
Hamlet miał za złe matce, że ledwie miesiąc po śmierci jego ojca wyszła ponownie za mąż. Ojczyma, który zresztą podjął wiele prób zamordowania pasierba, nienawidził. I w końcu go zabił. W literaturze postaci diabolicznych ojczymów nie brakuje, choć jest ich mniej niż podstępnych macoch. Ojczym dobrego PR-u nie ma. Nigdy nie miał. Jednak nie taki ten ojczym straszny. Często jest przyjacielem. Czasem ojcem. Bywa tatą.
W internecie roi się od poruszanych na rozmaitych forach wątków o przybranych rodzicach. "Nie wiem, jak rozmawiać z pasierbem", "Nie trawię mojego ojczyma", "Jak mówią do was wasze przybrane dzieci", "Mój mąż jest apodyktyczny względem syna" – to tylko niektóre z tytułów wątków. Nie brakuje i radykalnych ocen takich relacji.
Ojczym kojarzy się z przemocą w rodzinie i wykorzystywaniem seksualnym dzieci.
Ojczymowie i macochy zamiast ojca i matki, tzw. nowocześni psychole, wolą swoim dzieciom fundować wychowanie przez ojczymów, którzy mają głęboko w du**e
nieswoje dzieci (najczęściej) lub macochy, które też raczej dbają o własne (patrz: Kopciuszek).
Szkoda, że nikt nie myśli o dziecku(...). Porażka ludzie jaki los gotujecie własnym dzieciom.
To dla wszystkich trudna relacja. I dla mężczyzny, i dla kobiety, i dla dziecka. Wszyscy wchodzą w świeżo rozpisane role ze świadomością, że od nowa układają rodzinę. Nie brakuje napięć. Kobieta ma świadomość, że wybiera mężczyznę nie tylko dla siebie, ale i dla swojego dziecka czy dzieci. Mężczyzna - że ciąży na nim podwójna odpowiedzialność. Dziecko często nie wie, czy może zyskało nowego wujka, czy nagle ma dwóch tatusiów. Presja jest ogromna. Choć wcale nie musi być.
Istotna jest kwestia zjednania sobie dziecka partnerki. Myślę, że ojczymowie mają oczekiwania, by dziecko bardzo szybko polubiło czy pokochało partnera matki, a tu wskazana jest cierpliwość. Trzeba dać czas i dziecku, i sobie – nie ma co się spinać, że to ma działać od razu. Ojczymowie często tego czasu sobie nie dają, próbują natomiast na różne sposoby przekonać do siebie dziecko – przez spędzany razem czas, czasem prezenty. Odradzam szybkie ruchy, działanie na siłę, w napięciu. Doradzam natomiast pozbycie się powinność, że dziecko czy ja, ojczym, coś powinniśmy. Każda relacja jest inna.
I każda ma swoje tempo. Swoje zasady. Są ojczymowie kumple. Są tacy, którzy są trochę kumplami pasierbów, a trochę rodzicami. Są i tacy, którzy traktują przybrane dzieci jak własne. Są tacy, do których mówi się "tato".
Filip, syn Grażyny, nie mówi do mnie "tato". To nigdy nikomu nie przyszło do głowy, bo ojca ma sie jednego. Nigdy nie wymagałem od niego, żeby tak się do mnie zwracał. Nigdy nie miałem ciągot, żeby go traktować jak swojego syna - jego ojciec, Marek, umarł bardzo wcześnie, Filip miał wtedy zaledwie siedem lat. Obraz ojca został w jego świadomości, a tego - w żadnym wypadku - nie można próbować zastępować. Gros przypadków takich połatanych rodzin to skutek rozwodów, ale kiedy ojciec nie żyje, nie wolno go zastępować na siłę. Jeśli jest taka potrzeba ze strony dziecka - tak. Ale trzeba pamiętać, że prawdziwym ojcem się nie jest.
Z taką opinią zgadza się Daniel, który od pięciu lat jest ojczymem 15-letniego Michała. – Na początku miałem w głowie, że Młody kiedyś mi powie: nie jesteś moim ojcem, co ty mi możesz powiedzieć... Bałem się, czy podołam. To się rozwiązało naturalnie, dzisiaj mamy dobry kontakt, jak potrzeba, to potrafi przyjść do mnie. Nieporozumienia się zdarzają, ale w którym domu, gdzie jest nastolatek, ich nie ma? Michał ma tatę, ja to rozumiem i szanuję. Cieszę się jednak, kiedy przychodzi do mnie po radę, opinię. Wiem, że nie jest moim synem, ale traktuję go tak samo, jak nasze młodsze dziecko. Za obydwoma skoczyłbym ogień – mówi Daniel. Dodaje, że nie było mowy, żeby Michał mówi do niego "wujku". Mówi po imieniu i wszystkim to odpowiada.
Jego pasierb mówi o tej relacji tak: – Teraz traktuję Daniela po prostu jak ojczyma. Trudno mi to określić, bo nie jest jak traktowanie ojca, ale też nie jako kogoś obcego. Szanuję go, słucham się go, traktuję jak dużo starszego "kumpla", ale jest dużym autorytetem. A na początku było podobnie jak teraz, z tą różnicą, że w większym stopniu był kumplem, a mniej rodzicem, a teraz, jak się zżyliśmy, poznaliśmy bliżej, to bardziej "rodzicem".
Nie ma jednak prostego podziału na dobrych ojczymów, którzy kochają swoje przybrane dzieci i tych, którzy inaczej określają te relacje. – Jak określiłbym naszą relację? Sądzę, że nie ma co forsować słów typu "miłość", "przyjaźń" czy "ojcostwo", bo wtedy brzmią fałszywie – takie rzeczy sprawdzają się w ogniu, a tutaj ognia nie było. "Miłość" to strasznie poważne słowo, nie mnie to oceniać. Jest duża doza przyjaźni i przyzwyczajenia. Podstawą jest znać swoje miejsce w szeregu. Złapać kontakt z dzieckiem. Kontakt między mną a Filipem był o tyle ułatwiony, że on ma fantastyczne poczucie humoru – mówi Harasimowicz.
Odczarujmy mit, że ojczym musi kochać dziecko partnerki. O prawdziwą, głęboką miłość dużo łatwiej, kiedy nie ma napięcia, powinności, przekonania, że te uczucia muszą się pojawić. Kiedy zostawiamy sobie dużo przestrzeni. Fajnie, kiedy pojawia się miłość, ale nie musi. Dobrze jest też,kiedy jest sympatia, akceptacja. Próby nakładania na siebie ustaleń, że i kiedy pokochamy dziecko - a jeśli tak się nie stanie, oznacza to, że ponieśliśmy porażkę - powodują, że w tych relacjach jest dużo napięcia, sztuczności.
Psycholog dodaje też, że istotne jest, by mężczyzna, wchodząc w dom, który od lat funkcjonuje według pewnych zasad, nie starał się od progu narzucać własnych. – Wtedy reakcją jest bunt. I wcale się nie dziwię – dodaje.

