Akademik to miejsce na imprezę, nie do mieszkania. "Nie ma, że boli. Piętro pije, pijesz i Ty "
Akademik to miejsce na imprezę, nie do mieszkania. "Nie ma, że boli. Piętro pije, pijesz i Ty " Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

Pierwsza sobota w czasie weekendu, ostatnia środa w tygodniu – w akademiku każdy powód do imprezowania jest dobry. Studenckie domy niespecjalnie idą z duchem czasów, a chętnych na mieszkanie w takich warunkach nadal nie brakuje. – Lubię imprezy i chodzę na nie, ale mieszkając w mieszkaniu mam przynajmniej wybór: czy iść, czy zostać w domu, a w akademiku jest jeden wybór: zostać na imprezie – przekonuje jedna ze studentek. Domy studenckie właśnie zaczęły się zapełniać poprawkowiczami, za trzy tygodnie dołączy do nich reszta roczników.

REKLAMA
Niż demograficzny sprawia, że coraz mniej maturzystów zasila mury uczelni wyższych, ale wśród nich stale popularnością cieszą się akademiki. I pomimo, że ich standard w niewielkim stopniu zmienił się w przeciągu ostatnich 25 lat, to za cenę dwupokojowego lokum w stołecznym akademiku (380-400 zł), bez problemu dwoje studentów znajdzie pokój do wynajęcia – szczególnie w mieszkaniach kilkupokojowych.
Piją wszyscy
Dla przyszłych studentów wizja akademika ociera się o hippisowski raj. Jedna, wielka impreza, wszyscy są dla siebie mili, a czas płynie błogo w oparach używek. Po części to prawda, ale poza zabawą w całym studiowaniu chodzi przede wszystkim o naukę. A siedzenie nad książkami w pokoju, w którym odbywa się akurat "melanż" jest mało komfortowe.
– Zero prywatności, zero przestrzeni, zero komfortu. Mój znajomy mieszkał z kilkoma chłopakami, którym musiał dawać pieniądze na piwo, jeśli chciał, żeby zostawili mu pokój wolny na wieczór z dziewczyną – wspomina Bartosz, absolwent dziennikarstwa z Olsztyna. Dodaje, że poza samymi imprezami, każdy czasem chce odpocząć. – A tutaj nie ma, że boli. Piętro pije, pijesz i ty – stwierdza.
logo
Trzyosobowy pokój w akademiku Politechniki Wrocławskiej Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Były student przyznaje, że nie wyobraża sobie, jak można mieszkać w takich warunkach. – Mam tu na myśli osoby, które świadomie się na to decydują, a nie wymaga tego od nich sytuacja finansowa – podkreśla. Tłumaczy, że w Olsztynie za akademik płaciło się ok. 50-70 złotych mniej niż za pokój w mieszkaniu. – To niewielki koszt w stosunku do komfortu i standardu jaki można mieć wynajmując stancję z kolegami – tłumaczy.
Nietanie imprezowanie
W stołecznym Domu Studenckim nr 1 i 2 Uniwersytetu Warszawskiego, popularnym "Żwirku", cena jednoosobowego pokoju to 470 zł. W "trójce" da się już zamieszkać za 305 zł i zaakceptować wspólną łazienkę na korytarzu. W podobnej cenie mieszkania do wynajęcia znaleźć można nie tylko w mniejszych miastach akademickich, ale również w tych największych i teoretycznie najdroższych. W Warszawie za 1000 zł można wynająć większą od pokoju w akademiku kawalerkę, a za 700-800 zł pokój, który można dzielić z jedną osobą. Wówczas pościel zmieniamy wtedy kiedy uznajemy za stosowne, a nie raz na 20 dni. Prysznic zaś dzielimy z kilkoma osobami, a nie całym piętrem.
W najbardziej studenckim z akademickich polskich miast – Krakowie, pokoje w akademikach kosztują tyle, ile Warszawie. W Domu Studenckim "Zaułek" Uniwersytetu Pedagogicznego za "dwójkę" z łazienką studenci zapłacą 405-415 zł (w zależności od piętra). Przy trzyosobowym pokoju, również z łazienką, cena wynosi 390-400 zł. Najtańsze są "trójki" bez zaplecza sanitarnego – 380 zł. Na prestiżowym UJ za "jedynkę" w Domu Studenckim D trzeba zapłacić aż 1000 zł. Dwie osoby za pokój zapłacą po 500 zł od studenta.
Wpis z forum internetowego

W życiu nikt by mnie nie zmusił do mieszkania w akademiku. lubię mieć swoje życie, swoją prywatność i święty spokój. A zresztą teraz koszt akademika to mniej więcej tyle co wynajęcie mieszkania w 2 osoby. rozumiem, żeby jeszcze było dużo taniej, ale tak to w życiu Czytaj więcej

Warunkami w akademikach częściej zaskoczeni są oczywiście goście. A o szok nietrudno. Chyba każdy student słyszał o "wyprawie na Marsa", w której pijani studenci mieli wyrzucić z okna wieżowca karton ze studentem w środku podpisany: "misja na marsa". A przybyła na miejsce policja zapobiegła wypuszczeniu w "kosmos" misji ratunkowej.
Wojtek nie mieszkał w akademiku, ale podzielił się z nami swoimi wrażeniami z organizowanej tam studenckiej imprezy. – Widoki mnie przeraziły: PRL-owski wystrój, tylko mocno zniszczony. Ogólne wrażenie zaniedbania – wspomina pobyt z domu studenckim warszawskiej politechniki. – Wszędzie wódka, jakieś wymiociny, łazienki jak z teledysku "Whiskey in the Jar" Metalliki. Nikt tego nie nadzoruje – stwierdza. Zaznacza, że "wszystko zależy od akademika", a te należące do politechnik, zamieszkanych głównie przez studentów płci męskiej, cieszą się najgorszą sławą.
Miałem raz okazję zawitać do akademika wydziału mechatroniki Politechniki Warszawskiej na Mokotowie. Już na wejściu zdziwiło mnie, że od zaschniętego alkoholu na podłodze korytarza kleiły się buty i ciężko było dojść do pokoju. "Meliny", czyli pokoje, w których za cenę znacznie niższą od tej w sklepach, sprzedawano wódkę – funkcjonowały w najlepsze przez całą dobę. Kontrola osób postronnych wchodzących i wychodzących z budynku, pozostawała jedynie na papierze.
Student niepokorny
Dopiero w akademiku czujesz, że jesteś studentem – taki argument podnoszą ich entuzjaści. Są oni świadomi wszystkich mankamentów takiego życia, ale skupiają się na podkreślaniu zalet. – Jedyne czego żałuję, to że nie zacząłem mieszkać w akademiku od razu – mówi wprost Agnieszka, która studiowała w Sosnowcu filologie angielską. Za pojedynczy pokój płaciła 400 zł. Dwuosobowy kosztował o 50 zł mniej. Wyjaśnia, że wynajęcie w tym czasie kawalerki wyniosłoby ją ok. 600 zł. Zaznacza jednak, że za te pieniądze nie byłoby ona najwyższych standardów.
– Powiem szczerze, że rozważałam nawet mieszkanie w akademiku po przyjeździe do Warszawy po studiach – przyznaje dziewczyna. Pytam, czy nie przeszkadzały jej imprezy i brak prywatności. – To chyba jakieś stereotypy z amerykańskich filmów o koledżu – śmieje się. Wyznaje, że trudniej jej zasnąć w swoim mieszkaniu na warszawskiej Ochocie niż w domu studenckim.
W sosnowickim akademiku najbardziej szalonym okresem były pierwsze tygodnie po powrocie z wakacji. To wtedy spragnieni rozrywki lokatorzy po trzech miesiącach spędzonych w rodzinnych stronach, rzucali się w wir imprezowania. – Pojawiali się nowi ludzie, każdy się zapoznawał, a wiadomo jak to wygląda – śmieje się Agnieszka. Wyjaśnia, ze wtedy rzeczywiście były burdy, głośna muzyka do późna, wrzaski i wymioty na korytarzu.
logo
Spalona widna po imprezie w akademiku AGH w Krakowie. Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta
Była studentka przyznaje, że nie jest to jednak mieszkanie dla wszystkich i akademik to pewien stan umysłu. Zdarzały się również osoby, które po krótkim czasie nie wytrzymywały życia w spartańskich warunkach. – Wyniosło się od nas parę dziewczyn z pierwszego roku, które przyjechały ze swoich wiosek i były zdziwione, że o 22 się jeszcze nie śpi.