
Gdyby ta ustawa ułatwiała życie inwestorom i została uchwalona wcześniej, to może bylibyśmy zdecydowanie bardziej zaawansowani w kwestii poszukiwań gazu łupkowego w Polsce. Z drugiej jednak strony, gdyby ograniczyła się do rozwiązań, które dziś obserwujemy to nie wyobrażam sobie jak miałaby przyspieszyć poszukiwanie węglowodorów w Polsce.
REKLAMA
Ekspert PGNiG: zagraniczne firmy szukające u nas łupków uciekają, a polskie mogą nie mieć funduszy na poszukiwania.
Łukasz Grzesiczak: Pierwotnie projekt ustawy ułatwiający poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce miał być gotowy już czerwcu 2012 roku. Kilka miesięcy później poszukiwanie gazu łupkowego było ważnym punktem tzw. drugiego expose premiera. Do dziś nie mamy nowych regulacji. Dlaczego to tyle trwa?
Piotr Szlagowski, dyrektor Departamentu Regulacji w PGNiG S.A., ekspert rynku paliw: Pierwotnym źródłem tej opieszałości są wygórowane oczekiwania wobec zasobów gazu łupkowego w Polsce. Kilka lat temu mówiono o boomie łupkowym, wiele ministerstw chciało być liderem prac nad nową ustawą. Każde z nich miało swoje koncepcje, które momentami były dalece niespójne. W międzyczasie kolejne szacunki geologów pokazywały, że gazu łupkowego w Polsce jest mniej niż pierwotnie oczekiwano, kilku inwestorów wyjechało i tym samym liczba chętnych do trudnych prac nad nowym prawem węglowodorowym się zmniejszała.
Jakie są główne założenia proponowanych zmian?
Porozmawiajmy o trzech filarach nowego prawa węglowodorowego. Po pierwsze, nowe prawa powinno stworzyć warunki do inwestycji. Dopiero, jeżeli stworzymy warunki do inwestycji i przyspieszymy procedury to inwestorzy wyłożą pieniądze na działania poszukiwawcze, wydobywcze. Pojawi się surowiec, który będzie można sprzedać i opodatkować, a Polska energetyka będzie mniej uzależniona od skomplikowanej dziś sytuacji geopolitycznej.
Drugi element, słusznie podnoszony przez administrację państwową, to potrzeba stworzenia odpowiedniego nadzoru poszukiwań i wydobycia gazu łupkowego w Polsce. Zwłaszcza w kontekście zwiększenia udziału w rynku wydobycia podmiotów zagranicznych.
Trzeci filar to nowy podatek węglowodorowy?
Tak. Jeżeli nowe rozwiązania prawne przyczynią się do zwiększenie wydobycia węglowodorów, to przychody z tego wydobycia powinny być dzielone i państwo powinno mieć swoją rentę surowcową. Tę kwestię ma regulować ustawa o specjalnym podatku węglowodorowym i niewielkim stopniu także zapisy w prawie geologicznym i górniczym.
Sejm 10 czerwca przyjął częściowo nowe regulacje. Mają być nowe etaty w Ministerstwie Środowiska, zaplanowano wpływ środków do budżetu z racji renty surowcowej, są dodatkowe uprawnienia Państwowej Służby Geologicznej i organu koncesyjnego do kontrolowania, zwiększono obowiązki raportowania dla firm wydobywczych. Niestety ułatwienia inwestycyjne gdzieś po drodze zginęły. Dziś cały czas stykamy się z różnymi organami, musimy zdobywać masę różnych decyzji – rozrost biurokracji nie służy naszym działaniom.
Przyjęta ustawa i proponowane przez rząd rozwiązania załatwiają kwestię gazu łupkowego w Polsce tylko połowicznie. Całą resztę odłożono na później. W tym momencie nasza przygoda z pakietem ustaw łupkowych kończy się na tym, że będziemy mieli efektywniejszy nadzór i pobieraną rentę surowcową, tylko nie wiadomo nad kim ten nadzór i od czego rentę, kiedy nie tworzy się warunków sprzyjających inwestycjom.
Ile kosztuje nas opieszałość ze strony rządzących?
Nie podjąłbym się kalkulacji. Gdyby ta ustawa ułatwiała życie inwestorom i została uchwalona wcześniej, to może bylibyśmy zdecydowanie bardziej zaawansowani w kwestii poszukiwań gazu łupkowego w Polsce. Z drugiej jednak strony, gdyby ograniczyła się do rozwiązań, które dziś obserwujemy to nie wyobrażam sobie jak miałaby przyspieszyć poszukiwanie węglowodorów w Polsce.
Nowe przepisy ustalają poziom pobieranej przez państwo renty surowcowej do 40%. Rząd przekonuje, że w innych państwach renta surowcowa jest wyższa.
Mimo tego, Pan jest przeciwnikiem takiego rozwiązania. Dlaczego?
Mimo tego, Pan jest przeciwnikiem takiego rozwiązania. Dlaczego?
Wkradło się tutaj pewne nieporozumienie. Nie jestem przekonany, czy proponowany przez rząd podatek węglowodorowy na poziomie 40 procent jest za wysoki lub zbyt niski. Nie mamy bowiem danych geologicznych, żeby to ocenić. Po prostu nie wiemy ile jest gazu łupkowego w Polsce i jakie mogą być ewentualne koszty wydobycia tych złóż. Naprawdę dzisiaj nie wiemy nic o tym, co możemy wydobywać za parę lat. Jesteśmy na etapie rozpoznawania złóż.
Przyjrzyjmy się choćby Stanom Zjednoczonym. Tam w zależności o złóż w danym stanie nie tylko obowiązuje inna stawka renty surowcowej, ale i zupełnie inny system podatkowy.
Nasi rządzący częściej niż w kierunku USA, patrzą na rozwiązania norweskie...
To bardzo dobry przykład. Proszę zobaczyć co robili Norwedzy. Oni swoje prawodawstwo gazowe budowali od lat 60-tych. Dojrzały okres rozwiązań systemu gazowego Norwedzy osiągnęli dopiero gdzieś w latach 90-tych, po drodze cały czas go zmieniając. Na początku zastosowali bardzo liberalne zasady, po to właśnie, aby ktoś rozpoznał ich geologię, by pojawiły się firmy, które dokonają tych badań. W momencie, kiedy dysponuje się dokładnymi badaniami nt. ilości i rodzajów złóż można budować dojrzały system podatkowy w tym zakresie.
Nie mam nic przeciw, by podatek węglowodorowy był nawet na poziomie 90 procent. Ważne tylko, by inwestor mógł zarobić na takim wydobyciu. Nikt nie zdecyduje się podjąć dużego ryzyka finansowego, kiedy nie wie nic o ilości i jakości węglowodorów. Przebadajmy nasze złoża i dopiero na podstawie wyników zdecydujemy o wysokości renty surowcowej. W Polsce – zupełnie nie wiem dlaczego - przyjęto założenie, że od początku, kiedy ruszy eksploatacja gazu musimy mieć dojrzały system.
Poza tym polski rząd mówi o 40 procentach podatku węglowodorowego, firmy o 60 procentach...
Skąd ta rozbieżność?
Rząd nie uwzględnia wartości pieniądza w czasie oraz pożyczki inwestycyjnej, którą firmy wydobywcze muszą na ten cel zaciągnąć w banku.
To sprawia, że liczby wyglądają trochę inaczej. Nominalnie mówimy o podatku w wysokości 40 procent, ale z punktu widzenia inwestora te koszty podatkowe będą dużo większe.
Kolejny argument, kluczowy z perspektywy PGNiG: jeśli rząd mówi, że opodatkowanie jest na poziomie 40 procent to na pewno nie jest to 40 procent w odniesieniu do starych złóż, bo tam renta surowcowa jest już pobierana, tylko że w sposób alternatywny.
To sprawia, że liczby wyglądają trochę inaczej. Nominalnie mówimy o podatku w wysokości 40 procent, ale z punktu widzenia inwestora te koszty podatkowe będą dużo większe.
Kolejny argument, kluczowy z perspektywy PGNiG: jeśli rząd mówi, że opodatkowanie jest na poziomie 40 procent to na pewno nie jest to 40 procent w odniesieniu do starych złóż, bo tam renta surowcowa jest już pobierana, tylko że w sposób alternatywny.
Na czym polega to rozwiązanie?
Mamy do czynienia z systemem taryfowania sprzedaży gazu. Jeżeli PGNiG wydobywa gaz to on nie może sprzedać go po cenie rynkowej. Dlaczego? PGNiG również importuje gaz. Koszt pozyskania gazu z kontraktów importowych i z wydobycia krajowego jest mieszany i po tej cenie średniej jest oferowany na rynek. Ta cena jest zatwierdzana przez regulatora czyli przez Urząd Regulacji Energetyki. Dlatego cena sprzedaży jest wyższa od ceny wydobycia i niższa od ceny importu. PGNiG ma wirtualny zysk, który byśmy uzyskali, gdybyśmy sprzedawali wydobywany gaz po cenie rynkowej.
Rozporządzenie taryfowe mówi o tym, że PGNiG nie może po prostu tego gazu, który wydobywa sprzedać po cenie rynkowej, tylko musi dorzucić się do łącznej ceny kosztów importu, żeby ceny importowanego surowca obniżyć, po to, by odbiorcy końcowi mieli tańszy gaz. I taka jest polityka taryfowa prezesa URE, żeby gospodarka narodowa miała jak najtańszy gaz, żeby zwiększać jej konkurencyjność. Skutkiem tego jest minimalizowanie zysku na tej działalności spółki kontrolowanej zresztą przez Skarb Państwa. I teraz jeżeli my opodatkujemy samo wydobycie, to zapominamy o tym, że chcemy uzyskać podatek od wirtualnego zysku, który nigdy nie został zrealizowany, bo choć przychody od niego nie wpłynęły, to podatek ma być zapłacony. W takiej sytuacji renta surowcowa dochodziłaby do 130 procent łącznie. To znaczy, że nie jesteśmy w stanie tak działać, żeby cokolwiek zarobić.
Jakie byłyby konsekwencje przyjęcia takiego rozwiązania? Zaniechanie wydobycia?
Nie da się natychmiast zmienić działalności wydobywczej, nie mówiąc już o bezpieczeństwie energetycznym. Drugą rzeczą są kontrakty z naszymi odbiorcami, które nie mogą zostać zerwane z dnia na dzień.
Proponujemy nałożenie podatku węglowodorowego w proponowanej przez rząd formie na nowe złoża, przy stopniowym wygaszaniu starych złóż.
W takim wypadku PGNiG byłby w stanie się zgodzić na rządową propozycję renty surowcowej w wysokości 40 procent?
Wówczas firmy miałyby możliwość przeanalizowania każdego nowego projektu wydobywczego pod względem opłacalności. Jedne złoża byłyby eksploatowane, inne nie. Jeżeli tych odrzuconych jako nieopłacalne przy tym systemie podatkowym będzie za dużo to będzie to czytelny znak dla rządu, że obciążenie renty surowcowej w stosunku do ilości i jakości złóż w Polsce jest za wysokie. Przypominam tylko, że nikt nie zarobi na węglowodorach, które będą leżały w ziemi. Z niewydobytego surowca nikt nie ma żadnego pożytku.
Prezes PGNiG powiedział w wywiadzie dla PAP, że gdyby obowiązywała renta surowcowa na poziomie 40 procent to wyniki zarządzanej przez niego firmy zostałyby obciążone rocznie 1,2 mld zł. Za to rząd wyliczył, że w okresie do 2021 do 2030 roku z tytułu tego podatku do budżetu wpłynie około 16 mld. Skąd ta rozbieżność danych?
Nie mamy do czynienia z żadną rozbieżnością danych. Specjaliści z ministerstwa szacują tę kwotę na podstawie obecnie wydobywanych przez PGNiG i Lotos złóż historycznych. Nie są w stanie oszacować wpływów podatkowych ze strony innych podmiotów, to tylko argument na rzecz tego o czym mówiłem wcześniej: jesteśmy w sytuacji, w której nie da się ocenić jakości i ilości złóż w Polsce i tym samym orzec o granicy opłacalności wydobycia.
W kontekście bezpieczeństwa geopolitycznego proponowane przez rząd rozwiązania wpłyną na nasze bezpieczeństwo energetyczne?
Jeżeli co roku zmniejszymy środki na inwestycje o 1,2 mld złotych, to gdzieś będziemy musieli zaoszczędzić. Nie da się robić zbyt głębokich ciąć w segmentach dystrybucji i magazynowania. Najłatwiej ograniczać wydatki na poszukiwanie nowych złóż. Nie wiem czy projektodawcy właśnie o to chodzi...
Jeżeli fundamentem bezpieczeństwa jest wydobycie krajowe, to środki przeznaczane - przynajmniej przez naszą firmę - na poszukiwanie nowych złóż i zwiększenie wydobycia krajowego będą mniejsze.
Jeżeli nie PGNiG, to może inny podmiot zarobi na polskich łupkach?
Czy jednak taki trend obserwujemy? Wydaje mi się, że raczej obserwujemy exodus firm zagranicznych z Polski, a nowe podmioty nie napływają. Zatem jeżeli nie wiemy, jakie są te zasoby, czy to jest bezpieczna operacja do przeprowadzenia? Bo realnym jest scenariusz, w którym zagraniczny inwestorzy uznają, że to nie jest to, po co oni przyjechali i wyjadą w poszukiwaniu gazu do Nigerii, Chin i Argentyny. A w Polsce zostaną ci, którzy tu byli. Tylko PGNiG nie będzie już dysponował tymi samymi środkami na poszukiwania. Skąd wówczas weźmiemy te pieniądze?
