Vanessa Paradis w "Rio, I Love You"
Vanessa Paradis w "Rio, I Love You" Fot. Materiały prasowe

Dziś światowa premiera filmu, którego twórcami jest dziesięciu reżyserów. Wśród nich - znakomity Turturro. Do tego plejada gwiazd i ponad 1200 kilometrów kwadratowych miasta pełnego kontrastów. W końcu udało się komuś zobrazować wszystkie oblicza miłości. Rio, I love You!

REKLAMA
Corcovado świetnych twórców
logo
"Rio I Love You" Fot. Materiały prasowe
Zacznijmy od tego, że "Rio, I Love You" to film, za którego odpowiada sztab bardzo dobrych reżyserów. Dokładnie jest ich dziesięciu, każdy z zupełnie inną wizją miasta, inną w końcu historią do opowiedzenia. To musiało skończyć się… nakręceniem filmu dobrego, będącego fuzją stylów. Osadzenie wszystkich opowieści właśnie w Rio de Janeiro potęguje tylko poczucie, że świat pełen jest kontrastów.
Ba, my mamy dzięki Sorrentino, Turturro, Sang-soo Im czy chociażby Elliottowi szanse przyjrzenia się wszystkim wymiarom miłości. To jest pięknie ilustrowany podręcznik tego uczucia. Szansa na to, że odnajdziemy siebie w jednej z dziesięciu przytoczonych historii o wielkim uczuciu jakim jest miłość, jest bardzo duża. Jest to zatem film dla każdego. I każdemu obraz tych twórców bym polecił. Bo z “Rio” trochę jest tak, że możemy się w scenach i historiach tego obrazu przejrzeć. Zobaczyć siebie, zrozumieć, gdzie mogliśmy popełnić błąd, albo - wyciągnąć wnioski na przyszłość. W końcu dociera do nas, że miłość jest przede wszystkim - kompromisem. O czym wielu z nas zapomina. I to jest wspólnym mianownikiem wszystkich nowel tego filmu. I dobrze zagranych, czego najlepszym przykładem jest...
... Genialna Vanessa Paradis
logo
"Rio, I Love You" Fot. Materiały prasowe
Choć podbiła świat przebojem “Joe le taxi” dokładnie w 1986 roku, to mam wrażenie, że na swoje prawdziwe “pięć minut” musiała poczekać. Wierni fani jej ogromny talent aktorski dostrzegli zapewne wcześniej, ale świat docenia ją jako aktorkę dopiero teraz. Dokładnie - po 28 lat od wielkiego sukcesu. Właśnie w filmie “Rio, I Love You”, gdzie gra tak dobrze, że bezczelnie kradnie uwagę widza. Robi to przy okazji z takim wdziękiem, że nie jesteśmy w stanie oszacować, kiedy nam tę uwagę zrabowała.
I co ciekawe, gra w tym filmie u boku samego John’a Turturro, z którym równie genialnie zagrała w “Casanovie po przejściach” Mamy zatem wrażenie, że miłosna historia z tamtego filmu ma swą kontynuację w “Rio, I love You”. Twórcy zrobili zatem widzom wielką niespodziankę i pozwolili Vanessie i John’owi opowiedzieć swoja miłosną historię do końca. Sceny, gdzie Paradis śpiewa nad brzegiem wody piosenki ze swojej ostatniej płyty “Love Songs” dopełnia tylko obraz aktorki - potrafiącej rozkochać w sobie świat na nowo.
Copacabana gwiazd
logo
"Rio, I Love You" Fot. Materiały prasowe
Ale nie tylko Vanessa Paradis stanęła na wysokości zadania. Początek filmu należy do Fernandy Montenegro, która wciela się w rolę bezdomnej seniorki. I niech was pozory nie zmylą - Fernanda gra postać spełnioną, która swoją miłość znalazła… na ulicach Rio de Janeiro. Producenci oddając pierwsze sceny tak doświadczonej aktorce zrobili najlepszą robotę na świecie. “Rio, I love You” zaczyna się zatem mocnym i jednocześnie zabawnym akcentem, czego dokonać młoda aktorka na pewno by nie mogła. Miłość trzeba po prostu umieć zagrać. Montenegro jest w tym graniu zjawiskowa. Doświadczenie zawodowe i z pewnością to prywatne pozwoliły aktorce zrobić to w stylu najlepszym. Znakomicie wypada także Emily Mortimer wcielająca się w rolę młodej żony bogatego i schorowanego męża, na której chcemy od pierwszych minut postawić krzyżyk, bo przecież “ona jest z nim dla pieniędzy”.
Nas Emily znakomicie wyprowadza w pole, a finał tej miłosnej historii może zaskoczyć. Będą też łzy. Wszystko za sprawą pięknej Laury Neivy, która wcieli się w postać sparaliżowanej modelki (sceny nad basenem - mistrzowskie), a świetny Harvey Keitel rozbawi nas do stopnia tego, że wybuchom śmiechu nie będzie końca. I przydadzą się chusteczki na otarcie łez. Tych ze szczęścia oczywiście. Pod kątem aktorskim ten obraz jest naprawdę świetny. Jest niczym Rio de Janeiro, które zyskuje dzięki kontrastom. A tacy są bohaterowie i grających ich aktorzy - zupełnie różni.
W efekcie dostajemy wszystko to, co sprawia, że na film można wybrać się do kina, a potem kupić DVD i co czas jakiś do niego wracać. Najlepiej z ukochaną osobą.