Kiedy Janusz Korwin-Mikke spoliczkował Michała Boniego, zapanowało powszechne oburzenie. W wielu środowiskach polityk przestał być mile widziany, media skazały go na ostracyzm. Uznano, że tym razem przesadził. I słusznie. Kiedy Rafalala uderzyła mężczyznę, który nie chciał wynająć jej mieszkania argumentując, że nie chce wynajmować „temu czemuś”, stała się bohaterką środowiska LGTB i pożądanym gościem programów telewizyjnych. – Słowo przestało nam wystarczać, dziś bardziej liczy się gest, symbolika – uważa socjolog dr Mirosław Pęczak. Stąd coraz więcej przemocy w życiu publicznym.
W programie Agnieszki Gozdyry, do którego dziennikarka zaprosiła Rafalalę i polityka Ruchu Narodowego Artura Zawiszę, performerka chlusnęła mu wodą w twarz, bo ten nazwał ją „tym czymś”. Później dorzucił jeszcze, że Rafalala jest „męską dziwką za 200 zł”.
Transwestyta został bohaterem internetu, bo pobił homofoba, nazwał go „bydlakiem”, a przepraszać kazał całując się w rękę. Zachwyt nad krewką Rafalalą trwał, dopóki nie zaczęła krążyć informacja, że zarabia oferując usługi seksualne. Tyle tylko, że to nie ma żadnego znaczenia – bić nie powinien ani JKM Boniego, ani Rafalala mężczyzny, który ją obraził. I nie ma znaczenia, czy jeden mężczyzna uderzył innego, bo ten nazwał go kłamcą, czy transwestyta homofoba, który zwrócił się doń pogardliwie. Przemoc jest przemocą i nie usprawiedliwiajmy jej dlatego, że zgadzamy się z prezentowanymi przez tego, który bije, poglądami. A im jej więcej, tym łatwiej przychodzi nam akceptacja, a wraz z nią – indyferentyzm.
Wymiana ciosów, nie argumentów Socjolog Mirosław Pęczak zwraca uwagę, że zachowania tego typu są nie tylko efektem bardzo wysokiej temperatury w życiu politycznym, ale też postępującego procesu tabloidyzacji. – Tak się zwykło robić w stacjach telewizyjnych, gdzie regułą jest zapraszanie gości, których obecność w studiu gwarantuje ostre spięcie. Gdzieś zagubiona została idea dialogu, zamiast tego jest konfrontacja stanowisk, wymiana ciosów, a nie argumentów – uważa badacz kultury.
Dokładnie to – przejaw eskalacji wojny kulturowej – miało miejsce w polsatowskim studiu. Trudno uwierzyć, że stacja, zapraszając reprezentantkę środowiska LGTB i znanego z homofobicznych wypowiedzi narodowca Artura Zawiszę, liczyła na kulturalną dyskusję.
– Reprezentanci radykalnych środowisk pozostają ze sobą w ideologicznym sporze, w takich sytuacjach to często musi wybuchnąć. To nie jest polska specjalizacja, warto zauważyć, bo Ameryka taką wojnę ideologiczną przeżywa od ponad 100 lat – uważa dr Pęczak.
Bij w ciemno Czy oznacza to, że żyjemy w czasach, kiedy przemoc przestała być piętnowana? Dając upust własnym instynktom, cieszymy się, kiedy ludzie piorą się po pyskach? Nie.
Widać to i na stadionach, kiedy kibice emocje wyrażają w agresywny sposób, i w akcjach protestacyjnych organizowanych przez środowiska radiomaryjne.
– Ten proces eskaluje, nie hamuje, i tu jest niebezpieczeństwo. Mamy do czynienia nie tyle z przyzwoleniem na przemoc, co pewnym brakiem w szeroko rozumianej kulturze politycznej. Charakterystyczne jest, że jeśli uczestnicy życia publicznego wiedząc, że są oglądani w telewizji czy internecie, to jeszcze bardziej radykalizują swoje wystąpienia – dodaje badacz.
To równia pochyła, choć w przypadku mniejszości, czy to seksualnej, czy jakiejkolwiek innej, usprawiedliwienie znaleźć łatwiej. Natychmiast pojawiły się opinie, że Rafalalę można zrozumieć, bo w obydwu przypadkach jej agresja była przejawem bezradności. To zbyt łatwe tłumaczenie.
Przemoc bez siniaków – Porównywanie czynu Rafalali i Korwina nie ma sensu. Korwin-Mikke bowiem swój akt przemocy zaplanował i z zimną krwią przy pierwszej nadarzającej okazji wykonał. Rafalala zareagowała emocjonalnie i impulsywnie i po prawdzie, trudno jej się dziwić. Korwin-Mikke ponadto odpowiedział agresją na kłamstwo, a Rafalala broniła swojej godności człowieka. Różnica w skali jest oczywista – uważa filozof dr hab. Remigiusz Ryziński z Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie.
Nie oznacza to jednak, że perfomerka zostanie automatycznie rozgrzeszona. – To jest opinia, która buduje wspólne stanowisko, ideologię jakiegoś określonego środowiska, natomiast jeśli chodzi o tych, którzy są poza tym środowiskiem, to trudno domniemywać, żeby oni się z tym zgadzali. Trudno domniemywać, że zachowanie agresywne w takim wypadku może się spotykać z wybaczającym zrozumieniem – uważa z kolei socjolog dr Mirosław Pęczak.
W swoim felietonie dla Project Syndicate prof. Magdalena Środa pisze o przemocy słownej – ofiarą tego właśnie rodzaju agresji padłą Rafalala. – Przemoc słowna to nie tylko przekleństwa stanowiące zapowiedź czyjejś potencjalnej agresji, to również przymiotniki, nazwy i sformułowania, które krzywdzą, ranią, stereotypizują, dyskryminują, segregują, piętnują, marginalizują. Język współtworzy i utrzymuje hierarchę społeczną, dzieli świat na naszych i obcych, lepszych i gorszych, i to niezależnie od ich zasług czy wartości moralnej – pisze etyczka.
Ten rodzaj agresji prowadzi do tego bardziej namacalnego – tego, który zostawia siniaki. I zdaniem wielu to dopiero one są dowodem, że ktoś padł ofiarą przemocy. Jak wynika z badań TNS OBOP dla Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej większość Polaków uważa, że o przemocy można mówić dopiero wówczas, kiedy jej ofiara ma ślady na ciele. Obraźliwe słowa mężczyzny, którego uderzyła Rafalala, i posła Zawiszy widocznych śladów nie zostawiły. Ale cała sytuacja ślad jednak zostawiła. Na nas, widzach tego spektaklu.
Nie tyle mamy do czynienia z przyzwoleniem na przemoc, co z sytuacją, w której słowo przestaje być skutecznym nośnikiem perswazji. Dziś bardziej się liczy gest, symbolika – stąd znaczenie takich wydarzeń jak różne marsze, pikiety, skandowanie haseł. Polemika zaś odbywa się na łamach prasy, i to nie każdej.