
Na początku jest tak: ona nie pokazuje mu się bez makijażu. Podtrzymuje wersję, że kobiece ciało z natury jest gładkie. Na wspólnej kolacji zamawia sałatkę, choć ma ochotę na stek. Dresu nie nosi nigdy. On udaje, że czytanie gazet w toalecie go nie dotyczy. Przeklina sporadycznie. Zęby myją oddzielnie. Po roku jest tak: On wchodzi do łazienki, kiedy ona właśnie depiluje nogi. Ona szczegółowo opowiada mu o wizycie u ginekologa w czasie, kiedy on nitkuje zęby. Gdzie są granice intymności i czy warto je przekraczać?
Jestem zwolennikiem braku granic. Ideałem jest bycie pewną całością i nie odczuwanie granic. Nie jest natomiast dobrze, kiedy ludzie nie mają wyczucia, co i kiedy można, z czym czują się dobrze – wtedy mierzą się z własną hierarchią wartości i mogą pomyśleć, że za wcześnie, że to, co widzą, jest obrzydliwe, śmierdzące, odrażające, brzydkie. Wtedy niepotrzebnie robią sobie duże kuku.
Moment, kiedy pozwolić sobie na zażyłość łazienkową, trudno wyczuć.
Jak zaczynamy ze sobą mieszkać i razem żyć, to intymność się stopniowo zaciera. Kiedyś razem chodziliśmy do kina i na piwo. Potem zaczęliśmy chodzić razem do łóżka. Po kilku latach już nawet do łazienki idziemy razem. Taka naturalna kolej rzeczy.
Czy naturalna – tak. Ale czy na pewno trzeba robić razem dosłownie wszystko? Zachowanie własnej, autonomicznej przestrzeni – przy założeniu, że ta wspólna funkcjonuje bez zarzutu – może być kluczem do udanego związku, także wtedy, kiedy minie pierwsza fascynacja i okaże się, że kobieta nie jest eteryczną wróżką, a mężczyzna księciem, któremu nie trzeba przypominać o puszczaniu deski klozetowej, tylko są ludźmi z krwi i kości.
Czy uważacie, że małżonek powinien widzieć, jak się ubieramy, wchodzić do łazienki, jak się kąpiemy?
Każdy potrzebuje trochę swobody, ja nie lubię być osaczona z każdej strony, idąc np. do łazienki lubię pobyć sama, zrelaksować się...
Załatwienia potrzeb fizjologicznych przy partnerze jest co najmniej niefajne, dlatego nie ma opcji żebym zrobiła chociażby siku przy nim. Czułabym się z tym źle.
Wiadomo, że z czasem takie zwykłe rzeczy, czasem nawet krępujące, przestają być czymś strasznym i wstydliwym. Żyjemy w końcu razem, mieszkamy razem, więc nie możemy się cały czas spinać i kontrolować.
Dla mnie pewne kwestie są wyłącznie moją sprawa i nie chciałabym,żeby ktokolwiek w takich sytuacjach mnie widział. A są to na pewno: kwestie wydalania, zmieniania tamponów, puszczania gazów, robienia lewatywy, nitkowania zębów.
– Wszystko to jest związane z prawdziwą intymnością, której najlepiej uczyć się w sypialni, a potem powoli przenieść ją do łazienki. To dotyczy jednak tych par, które razem żyją, mieszkają; jeśli ludzie spędzają razem mało czasu, widują się sporadycznie, to rzeczywiście powinni sobie darować intymność łazienkową, bo oni nie mają czasu, żeby się siebie nauczyć. Ci powinni zachować system randkowy – mówi Piotr Mosak.
Zachowanie pewnej dozy tajemnicy może bardzo korzystnie wpływać na związek. Nie byłabym za całkowitym otwarciem jeśli chodzi o kwestie higieny. Jeśli koniecznie chcemy przebywać razem w łazience, to zastanówmy się, które czynności można wykonywać razem. Część z nich, jak mycie głowy czy peelingowanie pleców, może być elementem erotycznej gry. Jednak źle wykorzystane może mieć odwrotny efekt, który sprawia, że libido się obniża, bo zmienia się obraz partnerka – nie patrzymy na niego jak na kochanka, ale zaczyna kojarzyć się z bardziej trywialnymi rzeczami.

