
W obecnej sytuacji ekonomicznej, w obliczu licznych zobowiązań nałożonych na samorząd Miasto nie może zagwarantować funduszy na przejęcie kolekcji.
Czy jednak miasto nie powinno stanąć na głowie, żeby zatrzymać w stolicy tak cenną kolekcję? O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy prof. Marię Poprzęcką z Instytutu Historii Sztuki UW.
Zdzisław Beksiński
Polski malarz, rzeźbiarz, fotograf, rysownik i artysta posługujący się też grafiką komputerową. Uprawiał malarstwo fantastyczne, wizjonerskie, figuratywne. Nigdy nie dawał swoim obrazom tytułów, uznając, że każdy widz może je interpretować w dowolny sposób. Znakiem rozpoznawczym jego prac były symbole, tajemnica, katastroficzna, pełna grozy atmosfera. Został zamordowany w swoim mieszkaniu w Warszawie w 2005 roku CZYTAJ WIĘCEJ
– Proszę jednak pamiętać, że warszawskim muzeom dramatycznie brakuje zarówno przestrzeni magazynowej, jak i ekspozycyjnej. Kto przyjmie te 50 obrazów, jeśli dziś każda wystawa to ogromna gimnastyka? – pyta nasza rozmówczyni. I dodaje, że przyjęcie takiego daru zawsze łączy się z wieloma obowiązkami i sporymi kosztami. Dlatego też muzea bardzo wnikliwie przyglądają się wszelkim donacjom.
To nie jest bombonierka. Przyjmując taką kolekcję muzeum bierze na siebie dużą odpowiedzialność: jeśli np. podczas przeglądu konserwatorskiego okaże się, że stan obrazów jest zły, konieczna będzie ich renowacja.
Co więc powinno się zrobić z obrazami jednego z bardziej popularnych polskich malarzy? Prof. Poprzęcka sugeruje, że optymalnym (choć niekoniecznie możliwym do zrealizowania) rozwiązaniem, byłoby stworzenie fundacji opiekującej się kolekcją czy też biograficznego muzeum malarza. – Każde rozwiązanie jest kosztowne – nie kryje Poprzęcka.
– Nie widzę dramatu w tym, że dzieła się rozproszą. W XX wieku wbijano nam do głowy, że miejsce sztuki jest w muzeum. Ale obrazy są dla ludzi, nie dla muzeów. Lepiej chyba, żeby prace Beksińskiego wisiały u kogoś w domu, a nie w zapomnieniu tkwiły w muzealnym magazynie – kończy prof. Poprzęcka.