W drodze z Warszawy do Poznania na wysokości Konina wystarczy spojrzeć w prawo. Nad krajobrazem góruje złota kopuła Sanktuarium Matki Bożej w Licheniu. Pośrodku pól i jezior Pojezierza Poznańskiego ojcowie Marianie stworzyli coś, co można byłoby nazwać Las Vegas polskich Katolików. Dziś mija dziesięć lat od konsekrowania tego Sanktuarium.
W amerykańskim Las Vegas znajdziemy wszystko. Jest sztuczne morze na którym piraci toczą bitwy morskie, jest też kopia wieży Eiffla. Podobnie jest w Licheniu. Wystarczyło wybrać się na spacer po leżącym pod Koninem sanktuarium maryjnym by się o tym przekonać.
– Tu jest bardzo fajnie, bardzo fajnie – mówiła pełna zachwytu Emcia, moja dwuletnia siostrzenica. Reszta z nas raczej obserwowała z niedowierzaniem, że coś takiego mogło powstać. Ale trzeba przyznać, że Sanktuarium w Licheniu, które zostało konsekrowane równo dziesięć lat temu, dodaje trochę uroku Koninowi. Może i jest kiczowate, jednak przyciąga pielgrzymów z całej Polski. A dla nich księża Marianie przygotowali wiele "atrakcji" religijnych.
Wejście
Do Lichenia wchodzę przez cmentarz. Niby taki sam, jak każdy inny, ale jedna rzecz rzuca się w oczy. Na nekrologach niektórych osób pojawia się dumny napis „Obywatel USA”. Jakby naprawdę robiło to różnicę. Widocznie niektórzy nawet po śmierci chcieli podkreślić, że są lepsi. Ale w sumie nie mnie to oceniać.
Dobra, już jesteśmy w środku. Goście z Anglii patrzą z niedowierzaniem. My także. Przed nami ukazuje się ściana pamięci. Mówiąc szczerze, jej twórcy wymieszali katów z ofiarami. Wśród napisów ku czci partyzantów AK, NSZ, partyzantki czy żołnierzy wyklętych znajdziemy też napis... Milicja Ludowa.
Idziemy dalej. Vegas to Vegas, więc wszystko musi być. Ojcowie Marianie zadbali o każdy detal. Ledwo mijam ścianę pamięci, a przed sobą mam wejście do celi śmierci ojca Maksymiliana Kolbe. Zaglądam do środka, a tam kapliczka, w której znajdziemy manekin niemieckiego oficera stojącego nad zwłokami zmarłego świętego. Idąc dalej natrafiam na fragment muru zniszczonej w Powstaniu Warszawskim kamienicy. Do tego na różny sposób upamiętnione ważne bitwy polskiego narodu.
Jest tu wszystko
Prowadzona przez proboszcza parafialna pielgrzymka właśnie udaje się do cudownego źródełka. Dosłownie jak w Lourdes. Zastanawiam się, czy gdzieś w pobliżu nie ma obrazu Matki Boskiej z Gwadelupy, Całunu Turyńskiego, czy Matki Boskiej Fatimskiej. W sumie nic by mnie tu chyba nie zdziwiło. Nawet kopia jakiegoś kościoła z Afryki...
Widzę wejście na Golgotę. Jest to usypany z kamieni i brył kolorowego szkła kopiec. Na szczycie wisi Jezus na krzyżu i stoją figury Matki Boskiej i świętego Jana. Wśród kamieni na Golgocie licheńskiej znajdziemy wota osób, które ufundowały budowę sanktuarium. Nie zatrzymujemy się, idziemy dalej.
Na słupie widzimy napis wskazujący drogę do Muzeum im. ojca Józefa Jarzębowskiego. Akurat tu należałoby się na moment zatrzymać i powiedzieć głośno o tym, jak księża Marianie skandalicznie się zachowali w jego sprawie. Z jednej strony chwalą się nim i chcą tego zmarłego w Anglii wychowawcę młodzieży kanonizować. Z drugiej strony, o czym pisałem rok temu, Marianie byli zdolni w środku nocy dokonać ekshumacji jego ciała z Fawley Court i złożyć do grobu na cmentarzu komunalnym. O tym, że mamy do czynienia właśnie z jego miejscem spoczynku, informuje nas jedynie skromna tabliczka, bez żadnych symboli religijnych.
Jednak nie czas na spory religijne. Niestety nie mamy czasu na to, by zwiedzać każdy zakątek Lichenia. Zwłaszcza, że według parkingowego potrzeba na to aż dwóch dni. Dosłownie jak w Euro Disneylandzie.
Bazylika
Dochodzimy do wielkiego placu zieleni. Nad nią rozciąga się cały majestat Bazyliki Matki Boskiej Bolesnej Królowej Polski. Widok zapierający dech w piersiach. Ciężko jest nam wytłumaczyć gościom, jak ktoś mógł coś takiego postawić. Złota, odbijająca wszystkie promienie słoneczne kopuła. Ciągnąca się przez cały horyzont kolumnada. Do tego górująca nad okolicznymi jeziorami wieża, która jakby naśladuje tę z Jasnej Góry, tyle że jest bardziej bogato zdobiona.
Przed wejściem widać pomnik. Został odsłonięty w 1999 roku, jeszcze za życia osób, których przedstawia, czyli Jana Pawła II i księdza Eugeniusza Makulskiego, który przedstawia mu makietę powstającej Bazyliki. Pora wejść do środka.
Jest cudownie. Ławy dekorowane w skrzydła husarskie mają przypominać nam o dawnej wielkości Rzeczypospolitej. Wzdłuż naw ustawione są pokolorowane na złoto, plastikowe latarnie. Złoto dominuje wszędzie, od kolumn po okna. Przypomina to uzębienie rosyjskiego gangstera.
Dochodzimy pod ołtarz. Kopuła zachwyca. Nie muszę chyba nawet mówić, jakiego jest koloru... Do tego dwa poziomy balkonów dekorowanych złotymi żyrandolami. Tego nie ma nawet w Bazylice Świętego Piotra. Na co jeszcze zwrócić uwagę? Oczywiście na wielkie freski św. Jana Pawła II. Wizerunek nowego świętego zajmuje całą ścianę jednej z naw bocznych. Sądząc po ogromnych rozmiarach i ilości włożonej pracy, zaczęto tworzyć go na długo przed kanonizacją, a nawet beatyfikacją polskiego Papieża.
Wszechobecny Jan Paweł II
Wychodzimy. W jednym z wielu sklepików z pamiątkami znajdujemy Jana Pawła II w każdej postaci. Niestety, kiedy pytam się o obrazek Franciszka bądź Benedykta, okazuje się, że nie ma. Nikt nie chce kupować. W zamian sprzedawczyni proponuje święcący obrazek polskiego papieża. Zupełnie jakbym słuchał Sanderusa z „Krzyżaków” Sienkiewicza.
Na koniec powiem, że mimo totalnego bezguścia Lichenia, nie będę go krytykował. Powstał wyłącznie z datków wiernych. Oczywiście można się kłócić o to, że pieniądze można było wydać na inne cele, jednak nie ma co zaglądać komukolwiek do portfela. Każdy wydaje je jak chce. A tak – przynajmniej powstało coś, co może i jest kiczowatym, sakralnym Las Vegas, ale można to pokazywać nie wierzącym własnym oczom gościom z zagranicy. Mimo wszystko i my, i oni mamy później co opowiadać. A jeśli komuś mało religijno-estetycznych wrażeń, kolejnym punktem wycieczki zawsze może być pomnik Chrystusa w Świebodzinie.