Automaty do gry pojawiają się latem nawet tuż przy plaży, czy wejściach na popularne szlaki górskie. Hazardowy interes rozwija się z dnia na dzień, choć teoretycznie jest nielegalny.
Automaty do gry pojawiają się latem nawet tuż przy plaży, czy wejściach na popularne szlaki górskie. Hazardowy interes rozwija się z dnia na dzień, choć teoretycznie jest nielegalny. Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta

– Faceci wymykają się spod oka opalających się żon i tu u nas często próbują pierwszy raz. Wie pan, taki zakazany owoc, co to na wakacjach smakuje najlepiej – słyszę w jednym z sezonowych salonów z automatami do gry, które w zwykłych budach wyrosły w tym roku nawet tuż przy plażach. Teoretycznie uzależnionych od takiego hazardu jest tylko 50 tys. Polaków, ale skąd zatem biorą się klienci, którzy sprawiają, że punktów z automatami powstaje coraz więcej. I to pomimo tego, że w zasadzie są przecież nielegalne?

REKLAMA
Kto urlopu nie przepije, ten może go przegrać
- Trudno znaleźć parawan niezaopatrzony w "procenty" . Picie stało się tutaj nieodzownym elementem relaksu. Piją młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni - pisała niedawno o polskich zwyczajach urlopowych Dorota Zawadzka, według której lato po prostu przepijamy. Sporej części wczasowiczów wypoczywających w najpopularniejszych polskich miejscowościach turystycznych trudno obyć się jednak nie tylko bez "tradycyjnego" alkoholu, ale i innego sposobu na odreagowanie.
Buda z pamiątkami, ta z lodami i ta z kebabem. Dalej kilka kramów z pamiątkami i typowym wakacyjnym chłamem, a pomiędzy tym wszystkim kolejna buda z... kasynem. Tak oto wygląda w te wakacje krajobraz w większości obleganych przez Polaków turystycznych miejscowościach. Od Zakopanego - gdzie "casino", "jack hot", "las vegas" można znaleźć co kilkaset metrów od Krupówek po Kuźnice - po sam Bałtyk. Dosłownie, bo w Trójmieście budki z automatami do gry wkomponowują się już nawet w sezonowy krajobraz plażowego handlu.
Fortuna czeka między flądrą a goframi...
Spróbować się z fortuną można więc przy okazji wyskoczenia na fląderkę czy po kolejne piwko. Wszystko to sugeruje, że ostatnie dane na temat skali zagrożenia uzależnieniem od hazardu w Polsce – choć pochodzą sprzed dwóch lat – są już mocno nieaktualne. Według tamtych badań CBOS przygotowanych dla Funduszu Rozwiązywania Problemów Hazardowych, uzależnionych było zaledwie 50 tys. Polaków, a w grupie zagrożonych kolejne 200 tys.
Tylko w jednym z trójmiejskich sezonowych (na taki przynajmniej wygląda...) punktów z automatami i płachtą z nadrukiem "casino" pracownik przekonuje mnie tymczasem, że dziennie gra u niego co najmniej kilkaset osób. Są to głównie panowie, którzy uciekają przed oczami żon i często po raz pierwszy w życiu próbują szczęścia w hazardzie. – Ilu wygrywa? To już trzeba pytać losu – odpowiada mój rozmówca filozoficznie, ale z niekrytą ironią.
Uzależnienie, czyli pamiątka z wakacji
Tajemnicą nie jest jednak pobieżna statystyka tych, którzy wracają. Szczególnie interesują się tu tymi, co pojawiają się więcej niż dwa razy. Pracownik "casina" w drewnianej budce (w której dźwięki automatów zagłusza megafon z pobliskiej smażalni służący do wywoływania kolejnego gotowego zamówienia) zdradza, że statystyka w takich punktach nie jest prowadzona z naukową dokładnością, ale podobno przydaje się ich właścicielom.
Co z niej wynika? – U mnie odegrać przychodzi się tak z 25-30 proc. Tyle twarzy przychodzi kilka razy tego samego dnia lub za kilka dni. Widać też, że większość nowe osoby w hazardzie. Trzeba im czasem pokazać co i jak w maszynie użyć – podkreśla. I trochę ubolewa, że choć miejsce wyśmienite, by zbierać nowych klientów, to wielu niestety znika po kilku próbach odegrania się. – Pewnie kończą im się pieniądze lub urlop i wracają do siebie – ocenia.
To bezpośrednia strata dla niego, ale nie dla sieci, z którą współpracuje i całej branży. Mój rozmówca jest przekonany, że spora cześć z tych, którzy przegrali nieco urlopowego funduszu i nie odegrali się na miejscu, trafi wkrótce do jednego ze "spotów", które przecież bez problemu można znaleźć w każdej większej miejscowości.
Czy to wszystko jest legalne? Jasne, że nie... wiadomo
Nie we wszystkich takich miejscach są jednak równie rozmowni. W całorocznych "casino" z automatami - których tylko na tętniącym wakacyjnym życiem ścisłym centrum Gdańska jest co najmniej kilkanaście - rozmowa stanowczo kończyła się, gdy przestawałem udawać ciekawskiego klienta. W mało cenzuralnych słowach kazano mi się tym nie interesować.
Nerwy biorą się stąd, że w całej Polsce większość tego typu przybytków działa nielegalnie. Istnieć mają przecież prawo tylko te, które powstały przed nowelizacją ustawy o grach hazardowych, a ta tylko zaostrzyła reguły prowadzenia hazardowego biznesu nad Wisłą. Tyle w teorii, według której nawet legalne salony z automatami o niskich wygranych powinny zniknąć z polskiego krajobrazu już w 2015 roku.
Tymczasem od wielkich miast po wsie widać gołym okiem, że nowych punktów wciąż przybywa. No a w tym roku doszła jeszcze moda na wakacyjne budy. Wszystko przez to, że ryzykować warto, bo surowa ustawa hazardowa pospiesznie wprowadzona w życie, by odpowiedzieć na aferę hazardową z 2009 roku, została zakwestionowana przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej już dwa lata temu. Od tego czasu w kwestii hazardu panuje prawny chaos i niepewność.
Ta niepewność dotyczy jednak raczej funkcjonariuszy Służby Celnej uprawnionych w imieniu Ministerstwa Finansów do kontroli wszelkich "casino", "spotów" i innych "las vegas". I nie chodzi tylko o to, że ich działania przeciwko takim miejscom mogą zostać podważone w sądzie przez sprawnych prawników. Nawet gdyby nie było problemów z interpretacją przepisów obowiązującej ustawy hazardowej, to i tak celnicy zmierzający do nielegalnego salonu z kontrolą nie mieliby przecież pewności, że dojdą na miejsce nim pracownicy takiego punktu... odłączą automaty od prądu.
Przepisy są bowiem równie surowe, co dziurawe. Celnicy muszą dokonać tzw. gry kontrolowanej, czyli udokumentowanego eksperymentu, który potwierdzi, iż urządzenie działa nielegalnie. Na wyłączonym urządzeniu to niemożliwe. Do wybronienia się przed konsekwencjami prowadzenia nielegalnego "casino" nie trzeba więc znajomości skomplikowanego unijnego orzecznictwa. Wystarczy wyłączyć prąd i udawać, że automaty po prostu sobie stoją dla dekoracji.
Grać, by się odegrać
Proste i logiczne. W przeciwieństwie do tego, co popycha nas, by takim miejscom w ogóle napędzać koniunkturę. Przed dwoma laty pisała o tym na łamach poświęconego profilaktyce i rozwiązywaniu problemów uzależnień magazynu "Świat Problemów" Barbara Wojewódzka. Cytując liczne niemieckie badania na hazardzistach przypominała ona, że 78 proc. gra, by... przechytrzyć maszynę. Dla 55 proc. hazard to sposób na oderwanie się od problemów. Prawie połowa graczy ucieka tak przed samotnością i szuka przyjaciół.
Aż 81 proc. gra jednak tylko po to, by się wreszcie odegrać. Wreszcie, bo z mitycznymi historiami o fortunach, które rozdają automaty coś jest chyba jednak nie tak... – Poprosiłem swojego pacjenta, żeby nauczył mnie grać na automatach. Uczył mnie jedynie, jak grać. Zapytałem, dlaczego nie uczy mnie, jak wygrywać. To otworzyło mu oczy - skończył z tym - wspominał w rozmowie z naTemat zajmujący się leczeniem uzależnień dr Piotr Gutowski.