Mawia się, że żadna praca nie hańbi, ale z zupełnie innego założenia wyszła Najwyższa Izba Kontroli. Według jej najnowszego raportu na temat polityki zatrudnień w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, hańbiące dla dyplomaty jest na przykład doświadczenie w gastronomii zdobywane na studiach.
Właśnie ze względu na, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pracę znalazła kobieta, która w czasie studiów dorabiała w gastronomii, w piątek rozpętała się mała afera wokół resortu kierowanego przez Radosława Sikorskiego. Najwyższa Izba Kontroli sugerowała, że pracę w polskiej dyplomacji znajdują ludzie robiący karierę do kelnerki do dyplomatki, bez znajomości języków i niezbędnej w sprawach zagranicznych wiedzy.
Brzmi bulwersująco. Do momentu, gdy szczegółów w tej sprawie nie ujawniło samo MSZ. Przez kilka godzin po publikacji ustaleń z raportu NIK szczególnie gorąco komentowano wspominany przypadek kelnerki, która według inspektorów Krzysztofa Kwiatkowskiego i części mediów w zastanawiający sposób zamieniła fartuszek na stanowisko w dyplomacji.
Teraz okazuje się, że komentujący ustalenia NIK i sami inspektorzy chyba zupełnie nie wzięli pod uwagę faktu, że oprócz kelnerowania w czasie studiów obecna dyplomatka ma w swoim CV także studia na renomowanej uczelni i doświadczenie menadżerskie. A według informacji przekazanych mediom przez dyrektora biura prasowego MSZ Michała Safianika, zatrudnienie tej kobiety okazało się bardzo udaną decyzją kadrową.
Morał tej krótkiej "afery" może jednak dawać sporo do myślenia wszystkim tym młodym ludziom, którym przez lata wmawiano, że jak najszybciej powinni zarabiać na siebie, bo każde doświadczenie zawodowe premiuje w walce o tę naprawdę wymarzoną pracę. Raport NIK daje tymczasem sygnał, że poważni pracodawcy chyba jednak nie powinni dawać szansy "byle komu"...