Jeść musi każdy. Niezależnie od stanowiska i wykształcenia. Jedni mają czas na wyjście z pracy, inni jedzą w zakładowych stołówkach, a jeszcze inni wspólnie gotują. Każda branża rządzi się swoimi prawami. Redakcja naTemat sprawdza, ile czasu średnio poświęcamy na lunch.
Przerwa obiadowa to kłopotliwa sprawa. Choć ustawowo po sześciu godzinach pracy przysługuje nam 15 minut przerwy, to mało który pracodawca przestrzega tej zasady. Zwykle w pośpiechu jemy przyniesiony z domu posiłek, albo kupujemy coś od krążącego po biurze pana z sushi czy kanapkami. Jeśli pracujemy w dobrym punkcie miasta, udaje nam się czasem wyrwać do pobliskiego sklepu czy knajpy. Niektórzy z nas w swój czas pracy mają wpisaną przerwę obiadową. Czasem odbywa się to kosztem pracy, która zamiast ośmiu godzin trwa dziewięć, czasem po prostu obowiązuje niepisana zasada, że wyjść można. Tak wygląda to np. w wielu instytucjach państwowych. Przerwa trwa niby ustawowe 15 minut, ale nie jest tajemnicą, że lunche potrafią się przeciągać nawet do godziny. Takiej sytuacji sprzyjają stołówki zakładowe, które zwykle mieszczą się w dużych instytucjach. Jeśli w pracy nie ma kart, które trzeba odbijać, pracownicy są bezkarni. O ile oczywiście uporają się ze swoimi obowiązkami. Jedynym warunkiem wyjścia na przerwę jest czas. Jeśli się go nie ma, o obiedzie można zapomnieć.
Chyba że jest się lekarzem. W szpitalach je się nawet mimo braku czasu. Lekarze zwykle kupują obiady w szpitalnych barach i uciekają z nimi do pokoju lekarskiego. Jedząc wśród pacjentów nie mogliby zaznać spokoju, więc wybierają wersję „ukrytą”, która zwykle nie zajmuje im więcej niż 25 minut. Lekarz nie może przecież pozwolić sobie na opuszczenie stanowiska pracy! Podobnie strażak podczas pełnienia dyżuru. Jego sytuacja jest jednak trudniejsza, bo w strażnicach nie uświadczy się baru czy stołówki. Dlatego strażacy wymyślili wspólne gotowanie. Razem komponują menu, przynoszą półprodukty, a potem pełnią dyżury w kuchni. Jedzą też razem, przy wspólnym stole. Trwa to tyle, na ile pozwoli sytuacja. Jeśli jest alarm, to natychmiast wszyscy porzucają talerze i ruszają do akcji.
W małych firmach, a szczególnie w agencjach reklamowych, też trwa moda na wspólne posiłki. Zwykle każdy z pracowników pełni dyżur przy garach raz w tygodniu. Kiedy ugotuje, zaprasza wszystkich do stołu. Przerwa trwa zwykle godzinę. Trudno jednak powiedzieć, że jest relaksem. W końcu rozmowy przy posiłku zwykle toczą się wokół pracy.
Wspólne wyjścia na obiad to domena wszystkich korporacji. W Agorze o 13.00 wszyscy jak jeden mąż schodzą na posiłek. Stołówka to świętość w "Gazecie Wyborczej", a lunch to najlepsza okazja do załatwiania biznesów. Często obiadowa przerwa przeciąga się tam do półtorej godziny. Jedzenie jest tam na tyle ważne, że powstała aplikacja na iPhone'a, która codziennie informuje pracowników, co znajdą w menu. Nie każda redakcja może się jednak pochwalić stołówką. Większość dziennikarzy jest skazanych na odgrzewanie obiadów w mikrofalówkach albo jedzenie sushi od dostawcy. W redakcjach pism papierowych długość przerwy jest zależna od dnia miesiąca. Końcówki są zwykle trudne, ale pierwsze dni po publikacji to czas niekończących się deserków, obiadków i papierosków. Pracownicy redakcji internetowych niestety nie mogą pozwolić sobie na takie rozpasanie. Dziennikarze zwykle jedzą tu naprędce, często przed ekranem komputera. Co innego w telewizji. Kiedy jedzie się kręcić materiał, bez problemu można zatrzymać się po drodze na coś dobrego, a nawet zahaczyć o kilka miejsc.
Sztywne zasady panują natomiast we wszystkich placówkach edukacyjnych. Nauczyciel ma przerwę razem z uczniami, w podstawówce jest to 30 min, w liceum już tylko 20. Na uniwersytecie może to być nawet godzina, choć często przerwa obiadowa zajmowana bywa przez studentów, którzy wykorzystują wolną chwilę, żeby załatwić sprawy z profesorami. Rzadko kiedy przerwa jest świętem – chyba że piastuje się wysokie stanowisko. W kancelariach prawniczych prawo na wyjście na obiad mają tylko najwyżej ustawieni, reszta zmuszona jest do jedzenia w pracy. Zwykle zajmuje to 30 minut. Podobnie wygląda sytuacjach we wszystkich miejscach usługowych. Pracownicy mają tam do dyspozycji pokój socjalny, w którym jedzą przyniesione kanapki albo robią sobie zupki chińskie. Na taki luksus nie mogą pozwolić sobie robotnicy. Choć przerwę mają, to trudno im ją wykorzystać, bo nie mają gdzie udać się na posiłek. Zwykle przynoszą obiady w menażkach i jedzą je na zimno. Na pocieszenie zostaje im kawa i herbata z termosów.
Długość przerwy zależy nie tylko od miejsca pracy, ale w dużej mierze od sposobu bycia. Nawet jeśli pracodawca skrupulatnie kontroluje nasze wolne chwile, to odpoczywać możemy też w pracy. W końcu kto jak kto, ale Polacy potrafią świetnie ją markować.