Nie cnota. Wstydliwość i nieśmiałość to nie są po prostu cechy charakteru, a konsekwencje wierzeń i przekonań, najczęściej z dzieciństwa. To nie prawda, że bez wstydu nie ma intymności i że najbardziej podniecający jest właśnie ten „zakazany owoc”. Rozumiem skąd bierze się takie przeświadczenie, ale uważam, że jestem w stanie je rozłożyć na łopatki.
Według Internetowego słownika PWN, wstyd to „przykre uczucie spowodowane świadomością niewłaściwego postępowania, niewłaściwych słów itp., zwykle połączone z lękiem przed utratą dobrej opinii”. Wikipedia podaje, że wstyd to zespół reakcji organizmu (np. rumieniec) połączony z działaniem (np. ukryciem się) i przykrymi myślami, (np. jestem głupi, bezwartościowy). Dalej piszą, że są dwa rodzaje wstydu, wstyd zdrowy i toksyczny.
Czytam i widzę, że chyba komuś coś umknęło, bo ten toksyczny rodzaj wstydu faktycznie jest opisany, a o zdrowym nie pada nawet jedno zdanie. To śmiesznie się składa, bo według mnie nie istnieje coś takiego jak zdrowy wstyd. Wiki podaje dalej: „Według Patricii i Ronalda Potterów-Efronów wstyd to bolesne przeświadczenie o własnej zasadniczej ułomności jako istoty ludzkiej”.
Czy to nie jest najgorsze uczucie?
Kiedy wstydzisz się powiedzieć co czujesz, w obawie, że nie zasługujesz na zrozumienie i akceptację? Kiedy wydarzyło się coś naprawdę świetnego, a ty masz ochotę iść i śpiewać z radości, ale no cóż – wstydzisz się? Kiedy wstydzisz się swojej opinii i przytakujesz w dyskusji, która ją podważa? Kiedy chcesz iść z nim pod prysznic, ale wstydzisz się mu pokazać bez makijażu? Albo, (o czym w ogóle się nie mówi!) kiedy jesteś rodzicem i przed własnym dzieckiem wstydzisz się przyznać do słabości. Mamy dosłownie tysiące tego typu problemów. I można by powiedzieć, że to przecież nie wstyd, a problem z wyrażaniem emocji, albo strach i obawy. Czy jednak jedno nie wynika z drugiego?
W jaki sposób wstyd miałby nam służyć?!
Dlaczego jesteśmy tak wychowywani, żeby nauczyć się odczuwać wstyd w momencie, w którym zrobimy coś nieodpowiedniego? W naszych głowach, wykształciło się przekonanie, że kiedy zrobimy coś złego, zasługujemy na karę, a więc podświadomie wymierzamy sobie ją sami. Interpretacja tego, co jest złe a co dobre, to już sprawa kulturowa i indywidualna, a więc za wstydliwe możemy uważać różne rzeczy. To jest tylko dowód na to, że wstyd jest uczuciem wytrenowanym.
W komentarzach zauważyłam też, opinię, że wspólne przełamywanie wstydu wpływa dobrze na intymność. Oczywiście! Jeżeli kochanek, lub kochanka daje nam poczucie akceptacji, czułość i przestrzeń, w której możemy czuć się bezpiecznie, to będzie to służyło tylko naszemu rozwojowi. Moje pytanie – czy taka akceptująca kochanka lub kochanek ma problemy z akceptacją siebie? Wstydzi się? No właśnie raczej nie.
Dla takiej osoby, seks to nie będzie żaden zakazany owoc. I dlatego właśnie, to z nią będzie nam najlepiej.
Osoba wstydliwa nie będzie potrafiła się otworzyć w łóżku. Nawet jeżeli się przełamie, seks pozostanie dla niej wyłącznie mechaniczny, bo blokady w głowie pozostaną. Martwimy się o swoje wałeczki na brzuchu i gasimy światło. Nawet w sytuacji, w której powinniśmy zupełnie odpuścić i zapomnieć o wstydzie przejmujemy się jak wypadniemy w oczach kochanki lub kochanka. Takie blokady nie pozwalają naprawdę odczuwać bliskości i akceptacji. Na szczęście można je wykorzenić.
Zaparcie emocjonalne
Od dziecka mówiono nam, że „jesteśmy dzielni”, kiedy powstrzymywaliśmy łzy, a kiedy mieliśmy ochotę biegać i skakać ze zwykłej radości życia, dowiadywaliśmy się, że to niegrzeczne. Nic dziwnego, że mamy problemy z wyrażaniem emocji, że wstydzimy się ich. Moim nienaukowym zdaniem, emocjonalne zaparcia prowadzą do zatorów na całej linii. Mam wrażenie, że ludzie, którzy zatrzymują w sobie emocje, podświadomie stopują całe swoje życie. Mimo prób i wysiłków tkwią w np. niezdrowych relacjach, albo niesatysfakcjonującej pracy. I faktycznie mają po prostu zaparcia, bo zamknięcie emocjonalne jest niezdrowe też dla ciała ( ;) #newage)
Wstyd to jest grzech przeciwko sobie samemu i na dłuższą metę nie służy zupełnie niczemu.
„Bolesne przeświadczenie o własnej ułomności”, jest sprzeczne z obrazem wszechświata stworzonego ręką uosabiającą miłość. Jeżeli jesteś kreacjonistą, któregokolwiek wyznania, to najczęściej zakładasz, że Bóg stworzył cię na własne podobieństwo. Dlaczego więc uważasz, że jesteś ułomny? Jest też sprzeczne z przeświadczeniem o tym, że każdy człowiek zasługuje na szacunek. Bardzo często szanujemy się nawet mniej, niż np. własne samochody. Zalewamy sobie brzuchy alkoholem i colą, a samochody tylko najlepszą, sprawdzoną benzyną dobrej sieci. To wszystko się łączy.
Chcesz pracować nad wstydem?
Szukaj jego korzenia. Nie baw się w przełamywanie wstydu na siłę, bo może cię to kosztować bardzo dużo, szczególnie jeżeli problem jest spory. Nie chcę robić tutaj amatorskiej psychoanalizy. Urodziłam się jednak dociekliwa, a życie nauczyło mnie kwestionować wszystko. Wiem, że kiedy dostatecznie dużo razy zadasz sobie pytanie „dlaczego”, to dojdziesz w końcu do samego korzenia i będziesz w stanie pozbyć się np. przekonania o tym, że emocje lepiej zachować dla siebie, a w konsekwencji – wstydu towarzyszącego ich wyrażaniu. Odpowiadaj i pytaj, aż znajdziesz korzeń i zobaczysz, że funkcjonujesz według systemu, w który sam już dawno nie wierzysz. Potem idź do fryzjera przefarbować włosy na różowo i noś je z dumą. Powiedz TEJ dziewczynie, jak się czujesz. Zrób to COŚ, co zawsze chciałeś, ale strach i wstyd cię zatrzymywał.