Niemcy wciąż nie mogą odciąć się nazistowskiej przeszłości. I wygląda na to, że nie do końca chcą. Do tragedii II wojny światowej być może nigdy nie doszłoby, gdyby nie Paul von Hindenburg. Dystyngowany arystokrata uchodzący za ojca narodu, który... otworzył przed Adolfem Hitlerem wszystkie drogi prowadzące do pełni władzy w Rzeszy. Czy ktoś taki zasługuje na miano honorowego obywatela współczesnego Berlina? Według tamtejszych władz, owszem.
Paul von Hindenburg z pewnością nie jest postacią, którą łatwo oceniać jednoznacznie. Choć jego szczątki złożono na polskiej ziemi, nad Wisłą w nauce historii mało uwagi przywiązuje się do postaci prezydenta Rzeszy. To jednak własnie dzięki jego namaszczeniu i wydatnej pomocy Adolf Hitler mógł zawładnąć Niemcami, a następnie wytępić swoich wewnętrznych wrogów i zabrać się za zagładę w Europie.
O tym, że to właśnie ten (ubóstwiany w latach 20-tych i 30-tych przez bardzo szerokie grono Niemców o różnych poglądach) arystokrata niezwykle mocno przyczynił się do wojny, dziś uczy się bez niedopowiedzeń jednak nawet najmłodszych z naszych zachodnich sąsiadów.
Dlatego w Berlinie kolejny raz podjęto próbę wykreślenia nazwiska Paula von Hindenburga z listy honorowych obywateli niemieckiej stolicy. Kolejny, bo poprzednia próba z roku 2003 zakończyła się fiaskiem. Przeciwko pośmiertnej karze dla Hindenburga były dominujące w Niemczech siły z CDU/CSU i SPD.
Wtedy o historyczną sprawiedliwość walczyli Zieloni. Dziś podobną próbę podjęli tymczasem politycy lewicy. Ponownie jednak okazało się to bezskuteczne, bo w szeregach CDU/CSU i SPD znowu znaleźli się ludzie, według których... przysługi wyświadczone przez Hindenburga hitlerowcom nie przekreślają jednak innych jego historycznych zasług.