Populizm, to największy zwycięzca pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji. I murowany faworyt do zawojowania także ostatecznego starcia, do którego dojdzie za dwa tygodnie. Tanią kiełbasę wyborczą serwują bowiem wyborcom nad Sekwaną wszyscy kandydaci, a klucze do Pałacu Elizejskiego dzisiaj są w rękach otwarcie populistycznej Marine Le Pen. Wszystko za sprawą świetnego 18-proc. wyniku, który wczoraj dał jej trzecie miejsce, a gdyby losy Francji zależały tylko od najmłodszych wyborców, byłaby nawet w drugiej turze.
W Polsce pojęcie populizm wciąż kojarzy się nam głównie z wyczynami Samoobrony i jej legendarnego lidera Andrzeja Leppera. Zadziwia więc, jak to możliwe, że w kraju z takimi tradycjami demokratycznymi, jak Francja do głosu mogą dochodzić podobne poglądy. One tymczasem nie tylko są tam wyraźnie obecne, a wręcz rządzą. Szczególnie ostatnią kampanią wyborczą. - To wszystko populizm czystej wody. Licytowanie się, kto bardziej przyłoży bogatym, kto ich puści w skarpetkach, albo i w jednej skarpetce - mówił wczoraj w rozmowie z naTemat wieloletni korespondent polskich mediów z Paryża, Grzegorz Dobiecki. Oceniając tylko zachowanie dwóch najpoważniejszych kandydatów, czyli François Hollande'a i Nicolasa Sarkozy'ego. - Okazało się, że takie argumenty populistyczne, w tym czasie kompletnego rozchwiania nastrojów i braku entuzjazmu dla któregokolwiek z kandydatów, Francuzi rzeczywiście łykają - mówił Dobiecki jeszcze rano.
Wieczorem okazało się, że bardzo wielu Francuzów było w takiej politycznej desperacji, że "łyknęło" znacznie bardziej nierealne w swym radykalizmie pomysły. Dwoje najbardziej skrajnych kandydatów - Marine Le Pen z prawicy i lewicowiec Jean-Luc Melenchon otrzymali razem prawie 30 proc. poparcia. I dzisiaj, na spokojnie, rozmiar sukcesu skrajnych poglądów zaskakuje nie tylko świat, ale i komentatorów nad Sekwaną. Szczególnie, gdy mowa o ponad 18-proc. poparciu dla Le Pen - nacjonalistki, eurosceptyczki, antyglobalistki i zwolenniczki protekcjonizmu gospodarczego. Pierwsze wyniki ogłoszone wczoraj wieczorem dawały jej nawet 20 proc., ale ostatecznie okazało się, że wynik jest nieco słabszy. Ale i tak najlepszy w historii wyborczych bojów rodziny Le Pen. W 2002 roku 17 proc. Francuzów przekonał do siebie bowiem jej ojciec Jean-Marie. Wówczas wystarczyło to nawet do dostania się do drugiej tury. W której z kretesem przegrał z Jacquesem Chirakiem, ponieważ znowu poparło go - wówczas już tylko - 17 proc.
Jak mogłoby być dzisiaj, gdyby na francuskiej prawicy nie dominował jednak urzędujący prezydent, lub gdyby receptą na kryzys nie był w oczach wielu osób socjalista? To czyste gdybanie. Jednak wynik Marine Le Pen jest świetny nie tylko ze względu na to, jak wielu Francuzów chciałoby jej powierzyć losy swojego kraju. Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, kto podziela jej poglądy. Czyli wyjście ze strefy euro, zamknięcie gospodarki na wpływy z zewnątrz i - przede wszystkim - oczyszczenie kraju z zalewu imigrantów, którzy odbierają miejsca pracy, lub pustoszą budżet pobieranymi zasiłkami. Takie poglądy masowo poparli wczoraj nie sfrustrowani starcy, marzący o rewizji francuskiej historii, a najmłodsi obywatele. Badania pokazywały, że dla wyborców w wieku między 18. a 22. rokiem życia Marine Le Pen zasługiwała na udział w drugiej turze, w której mierzyłaby się z Francoisem Hollandem.
Jak to możliwe, że córka i spadkobierczyni Jean-Marie Le Pena, który przez lata kojarzył się z politycznym obciachem i wręcz głupotą, nagle staje się nadzieją młodej Francji? Tamtejsi komentatorzy wskazują, że dla wielu jest ona ucieleśnieniem "nowoczesnej kobiety". Jej ojciec i założyciel Frontu Narodowego był przedstawicielem starego wizerunku francuskiej rodziny, gdzie mężczyzna rządzi, a kobieta jest dla niego cichą ozdobą. Tymczasem urodzona w 1968 roku Marine to kobieta sukcesu. Młoda, aktywna matka trójki dzieci, która osiągnęła pozycję zawodową. Łatwiej, niż ojcu jest jej być wzorem, z którym identyfikować mogą się współcześni Francuzi. Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który dał jej ten sukces. - Młodsi wyborcy, zazwyczaj ci, którzy nie mają wyższego wykształcenia, a zatem są bardziej narażeni na bezrobocie, często wyrażają obawę, że imigranci odbiorą im te kilka miejsc pracy, które są dostępne w dotkniętej kryzysem Francji. Widzą więc twarde stanowisko Le Pen wobec imigrantów jako sposób na odzyskanie pracy - ocenił Bastien Inzaurralde, korespondent "The Christian Science Monitor".
Paradoksalnie, to więc dzięki tak znienawidzonym przez Le Penów imigrantom w niedzielny wieczór mogła triumfować, mówiąc o nadziei na ostateczne wygranie bitwy o Francję, jaką wcześniej przez lata toczył jej ojciec. Od samego rana o jej względy zabiegają też przeciwnicy socjalistów. "Zdecydowana większość wyborców Frontu Narodowego z pierwszej tury, jeśli chce uniknąć najgorszej polityki, nie będzie miała innego wyboru niż poprzeć Sarkozy'ego, aby uniknąć Hollande'a" - alarmuje przychylny obecnemu lokatorowi Pałacu Elizejskiego dziennik "Le Figaro". Le Pen patrzy już natomiast w przyszłość. - Cokolwiek wydarzy się w ciągu najbliższych dwóch tygodni, bitwa o Francję dopiero się zaczyna - grzmiała wczoraj faworytka młodych Francuzów. - Wysadziliśmy monopol dwóch głównych partii - cieszyła się. Dodając, że w obliczu widocznej słabości Nicolasa Sarkozy'ego i jego ugrupowania, narodowcy pod jej przywództwem są jedyną opozycją "ultraliberalnej, libertariańskiej lewicy".