Wrocławscy licealiści wrócili z Liberii, gdzie panuje epidemia wirusa ebola
Wrocławscy licealiści wrócili z Liberii, gdzie panuje epidemia wirusa ebola Fot. Komisja Europejska

Dziesięcioro uczniów liceum we Wrocławiu pracowało jako wolontariusze w letnim obozie dla dzieci w Liberii. Tuż po ich wyjeździe obóz zamknięto ze względu na panującą w kraju epidemię wirusa ebola. „Boże, pomóż nam” – napisał jeden z licealistów na Facebooku.

REKLAMA
Młodzi z Wrocławia pojechali w samo serce epidemii eboli, a o ich powrocie do kraju nie wiedziały żadne służby sanitarne – informuje „Panorama” TVP 2. Licealiści wrócili do Polski 3 sierpnia. Już dwa dni później obóz, gdzie pracowali jako wolontariusze, został zamknięty.
"Świadomość epidemii i zagrożeń była obecna zarówno we mnie, jak i w uczestnikach oraz przede wszystkim w rodzicach. Ryzyko jest duże. Decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Nikt nie był przymuszony. Jedna osoba się wycofała" – skomentował na antenie TVP Info organizator wycieczki, salezjanin ks. Jerzy Babiak.
"Jest wysoce nierozsądne organizowanie wyjazdów do krajów, gdzie odnotowano przypadki zachorowań na ebolę" – ocenił z kolei Witold Panczos z Głównej Stacji Epidemiologicznej i Sanitarnej.
Raczej nie ma powodów do obaw
Licealiści nie zostali przebadani, bo nie ma takiej konieczności, ale ich powrót do Polski wywołał alarm. Jeden z uczestników misji opublikował na facebookowy rozpaczliwy wpis. "Boże, pomóż nam" – napisał.
Na szczęście prawdopodobieństwo, że któryś z nich został zarażony wirusem, nie jest duże. Nie przebywali w bezpośrednim kontakcie z chorymi. Poza tym choroba najczęściej rozwija się w pierwszych dniach, choć w niektórych przypadkach zdarza się, że ujawnia się później, nawet do 21 dni po zakażeniu.
"Osoby, które wróciły z tego regionu, powinny bacznie obserwować siebie i swoich bliskich. Jeśli wystąpią objawy zgłosić się do najbliższego oddziału Sanepidu, albo do najbliższego szpitala zakaźnego" – podkreśliła dr Katarzyna Pancer z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego.
Wirus w Europie
Tymczasem wirus Eboli już zabił już pierwszą osobę w Europie. W Madrycie zmarł 75-letni misjonarz, który chorował na gorączkę krwotoczną Ebola. Miguel Pajares został przetransportowany do Hiszpanii z Afryki Zachodniej, gdzie zaraził się wirusem. To pierwsza śmiertelna ofiara epidemii w Europie.
Z Liberii, w której byli także polscy licealiści, przetransportowano go na pokładzie specjalnego samolotu. Do Hiszpanii poleciała także misjonarka Juliana Bohi, która pracowała z Pajaresem w Afryce. Nie wiadomo, czy misjonarka jest chora.
Epidemia gorączki krwotocznej Ebola, która od początku roku zabiła w Afryce Zachodniej prawie tysiąc osób, rozpoczęła się w Gwinei. Badacze podejrzewają, że „pacjentem zero” był w tym przypadku 2-letni chłopiec, który zmarł 6 grudnia 2013 roku.
Matka chłopca umarła tydzień po nim. Następnie zmarły jego 3-letnia siostra i babcia. U chłopca, dziewczynki i kobiet zaobserwowano gorączkę, wymioty i biegunkę. Rodzina mieszkała w wiosce mieszczącej się w prefekturze Guéckédou, w południowo-wschodniej części Gwinei.
Jak się objawia?
Obecna epidemia Eboli jest najbardziej zabójcza w historii i nikt nie potrafi nad nią zapanować. Śmiertelność tej choroby jest bardzo duża. Szacuje się, że umiera na nią od 60 do 90 proc. chorych, co czyni Ebolę groźniejszą od SARS czy malarii.
Paweł Luty na łamach naTemat wyjaśniał już, że objawy tej choroby łatwo pomylić z innymi infekcjami, np. grypą. Wszystko zaczyna się od silnych bólów głowy, brzucha i gorączki. W późniejszym stadium dochodzi biegunka oraz torsje. W ostatniej fazie pacjenci zaczynają doznawać krwotoków. Krwawią głównie z nosa, uszu, jamy ustnej, odbytu oraz oczu. Dlatego też Ebola jest nazywana gorączką krwotoczną.
Niestety, Ebola nie reaguje na żadne leki ani nie ma na nią specjalnej szczepionki. Można leczyć jedynie jej objawy takie jak gorączka czy biegunka. Jest bardzo niebezpieczna, ponieważ wirus łatwo radzi sobie z naszym układem odpornościowym atakując i zabijając białe krwinki. Naukowcy jeszcze nie wiedzą dlaczego tak się dzieje.