Dwóch laureatów nagrody Nobla - Nouriel Roubini i Paul Krugman - krytykuje europejskich polityków za podtapianie Unii w kolejnych falach kryzysu, za brak wyobraźni, nieodpowiedzialność i złą politykę gospodarczą. Kryzys przypomina o sobie inwestorom i rynkom, polscy ekonomiści spierają się o receptę, która skutecznie unieszkodliwi wirus zadłużenia w Europie. Upadek kolejnych państw, czy strefy euro mógłby w niewyobrażalny sposób wstrząsnąć Unią Europejską i naszymi portfelami.
- To jest - nie przebierając w słowach - po prostu szaleństwo. Europa ma kilka lat doświadczenia z programami zaciskania pasa, a ich rezultaty są takie, jakie mogliby przewidzieć studenci historii - pchają gospodarkę w jeszcze głębszą recesję. A ponieważ inwestorzy patrzą na stan gospodarek, kiedy oceniają ich zdolności do spłacenia długów, programy oszczędnościowe nie zmniejszyły nawet rentowności obligacji tych krajów - pisze Paul Krugram w swojej kolumnie w New York Times.
Zdaniem Krugmana Europa potrzebuje dodatkowych pieniędzy, by wydatki rządowe np. Hiszpanii przewyższały dochody z podatków. Jego zdaniem zaciskanie pasa nie pomaga gospodarkom i po przeprowadzeniu reform nie powinni spodziewać się wzrostów gospodarczych. Noblista jest zwolennikiem stymulowania gospodarki poprzez tzw. dodruk pieniędzy. - Krugram na kontrowersyjne poglądy, ale skutecznie wskazuje problemy - mówi naTemat Ignacy Morawski, główny ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości.
Drugi laureat ekonomicznego Nobla, Nouriel Roubini w tekście dla Financial Times pisze o umowie rozwodowej dla strefy euro. - Rozwód może być trudny do przeprowadzenia, ale może być lepszy niż trwanie w nieudanym małżeństwie. Kryzys zadłużenia peryferiów grozi infekcją trzonu eurolandu w związku z brakiem płynności banków i zaległościami podatkowymi. Idealnie by było, gdyby pięć kłopotliwych państw z peryferiów eurolandu (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja i Hiszpania) opuściłoby strefę, negocjując finansowanie pomostowe - pisze we wspólnym artykule z Arnabem Dasem z Roubini Global Economics. Ich zdaniem Europejski Bank Centralny pompując setki miliardów euro w rynki sprawił, że na giełdach pojawiły się wzrosty, ale nie rozwiązano podstawowych problemów. Kraje przechodzące przez kryzys powinni więc opuścić strefę euro i zamiast obniżać ceny, postawić na osłabienie walut narodowych, dzięki czemu ich gospodarki stałyby się konkurencyjne. Dopiero obranie takiej drogi sprawiłoby, pozostałe kraje strefy euro byłyby wiarygodne dla inwestorów.
Polskie spojrzenie
Z poglądem Roubiniego zgadza się również Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku. Razem ze Stefanem Kawalcem, byłym wiceministrem finansów, a obecnie prezesem zarządu firmy doradczej Capital Strategy przekonywali na łamach Gazety Wyborczej, że „Istotą kryzysu grupy zagrożonych krajów strefy euro jest utrata konkurencyjności. Płace w gospodarkach tych państw w przeliczeniu na waluty partnerów handlowych stały się zbyt wysokie w stosunku do produktywności w sektorze wytwarzającym dobra podlegające wymianie międzynarodowej. W Grecji, Portugalii i Włoszech przyczyniły się do tego nadmierna ekspansja fiskalna i duży dług publiczny. A Hiszpania - która do chwili wybuchu światowego kryzysu lepiej pilnowała kryteriów Maastricht dotyczących deficytu i długu publicznego niż Niemcy - utraciła konkurencyjność na skutek wzrostu zadłużenia prywatnego napędzającego boom budowlany i wzrost płac.” Ekonomiści podkreślają jednak, że sama Unia Europejska i jednolity rynek mają kluczowe znaczenie dla rozwoju wszystkich państw członkowskich, w tym Polski.
Ich zdaniem konkurencyjność państw zwiększy powrót do własnej waluty, uważają, że dofinansowywanie regionów, czy państw zadłużonych nic już praktycznie nie daje. Różnice w konkurencyjności będą się pojawiać, ale są - zdaniem autorów - dużo mniej niebezpieczne w przypadku regionów (południe Włoch, Mazury w Polsce) niż, gdy chodzi o całe niekonkurencyjne kraje. - Młodzi ludzie z Mazur myślący o karierze zawodowej wyjeżdżają do Warszawy lub Gdańska. Jednocześnie na Mazurach kupują ziemię i budują sobie domy wakacyjne przedstawiciele klasy średniej z innych części Polski. Według długoletnich prognoz region ten będzie się wyludniał. Ale nikt nie proponuje, by dla poprawy konkurencyjności regionu ustanawiać tam osobną strefę walutową. Wyjazd ludzi z Warmii i Mazur do innych części kraju i osiedlanie się tam przybyszów z innych części Polski nie zagraża bytowi wspólnoty, z którą ludzie identyfikują się najbardziej. Nie grozi dezintegracją państwa - piszą w Gazecie Wyborczej.
Zupełnie inne podejście do problemu ma nasz bloger, ekonomista Ryszard Petru. Jego zdaniem problemy zmagających się z kryzysem państw strefy euro nie wynikają z samego faktu wprowadzenia wspólnej waluty, ale z błędów popełnionych w polityce gospodarczej.
„Jeśli mówimy dziś o kryzysie w strefie euro, zwykle mamy na myśli pięć krajów: Grecję, Portugalię, Irlandię, Hiszpanię i Włochy. Na ich przykładach najlepiej prześledzić, za co można winić wspólną walutę i na ile powrót do walut narodowych rozwiązałby narosłe przez lata problemy.” Według Petru Grecja skorzystała na przyjęciu wspólnej waluty m.in. dzięki głębokiemu spadkowi kosztów obsługi długu. A zadłużenie kraju było cały czas wysokie, inwestorzy byli jednak uspokajani przez Europejski Bank Centralny.
Z kolei w Hiszpanii i Irlandii zawiniło co innego. Niskie stopy procentowe w strefie euro doprowadziły do boomu na rynku mieszkaniowym, który w dużej mierze odpowiadał za dobre wyniki finansowe tych państw. Kłopoty zaczęły się, gdy pękła bańka. Petru zauważa jednak, że za niskie stopy procentowe (czyli za „tani” pieniądz) to nie był jedynie kłopot niektórych państw strefy euro, ale również Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.
„Jednak jeśli już stopy są zbyt niskie, czy to w Eurolandzie, czy Stanach, czy w Wielkiej Brytanii, należy korzystać z arsenałów innych dostępnych środków kontroli, przede wszystkim leżących w gestii nadzoru bankowego. Tego typu środki były zresztą wprowadzone w Polsce, gdzie słynna rekomendacja S ograniczyła podaż kredytów w walutach obcych, które dzięki niższym stopom procentowym w momencie brania kredytu były tańsze niż złotowe.”
Jaki z tego morał? Nadzory bankowe nie spełniły oczekiwań, nie reagowały, gdy rosły tzw. złe kredyty (czyli takie, co do których istnieje prawdopodobieństwo, że nie zostaną spłacone).
Na końcu Petru odnosi się do Włoch i Niemiec - te pierwsze ostatnią dekadę straciły podnosząc płace, przenosząc produkcję samochodów z tańszych krajów (Polska) do droższych (Włochy). Niemcy zachowywali się odwrotnie, dzięki czemy ich zadłużenie nie wzrosło, pensje nie rosły zbyt gwałtownie. „Co więcej, przeniosły część swej produkcji do Europy Środkowo-Wschodniej i korzystały z komfortu, jaki im dawała wspólna, tania dla nich waluta.” Gdyby nie euro, niemiecka gospodarka nie osiągnęłaby tyle w ciągu ostatniej dekady. To właśnie Niemcy najwięcej zyskały na wprowadzeniu wspólnej waluty i to ich konkurencyjność najbardziej by ucierpiała, gdyby strefę euro rozwiązano.
Zdaniem Ryszarda Petru chore na wirus zadłużenia kraje muszą wstrzymać przyrost płac, a także zliberalizować kodeks pracy, odblokować zamknięte zawody, podwyższyć wiek emerytalny i przeprowadzić prywatyzację.
„Rozpad strefy euro wywołałby prawdopodobnie wstrząs większy od upadku Lehman Brothers. Co najważniejsze, nie jesteśmy w stanie - podobnie jak 15 sierpnia 2008 - ocenić skali spustoszenia po tym wydarzeniu. Dziś przy rozedrganych rynkach finansowych wyjście jednego kraju, nawet Grecji, przeniesie uwagę rynku - i automatycznie też wycenę papierów dłużnych - na kolejny kraj, czyli na Portugalię, a potem na Hiszpanię i Włochy, wyceniając przyszłą dewaluację ich walut. Proces ten byłby trudny do opanowania, a jego skutkiem ekonomicznym byłby paraliż wymiany handlowej i inwestycji.”
Zdaniem Petru żaden polityk europejski nie dopuści do rozwiązania strefy euro, co nie znaczy, że nie powinno się wpisać w unijne prawo możliwości jej opuszczenia. Kraje powinni jednak być na to gotowe i nie robić tego, by ratować całą strefę przed swoim długiem.