Kredyt na mieszkanie bez własnych oszczędności to nie był dobry pomysł bankowców – Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, o tym na co powinno być stać Polaków i od czego zależy nasze bogactwo.
Z prezesem PKO BP spotkaliśmy się podczas Europejskiego Kongresu Finansowego, który odbywa się właśnie w Sopocie. Zbigniew Jagiełło opowiadał nam o kulisach polskiej bankowości.
Potrzebne Polakom polskie banki?
Zbigniew Jagiełło: Policzyłem, że około 60 procent sektora jest w rękach firm, które swoje centrale mają poza Polską. Oznacza to, że tam zapadną strategiczne decyzje, które na naszym ubogim w kapitał rynku mogą spowodować turbulencje. Przykład. Jeśli daleko poza Warszawą, na poziomie zagranicznej centrali banku, zapada decyzja, że przemysł chemiczny za 5 lat jest "bad" to do 30 krajów z centrali płynie rekomendacja o ograniczaniu kredytowania tej branży. A tymczasem my w Polsce możemy być pokrzywdzeni.
Były takie sytuacje że prezes firmy przychodził do Pana i mówił "prezesie Jagiełło ratuj, ci zagraniczni nie chcą pożyczyć"?
Na sam patriotyzm nie da się zbyt wiele pożyczyć. Najpierw sam biznes musi się zgadzać. Lepiej jednak mieć kogoś na miejscu, kto rozumie ten biznes i wyznacza trendy zachowując prawo do pomyłki, ale też nagrody, jeśli przedsięwzięcie się powiedzie. Nie wyobrażam sobie żeby bank mający w nazwie "polski" nie wspierał naszej gospodarki. Nie chodzi tylko o wielkie słowa. My żyjemy z przedsiębiorców i gospodarki. Najlepsza sytuacją dla nas jest kiedy działamy w bogatym kraju pełnym bogatych obywateli. Na biednych, bank wcale nie zarobi. Życzę panu, aby pan jak najlepiej zarabiał.
Dziękuję, ale kiedy Marek Belka, prezes NBP wygarnął bankowcom, że nie służycie społeczeństwu, że jako branża uwikłaliście klientów w kredyty hipoteczne we franku szwajcarskim, dziś tak trudno spłacane. Obiecywaliście że każdego stać na wszystko. Czuł się pan adresatem tych słów?
W całym wystąpieniu najpierw było trochę pochwał i lukru, a dopiero na koniec krytyka. Przez 10 lat rozwoju rynku hipotek znajdzie się zawsze kilka błędów do wytknięcia. Zachłysnęliśmy się wszyscy wolnością. Moim zdaniem, sytuacja, że można było uzyskać 100 proc. finansowania na mieszkanie bez własnych oszczędności była zła.
To będzie bardzo przykra rola bankowca, kiedy powie klientowi przepraszam nie stać pana na 50 metrowe własne mieszkanie.
Za dwa, trzy lata i tak polskie banki nie mogłyby udzielać już takich kredytów. Już teraz 20-letnie kredyty są finansowane z 1,5 rocznych depozytów. A jak się coś stanie i klienci zażądają gotówki? Chodzi o to, czy za 15 lat będzie pan zdrowy i bogaty czy chory i biedny. Dziś ma pan zdolność kredytową i zaciąga kredyt po uszy. Odmawiając sobie pójścia z kolegami na piwo i mecz, żonie wyjść do kawiarni i a całej rodzinie wakacji. Niby fajnie jest zamieszkać na swoim, ale po dwóch trzech latach okazuje się, że tak się nie da żyć. Cierpimy. Kto winien? Zły bank i zły kredyt.
A dobry to jaki?
To czy łatwo dostać kredyt na lodówkę czy auto to sprawa drugorzędna. Tak naprawdę banki są dla gospodarki, jeśli nie kredytujemy firm, a depozyty przeznaczamy na finansowanie konsumpcji, to nie kreujemy żadnej dodanej wartości. No może, w niewielkim stopniu, w przypadku gdy ktoś kupi na raty samochod wyprodukowany w polskiej fabryce. Zdrowa sytuacja jest taka, że najpierw Polak zarabia, ma z czego oszczędzić, a dopiero, potem bank chętnie dołoży się do realizacji jego marzeń. Nic na wyrost.
Potrzebna jest nam unia bankowa, tak lansowana teraz przez polityków UE?
Nie zbawi ani klientów, ani branży bankowej. W projektowanych przepisach kryje się jeszcze wiele trudnych dylematów.
... Na przykład, że unijny komisarz, albo nadzór bankowy będzie decydował jaki bank znajdujący się w finansowych tarapatach pójdzie do likwidacji, a który będzie nadawał się do ratowania pieniędzmi Europejskiego Banku Centralnego?
Pomysł europejskiego nadzoru nie jest wcale zły. Mamy w Europie banki większe kapitałowo niż dochód narodowy poszczególnych krajów UE. Ktoś musi trzymać je ryzach, bo ich ewentualny upadek może zatrząść całą Unią.
Jak wyglądałby system ratowania banków? Czy polscy klienci mogliby ponieść takie koszty?
Może tak się zdarzyć. Tak jak w przypadku Grecji, gdzie kraje biedniejsze musiały się dokładać do funduszy pomocowych ratujących tego bankruta. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, że tak jak teraz mamy w bankowym funduszu gwarancyjnym ok. 12 mld zł. Jakiś europejski bank wpada w kłopoty i to my musimy dołożyć 5 mld na pokrycie lokat klientów z Europy Zachodniej. Trudne do zaakceptowania, prawda?
Przyjechał pan na kongres EFC żeby skrytykować ten pomysł?
Najwyżej wytknąć kilka słabości. Unia bankowa, jeśli się ziści, w pierwszej kolejności obejmie kraje strefy euro. To czy do niej przystąpimy to decyzja naszych polityków.