
Kiedy dziś rano robiłam poniedziałkową prasówkę do kawy, trafiłam na tekst o „Janie”. Wylądował w którejś z kolei zakładce, czekając na swoją kolej. Wtem napisała do mnie przyjaciółka, ponaglając mnie do lektury tego tekstu. Napisała tylko kilka słów, bym miała nogi jak z waty: „K…a, Justyna, TO JEST TO”. Pobieżnie przejrzałam tekst i po kilku hasłach-kluczach, wiedziałam, że znam „Jana”.
Historię, która wydarzyła się naprawdę i w którą można albo uwierzyć, albo nie. To jest historia, której bohaterów można łatwo osądzić, zadać pytanie: jakim cudem się nie zorientowali, że coś jest nie tak? Jak trzeba być głupim, by połknąć te wszystkie dręczące znaki zapytania pojawiające się w głowie, albo jak bardzo musi człowiekowi czegoś w życiu brakować, by był w stanie je stłumić bez mrugnięcia okiem.
Pojawia się ktoś
Ktoś, kto się mną (MNĄ!) interesuje, stara się mi zaimponować, a do tego okazuje się, że sam jest niesamowicie interesującą personą. Jest fotografem, jego zdjęcia można oglądać na różnych specjalistycznych serwisach, projektuje wnętrza, które także można oglądać, kocha muzykę, podobne filmy, lubi pisać, mieszka sam, ma psa i kota, ma grupę świetnych i podobnie interesujących znajomych a do tego, jest przystojny i świetnie wygląda. Jedyny minus: mieszka na drugim końcu Polski, w Grudziądzu.
Zaczynamy do siebie dzwonić
Śmieszna sprawa, bo pierwszy telefon ma miejsce w nocy. Wymknęłam się ukradkiem z łódki, żeby nikogo nie budzić, poszłam na pomost i zdecydowałam się zadzwonić. Noc, księżyc, jezioro, świerszcze no i on - w Grudziądzu. Odebrał, a mnie zdziwiło, że mówi szeptem, ale przecież pora tak późna, że pewnie też nie chce budzić nikogo (!? - mieszka sam). Gadamy ponad godzinę i kończymy tylko dlatego, że ludzie z łódek obok zaczęli wstawać i szli do toalet, a widok szczękającej z zimna o 5 nad ranem i gadającej przez telefon dziewczyny, może budzić pewne wątpliwości.
Kasia jest rok starsza ode mnie. Poznaję ją dość szybko w tej całej historii, bo odkąd się o sobie dowiedzieli, byli ze sobą blisko. Kasia to taki typ chłopczycy, nieprzebierającej w słowach, ale zabawnej, wesołej i otwartej na ludzi. Widzę, że zależy jej na tym, żebyśmy miały dobry kontakt, chociaż nie zawsze chce mi się z nią gadać. Wolę z Marcinem (bo tak ma na imię mój internetowy chłopak).
Wreszcie się umawiamy
To znaczy znajdujemy dogodny termin na jego przyjazd. Nie znam go, nie wiem kim jest, więc decyduję się na niego tylko pod warunkiem, że będzie on w moim mieście i że odwiedzi mnie w moim rodzinnym domu. On wcale się nie płoszy, za to wybiera się na wielkie zakupy w poszukiwaniu prezentów dla mnie. Zapomniałam dodać - Marcin jest bardzo zamożny.
Po jakimś czasie jednak orientuję się, że nie może mi zrobić żadnej niespodzianki, bo miałam mu podać adres przez telefon, więc choćby chciał, nie ma jak do mnie dojechać. W tym momencie bardzo mnie to dziwi, ale szybko przypominam sobie, że nie chciał znać dokładnego adresu, by nie sprawdzać nic na mapach Google i mieć niespodziankę na miejscu. Z tego samego powodu dotychczas przez telefon mówił do mnie szeptem, żeby zachować coś dla mnie na pierwsze spotkanie.
Ok, już wiem. Oszukał mnie.
W nocy źle śpię, sprawdzam telefon
Około 4:00 dostaję nawał SMSów. Same przeprosiny, kajanie się, a do tego historia o tym, jak jego bernardyn podczas podróży dostał jakiegoś ataku paniki, zaczął wymiotować, a on musiał znaleźć mu szybko weterynarza. Po tylu latach nie pamiętam już dokładnie jak tłumaczył tę historię, ale była bardzo przekonująca. Głosu dziewczyny w aucie nie był w stanie wytłumaczyć, ale to chyba bardziej ja nie chciałam już wnikać. Ustaliliśmy kolejny przyjazd, było dobrze.
Pewnego wieczoru
Przyjaciółka zaprasza mnie do siebie na noc. Ma nowe mieszkanie, zaręczyła się. Mówię Marcinowi, że wychodzę do niej, on się cieszy, a w związku z tym, że ja mam wieczór zajęty, on też postanawia wyjść ze znajomymi.
Jednak myliłem się co do ciebie, jesteś właśnie taka, jak mi opowiadałaś podczas wieczoru szczerości - jesteś nikim.
A potem mnie straszy
Że wszyscy dowiedzą się o mojej tajemnicy (wówczas spadłam rok niżej na studiach, a co gorsza, musiałam czekać rok na wznowienie) i o całej reszcie moich osobistych rzeczy. Jeśli w realnym życiu można byłoby mieć ścieżkę dźwiękową, w tamtym momencie usłyszałabym huk trzaskających drzwi, które właśnie się za mną zamknęły. Nie ma ucieczki.
Trailr filmu "Fight club"
Kolejne (nie)spotkanie
Przekładamy więc termin ustalonego spotkania na bliżej nieokreślony termin, a on się poprawia. Pewnego dnia kłócę się z moją mamą po raz kolejny i opowiadam mu o tej kłótni. Jego reakcja mnie przeraża, a kiedy mu o tym mówię, wyżywa się na mnie. Jest to już kolejny raz, kiedy równa mnie z błotem, szantażuje, a potem uśmierza ból, przekonuje o swoim uczuciu i koi. Co ważne, zaczyna mi pokazywać, że ma szczere intencje wobec mnie, a to moi bliscy i najbliżsi warunkują swoją miłość do mnie. Mama wymaga studiów, przyjaciółka spotkań, siostra ma faceta i ma mnie w dupie, a dziadkowie chcą, żebym się inaczej ubierała i schudła. A on nie chce ode mnie niczego, poza tym, żebym była sobą.
Od tygodni nie wychodzę z domu, nie widuję się ze znajomymi, którzy coraz częściej pytają: "Ej, co z tym twoim facetem jest nie tak?", a nie tak było wszystko.
Zdałam sobie sprawę, że wszystko, co było moje, już moje nie jest, że oplatają mnie macki człowieka, którego się boję, a bez którego nie potrafię funkcjonować, bo to w nim leży całe moje poczucie wartości. Z resztą - o jakich wartościach ja mówię, skoro wszystkie zdążył zrujnować, a ja się czuję jak na pobojowisku. Jestem zrozpaczona.
Tak się dzieje, że oglądam dokument o Karli Homolce, która, by zadowolić swojego męża, zwabiała młode dziewczyny po to, by ten mógł je gwałcić, a potem zabijać. Ostatnią ofiarą jest siostra Homolki, którą także poświęciła dla swojego męża potwora. Mimo, że znałam tę historię, jestem wstrząśnięta. To przecież mogę być ja za kilka lat. Przecież ja i tak już robię to, co on mi każe. Widzę w morderczyni siebie i wiem już jedno - chcę i muszę to skończyć.
A z racji tego, ze pracuję w portalu, w którym zawodowo zajmuję się odpowiadaniem na pytania, jestem biegła w szperaniu i przekopywaniu się przez wyszukiwarkę. Na hasło "Marcin Jastrzębski" wyskakuje kilka tysięcy wyników i orientuję się, że mimo, że to popularne połączenie, żaden z Marcinów nie jest tym, którego szukam. Sprawdzam jego pracę - jedną, drugą, trzecią. Jeszcze raz wyszukuję, tym razem dokładnie, na stronie loterii Orange.
OK - myślę sobie - jestem dobra w szukaniu, ale ty znowu jesteś lepszy w ukrywaniu się. I tak dobiliśmy do stycznia, w którym na moje nieszczęście zerwałam torebkę stawową i wylądowałam na kilka tygodni w gipsie. Mróz, śnieg po kolana, a ja z nogą w gipsie, uwięziona na czwartym piętrze bloku bez windy.
Dosłownie i w przenośni. On oczywiście wyczuwa moją dziwną od kilku tygodni, obojętną postawę i chce coś zmienić. We mnie nagle coś pęka i po raz pierwszy mówię mu "nie".
Reakcja? Do przewidzenia. Histeria, rozpacz, agresja, potem znów rozpacz, po próbę samobójczą. Oczywiście przez telefon. Zdobywam się na śmiałość i mówię mu, że mu nie wierzę, ale jeśli faktycznie właśnie łyka tabletki, to dzwonię na pogotowie, bo on chyba nie pamięta, ale znam jego adres (w końcu wysłałam na niego kartkę z wakacji, a on ją dostał). W sekundzie on przytomnieje, a ostatnie słowa jakie do niego mówię to: "wiedziałam".
Jedna praca. Druga praca. Profil na Facebooku z imienia i nazwiska. Kilkuset znajomych. Tony znanych mi zdjęć. Własna firma. KRS, adres, telefon o innym numerze, inne miasto. Jest i auto wygrane w loterii Orange.
Z kim ja, do kurwy nędzy, pisałam przez pół roku?!
Żeby się tego dowiedzieć, piszę najpierw do człowieka, którego kilka minut wcześniej zobaczyłam we własnym telewizorze. Potem piszę do jednej z jego byłych dziewczyn. Pierwsza odpisuje ona. Trzydziestoparoletnia kobieta, na dość wysokim stanowisku, po kilku kierunkach na dobrych uczelniach. Pytam czy możemy porozmawiać o Marcinie, ona z uśmiechem odpisuje: czekałam kiedy ta chwila nastąpi.
Rozmowa z nią, która trwała kilka godzin, mija mi w mgnieniu oka. Okazuje się, że dziewczyna, z którą mówił mi, że mieszkał kilka lat, nigdy, podobnie jak ja, nie widziała go na oczy. Ona to samo myślała o mnie. Znała wersję, że Marcin utrzymuje nas w Krakowie, gdzie razem mieszkamy. Powiedziała mi, że jest "nas" więcej i że Marcin ma repertuar postaci, którymi operuje w swoich ściemach. Wszystkich łączy jedna cecha wspólna - długie zadbane dready.
Za chwilę mój wewnętrzny soundtrack znów odegra odgłos dramatycznego huku, kiedy dowiem się, że Marcinem jest "taka laska z Grudziądza".
W sekundzie wszystkie znaki zapytania zmieniają się w kropki i absolutnie wszystko staje się jasną, klarowną całością. Dlaczego się nigdy nie widzieliśmy, dlaczego siedział wiecznie w domu, dlaczego Kaśka zawsze łagodziła konflikty, dlaczego lubili te same rzeczy, dlaczego mieli te same, specyficzne żarty, wszystko, każdy jeden puzelek znalazł swoje miejsce. Wreszcie rozumiem po co "Marcin" rozmawiał ze mną szeptem przez telefon. Taki drobiazg - chciał ukryć, że jest kobietą.
Ostatnim puzzelkiem jest jedyna prawdziwa rzecz jaką o sobie powiedział - więzienie. W Grudziądzu, jak już wspomniałam, jest jedno więzienie. Dla kobiet. Nie mdleję i nie rzygam, ale jest blisko. Konfrontuję się z Kaśką i z Marcinem. W ciągu dwóch minut oboje blokują mnie na fejsie.
Zaskoczyło. Odzywa się do mnie ofiara numer jeden, którą udało mu się perfidnie oszukiwać i gnieść przez kilka długich lat. Z szacunku do niej, nie zdradzę żadnych szczegółów, ale począwszy od inteligencji, przez pracę, edukację, na poziomie życia kończąc, to osoba reprezentująca bardzo wysoki poziom
Nie ma co zrobić
A potem okazuje się, że nie mamy czego zrobić, bo zwyczajnie nie ma na to paragrafu. Kasia nie podszywała się pod nikogo konkretnego - nie udawała tamtego faceta, lecz stworzyła sobie sztuczną postać, której nadała tylko jego twarz. A nawet, gdyby ukradła jego tożsamość w stu procentach, to i tak z punktu widzenia prawa, nie zrobiła nic złego, bo nie osiągała z tego tytułu żadnych korzyści finansowych. Według prawa ona nie robi nic złego, a ja i reszta dziewczyn jesteśmy, delikatnie mówiąc, głupie.
Mam bardzo mieszane uczucia, czy dobrze robię publikując ten wpis, bo wiem, że moja postawa może być kompletnie niezrozumiała dla innych. Że to wcale nie stalking, ani prześladowanie, bo dobrowolnie dałam się w to wciągnąć i tkwiłam w tym wirtualnym bagnie. Problem polega na tym, że nie ma znaczenia, czy odchodzisz od znęcającego się nad tobą partnera i musisz do tego spakować walizki, czy robisz to na odległość. W kilkuset zdaniach nie da się zawrzeć tego całego mechanizmu, którym ta (co trzeba jej przyznać) niezwykle inteligentna osoba, potrafiła operować aż tak wiele razy i przez niejednokrotnie bardzo długi czas, paraliżując swoją kolejną ofiarę. Nigdy nie pomyliła się w swoich kłamstwach, ale żadnego nie można jej było udowodnić (no, chyba, że się miało takie szczęście jak ja i przez przypadek trafiło się na taką bombę). Wtedy kłamstwem okazuje się być wszystko.
***
Schemat "Marcina" powtarzający się u wszystkich "z nas", a jest nas dziesiątka: 29-32 lata, mieszka w Grudziądzu / Gdańsku / Wrocławiu. Ma psa (obecnie labradora) i kota, może mieć dready. Jest fotografem, posiada konie, z których żyje, jeepa lub BMW, projektuje wnętrza i meble. Uwielbia Fisza, Placebo, Fight Club, Hard Candy, jest ateistą po akcie apostazji. Lubi tatuaże i piercing. Kocha ketchup Włocławek. Ma specyficzną manierę nadużywania wielokropka, który zapisuje w postaci dwóch kropek. Mówi szeptem, trochę sepleni. Twierdzi, ze gra na gitarze, możliwe, że podsyła swoje covery - sztandarowe to "Tainted love".
Opracował Michał Mańkowski. Dane wszystkich osób wymienionych w artykule zostały sprawdzone i pozostają do wiadomości redakcji. Cytowane rozmowy faktycznie miały miejsce i są udokumentowane.
