uszy, zgrzytające zęby Wszyscy intuicyjnie wiemy, jak tworzyć zdrobnienia – tworzy się je od wyrazu dodając do niego odpowiedni formant (nie formancik) po to, żeby wyrazić pozytywny stosunek do obiektu czy osoby, o których się mówi – ma sens więc mówienie do przyjaciółki „Marysiu”, zamiast „Mario” czy „uwielbiam małe pieski”, ale deklarowanie wielkiej sympatii do chleba i pieniędzy przez mówienie „chlebek” i „pieniążki” jest nieuzasadnione, drażniące i zwyczajnie głupie.
Pół biedy, kiedy okularki, pieniążki i katalożki szturmują język potoczny. Zęby dalej zgrzytają, uszy nadal bolą, ale poza wywołaniem irytacji i estetycznego dysonansu, większego wpływu, na życie to nie ma. Gorzej, jeśli zaczynają opanowywać język publiczny – a to już się dzieje. Poseł czy urzędnik mówiący o „pieniążkach” brzmi groteskowo.
Nie ruszam na krucjatę przeciwko zdrobnieniom. Są potrzebne, dodają językowi wyrazu a bywa, że i wdzięku. Ale wszechobecne fryzurki, torebeczki, buteleczki, opakowanka, pozdrowionka, pieniążki czy żaróweczki – bo zdrobnić można wszystko – zwyczajnie go brudzą i sprawiają, że brzmimy jak malutkie dzieciaczki bawiące się wiadereczkami na językowym podwóreczku infantylizmu.
Ja nauczyłam się zdrabniać w pracy - ponieważ działa to na ludzi: zdrabniając byłam postrzegana jako bardziej miła, zyskałam sobie rzeszę swoich stałych klientek.
Prof. Włodzimierz Gruszczyński, SWPS
filolog, językoznawca
Trzeba rozróżnić sferę prywatną i publiczną – w rozmowach prywatnych, potocznych ludzie wybierają sobie takie środki językowe, jakie im pasują i nie można im tego zachowywać, ale diabli mnie biorą, kiedy o „pieniążkach” mówi urzędnik z ministerstwa. Zawodowcy, profesjonaliści, urzędnicy, dziennikarze, prawnicy powinni panować nad językiem i nie ulegać pokusie podlizywania się odbiorcy – kiedy urzędnik mówi o „pieniążkach”, to wysyła komunikat, że te drobne pieniążki to nie taki wielki problem, czasem ja nie mam pieniążków, czasem ty nie masz, a czasem brakuje w budżecie, cóż, tak to bywa na tym świecie.