Angielski, francuski, basen. Jazda konna, lekcje baletu, warsztaty gotowania. Kurs dobrych manier. Karate, skrzypce, fortepian i flet poprzeczny. Trening pamięci, efektywności i kreatywności. Joga. Tak wyglądają zajęcia dodatkowe uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i szkół średnich. Wyścig szczurów zaczyna się wcześnie. Coraz wcześniej. Zaczynają w nim brać udział już przedszkolaki, którym rodzice chcą zapewnić „lepszy start”.
Profilowanych przedszkoli nie brakuje. Rodzice najpierw stają przed wyborem: państwowe czy prywatne. Jeśli prywatne, to jakie? Sportowe, muzyczne, językowe, ekologiczne, wyznaniowe, integracyjne? A może Montessori albo steinerowskie? A może jednak lepsze będzie to, gdzie uczą chińskiego, w końcu już co 5. osoba na świecie posługuje się tym językiem! Stop. Warto się zastanowić, czy trzylatek czy trzylatka naprawdę potrzebuje wypełnionego po brzegi programu zajęć, w którym niewiele zostaje czasu na beztroskę i zabawę, które – jak podkreślają eksperci, są kluczowe w rozwoju dziecka.
To zdanie podziela psycholog Iza Wojciechowska. – Dzieciństwo jest dla dzieci ogromną nauką, dlatego musi być na nie czas. Planowanie dziecku czasu z tysiącem zajęć dodatkowych powoduje, że całkowicie przejmujemy odpowiedzialność, w rezultacie czego ono później samo nie potrafi sobie czasu zorganizować. Jeśli pozwolisz dziecku złapać trochę przestrzeni, oddechu, będzie miejsce na fajne rzeczy – wyjaśnia.
Między szachami a jogą czas na gimnastykę umysłu Na stronie internetowej jednego z warszawskich przedszkoli, które oferuje wyjątkowo dużo zajęć dodatkowych, można przeczytać, że wykorzystuje się tam „innowacyjne metody dydaktyczne”, a więc glottodydaktykę, metodę ruchowej ekspresji twórczej Rudolfa von Labana, metodę ruchu rozwijającego Weroniki Sherborne, dziecięcą matematykę a także program rozwijający percepcję wzrokową M. Frostig i D. Horne.
Ponadto ambitni rodzice mogą wybrać dla swoich dzieci zajęcia dodatkowe, a oferta jest naprawdę bogata – można uczyć się hiszpańskiego, chińskiego, karate, baletu, tańca, ceramiki, jogi, gry w szachy oraz „gimnastyki umysłu”.
Po takich kursach mamy dziecko, które w trzech językach powie nam, że na jodze się nudzi i wolałoby pobawić się w piaskownicy. – Nie ma nic złego w tym, że przedszkole ma jakieś zabarwienie, akcent na sposób realizowania swojej misji w życiu dziecka. Nie może być jednak tak, że ten akcent będzie dominował nad najważniejszymi funkcjami przedszkola – mówi Jarek Żyliński.
Bo rolą tego miejsca jest pozwalanie dziecku na eksplorowanie jego świata – także jego różnorodności. Ponadto dziecko nabywa w jego czasie wiele nowych umiejętności społecznych, do których potrzebuje swobodnej zabawy. – Więc jeśli profil przedszkola nie pozwala na swobodną zabawę z rówieśnikami, wszystko zaczyna być zbyt formalne, to zaczyna to już budzić niepokój – dodaje psycholog.
W przypadku przedszkoli językowych trzeba zwrócić uwagę, czy zajęcia nie są prowadzone tylko w obcym języku – bo jeśli tak i dziecko nie będzie w stanie się skomunikować, np. poprosić o ważną dla niego rzecz, może to doprowadzić do zniechęcenia i frustracji.
Lepszy start czy ograniczenie naturalnego rozwoju? Dla rodziców zapewnienie dzieciom zajęć dodatkowych oznacza, że wyposażają dziecko w umiejętności, które zapewnią mu „lepszy start”. O ile nie ma nic złego w rozwijaniu talentów dziecka i wczesnym wyłapywaniu jego predyspozycji, o tyle przesada może mieć skutek dokładnie odwrotny.
– Trzeba dodać, że mózg dziecka też ma swoje tempo rozwoju. Na przykład dopiero w szkole będzie umiało dobrze korzystać ze swojej pamięci i wcześniejsze uczenie się słówek na pamięć mija się z celem. Nie ma niczego złego w zapewnianiu dzieciom różnorodnego środowiska rozwoju, ale niech to będzie zaproszenie do świata, w którym dziecko nadal będzie dbało o wszechstronny rozwój, a nie ograniczenie naturalnego rozwoju, bo dziecko musi się czegoś nauczyć – dodaje.
Wychowanie bez terroru Pedagog Jarosław Klejnocki napisał ostatnio dla Project Syndicate tekst o "terrorze zajęć dodatkowych", któremu poddawani są uczniowie. Ów terror coraz częściej dotyczy także najmłodszych.
Nie tresujmy dzieci. Bo, jak mówi Iza Wojciechowska, rodzicielstwo powinno polegać na szkicowaniu drogi, a nie na malowaniu jej jaskrawymi kolorami.
Dzieci "beztrosko się bawiąc" wcale nie marnują czasu. One w tym czasie uczą się różnych umiejętności społecznych, rozwiązywania problemów. Poznają w ten sposób świat i wcale nie fundują sobie bezstresowego wychowania, tylko podejmują naprawdę trudne role w tych zabawach. Jeśli zlekceważymy rolę zabawy w życiu dziecka, to może się okazać, że w przyszłości zabraknie mu kreatywności i zaradności. Swobodna eksploracja i zabawa są źródłem nabywania umiejętności przez dzieci.
Lepszy start – nawet jeśli uda się wbić do główki jakąś wiedzę, to dziecku może zabraknąć umiejętności do wykorzystania jej, ponieważ nie nauczy się w tym czasie kreatywności i rozwiązywania problemów. Co gorsza, jeśli dzieje się to wbrew woli dziecka to możemy bardzo szybko zniechęcić dziecko do nauki.
Trzeba wspomnieć o dwóch skrajnie różnych modelach wychowania. Pierwszy nazwać by można wsparciem w poszukiwaniu drogi życiowej, drugi – tresurą. Ten pierwszy wywodzi się z renesansowej (a mającej swe źródła w koncepcjach antycznych, głównie greckich) idei kształcenia zakładającej, że młody człowiek w toku nauki zapoznany zostanie z rozmaitymi ludzkimi działaniami, z których wybierze dla siebie te, które mu pasują, albo też te, w których przejawi talenty i uzdolnienia.
Model, który nazywam – prawda, że dość obcesowo – „tresurą”, przejawia się twardym wychowywaniem do konkretnej profesji, inicjowanym już we wczesnym dzieciństwie. Jego europejskie źródła tkwią głównie w protestanckim etosie doskonalenia i pracy oraz (zwłaszcza w tradycji kalwińskiej) idei predestynacji – czyli przeznaczenia człowieka do konkretnego wcielenia indywidualnego losu.