Francuskojęzyczni artyści, pisarze i naukowcy z całego świata sygnowali wczoraj petycję w obronie ich języka przed "obsesją angielskiego". Choć francuskim wciąż mówi się nie tylko we Francji, ale też wielu innych krajach, frankofoni boją się, że wkrótce ich język wyprze wszechobecna angielszczyzna. Jak bardzo zagrożony musi być zatem polski, którym posługujemy się tylko nad Wisłą?
W obronie języka francuskiego stanęli najwybitniejsi frankofoni z Francji, kanadyjskiego Quebecku, Belgii, Kamerunu, Algierii, Libanu i innych państw, których kultura oparta jest na mowie Moliera. Profesorowie, aktorzy i literaci twierdzą bowiem, iż językowi francuskiemu, a co za tym idzie francuskiej kulturze, bardzo mocno zagraża dziś powszechna obsesja na punkcie angielskiego.
Dzisiaj apel w obronie języka drukują największe dzienniki nad Sekwaną i wszędzie tam, gdzie mówi się po francusku. O obronę tego pięknego języka przed angielszczyzną wołają dziś więc kanadyjski "Le Devoir", brukselski "Le Soir", "L'Orient-Le Jour" z Bejrutu, "Le Soleil" wydawany w Dakarze, czy "Le Potentiel" z DR Konga. Wszystko to w przeddzień pierwszego Forum Świata Języka Francuskiego, organizowanego w kanadyjskim Quebecku.
Polski to nie angielski, ani nawet francuski...
– Francuski zawsze miał inną rangę, niż polski. Określenie lingua franca oznaczało język wspólny. I to właśnie francuski był tym wspólnym językiem Europy i tym, co się za przedłużenie Europy uznawało. Czyli tereny cywilizowane przez Europejczyków. Dlatego język francuski sięgał i nadal sięga Ameryki, Azji i Afryki. Wciąż jest językiem światowym – tłumaczy w rozmowie z naTemat prof. Jerzy Bralczyk. I podkreśla, że właśnie dlatego frankofonom zależy dziś nie tylko na ochronie języka, ale i przywróceniu mu odpowiedniej rangi. – Polski tymczasem nigdy językiem światowym nie był – dodaje ekspert.
Zdaniem profesora, wbrew obawom autorów petycji, francuski raczej szybko nie zginie. A co z językami takimi, jak nasz, którym posługują się ludzie tylko w jednym kraju, w jednym regionie świata? – Francuska literatura jest jedną z największych, a francuska kultura promieniowała tak szeroko, że to francuski jest jej językiem. Natomiast w przypadku polskiego może tak być, że w relatywnie bliskiej przyszłości stanie się nad Wisłą mniej użyteczny od angielskiego – ocenia językoznawca.
Angielski ułatwia życie, ale zbyt często mówimy nim dla snobizmu
Tłumaczy, dlaczego za kilkadziesiąt lat możemy porozumiewać się językiem przesiąkniętym angielszczyzną, albo nawet czystym angielskim. – Ważny jest język jako dobro narodowe, ale ważna jest też komunikacja. A ta jest dzisiaj prowadzona na całym świecie w języku angielskim. I to właśnie jego bardzo, bardzo duża wartość – stwierdza prof. Bralczyk. Ocenia, że język polski może zacząć stawać się kiedyś raczej identyfikatorem kulturowy, podkreślającym jakiś rodzaj wspólnoty, a rzadziej będziemy go stosować jako narzędzie do komunikacji na co dzień.
Jak sprawić, by tak się nie stało, albo chociaż odwlec ten moment? – Z założenia chcemy, by język się rozwijał i znajdował określenia na wszystko, co się na świecie dzieje, byśmy mieli polskie nazwy nowych rzeczy i zjawisk. Jednak w rzeczywistości ludzie są wygodni i gdy pojawia się jakieś nowe zjawisko to jesteśmy raczej skłonni używać tej nazwy pod jaką je poznaliśmy, najczęściej angielskiej – mówi profesor.
– Bardzo drażni mnie używanie angielskiego dla snobizmu, używanie słów angielskich tam, gdzie można użyć polskich. To powinno być raczej powodem do wstydu, bo pokazuje nieumiejętność mówienia po polsku, a nie umiejętność posługiwania się angielskim – podsumowuje Jerzy Bralczyk.