John Godson, poseł opozycyjnej Polski Razem, zagłosował "za" wotum zaufania dla rządu. Mówi, że tak zrobiłby Jezus. – To wynika z innej mentalności, kultury politycznej, wrażliwości, które wynikają z jego głębokiej wiary – tłumaczy go w "Bez autoryzacji" Jacek Żalek. I mówi, że sam też modli się za Donalda Tuska i rząd.
Polska Razem łamie sumienia? John Godson pewnie wyleci z partii za to, że zagłosował tak, jak mu podpowiedział Jezus.
Jacek Żalek: Dużo hipotez w pana pytaniu, które chyba nie odpowiadają rzeczywistości.
Więc nie wyrzucicie Godsona?
Uważam, że powinien zostać.
Pan złamałby dyscyplinę partyjną, gdyby tak podpowiadała panu wiara?
W PO głośno się domagaliśmy, żeby partia szanowała przekonania swoich członków. To był jeden z pierwszych konfliktów, a w rezultacie m.in. John Godson opuścił partię. Uważam, że powinniśmy zostać razem, pomimo, że różnimy się poglądami.
Tylko jest różnica między głosowaniem w sprawach mocno dotyczących światopoglądu, takich jak in vitro, aborcja czy związki partnerskie, a głosowaniem nad wotum zaufania dla rządu. Tutaj nie powinna roli odgrywać wiara, tylko osąd tego, jak działa rząd.
Gdyby John Godson oceniał, że ten rząd działa dobrze, byłby członkiem koalicji. Uważa, że rząd działa źle, tylko różni się co do tego, jakie podjąć kroki. Miał świadomość, że jego głos nie będzie miał żadnego wpływu na wynik głosowania. Uznał, że jeżeli nie można odwołać rządu, to ważniejsze są gesty wspierania, niż negowania. I to negowania nie złej postawy, tylko koalicji, bo John powiedział, że nie należy się złościć, że to nic nie daje, że lepiej się za nich pomodlić.
To wynika z innej mentalności, kultury politycznej, wrażliwości, które wynikają z jego głębokiej wiary. Chciał zachować się biblijnie, wskazał błędy, wyraził sprzeciw, ale chce naprawić sytuację. A tym głosowaniem tego nie można było zrobić.
To skoro PiS i reszta opozycji nie ma szansy na odwołanie rządu, nie powinien składać konstruktywnego wotum nieufności, tylko dać na mszę za Donalda Tuska?
Kwestia skuteczności jest czym innym w wymiarze politycznym, partyjnym, a czym innym w wymiarze osobistym. W wymiarze partyjnym trzeba takie wnioski składać, a w wymiarze osobistym można dać na mszę, pomodlić się, nawet za wroga. To postawa biblijna. Opozycja, PiS, dostrzega słabość tego rządu pokazaną w kompromitujących nagraniach, na poły mafijne układy, które zostały ujawnione, przerażający efekt rozkładu państwa i ma prawo, a nawet obowiązek składać takie wnioski.
Po to są narzędzia polityczne, by uzdrowić ten stan, poszukać większości dla obalenia tego rządu. Ten rząd sam nie potrafi się naprawić, chociaż może premier w obawie przed takim wnioskiem odsunie najbardziej skompromitowanych ministrów. Kiedy premier składał swój wniosek był wiedział że koalicja sama się obroni, że jeszcze ma większość. Teraz próbuje nie dopuścić do publikacji kolejnych taśm, i liczy że uda mu się utrzymać status quo.
Ale mam wrażenie, że tak nie będzie, bo coraz więcej osób, chociażby w Platformie, ma wątpliwości i daje temu wyraz, jak poseł Andrzej Smirnow. Niewykluczone, że takich osób jest więcej. Kropla drąży skałę. Opozycja nie może udawać, że nic się nie stało, ale pokazać, że taka sytuacja nie może mieć miejsca.
Bierze pan przykład z Johna Godsona i modli się za Donalda Tuska?
Nie mam problemów z tym, żeby się modlić za kogokolwiek. W Kościele katolickim praktycznie co tydzień jest modlitwa za rządzących i nie mam z tym najmniejszego problemu. Bo to nie nienawiść powinna nami kierować, tylko troska o państwo. Różnimy się w ocenie zachowań ministrów i rządu, nie zgadzam się z premierem, ale to nie znaczy, że mam go nienawidzić.
Nie zgadzam się też z Johnem, co do tego głosowania, ale to nie znaczy, że nie darzę go nadal ogromną sympatią i nie jesteśmy dalej serdecznymi kolegami. Zresztą będąc w PO nie powiedziałem złego słowa o Jarosławie Kaczyńskim, bo uznawałem, że to nie jest wyznacznik platformerskości, choć tego ode mnie wymagano. Co więcej chwaliłem go w wielu artykułach, za co ściągałem na siebie gniew szefa klubu.
Czy wyrazem katolickiego miłosierdzia i troski są protesty, które zorganizowano podczas wystawiania sztuki „Golgota Picnic”? To znacznie odbiegało od formy zwykłego protestu.
Nie widziałem tego protestu, więc trudno mi to oceniać. Ale protest ma to do siebie, że wyraża swój sprzeciw. Pytanie tylko, czy ta forma była adekwatna, ale każdy ma prawo do wyrażania swoich poglądów.
Czyli także artyści, którzy napisali sztukę niezgodną z katolickim punktem widzenia, a której wystawianie katolicy próbują teraz ograniczyć?
Pytanie, czy to jest sztuka. Nie widziałem tego, ale to właśnie ludzie kultury mają wątpliwości, czy to jest sztuka. Bo nie wszystko, co jest wystawiane jest sztuką, może być zwykłą, prymitywną prowokacją. I tutaj chyba o to chodziło żeby wulgarności na siłę nadać walor sztuki.