
Sławomir Szewczyk dwa razy tracił i dwa razy odzyskiwał słuch, najpierw jako dziecko, później jako osoba dorosła. Za drugim razem prawie stracił też nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy muzykę. Dzisiaj, dzięki osiągnięciom techniki, nie tylko znowu słyszy, ale też rozwija własny biznes, a innym mówi: – Nie poddawajcie się!
Mając 12 lat, mały Sławek zachorował na bakteryjne zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. To groźna choroba, która szybko może doprowadzić człowieka do śpiączki albo nawet śmierci. Sławomira Szewczyka to na szczęście nie dotknęło – chorobę wyleczył i nic nie wskazywało na to, by miał jeszcze kiedyś o niej pamiętać.
Pewnego ranka obudziłem się w zupełnej ciszy. I tak już zostało. Wyobraź sobie, że kładziesz się spać, a ostatnimi dźwiękami jakie możesz usłyszeć w życiu jest szelest pościeli i skrzypiące łóżko. Mimo kompletnej ciszy w uszach, w głowie panował tego ranka potężny hałas. Zarówno ja, jak i moja rodzina byliśmy w kompletnym szoku.
– Tam dowiedziałem się, że jedynym ratunkiem jest dla mnie wszczepienie implantu ślimakowego, do którego podpina się procesor mowy, czyli coś podobnego do aparatu słuchowego. To było dla mnie jak wyrok. Kompletnie się załamałem. Ostatnią nadzieję pokładałem w operacji, na którą musiałem czekać kolejny miesiąc. Znowu w wszechogarniającej, absolutnej ciszy – wspomina Szewczyk. Łącznie nie słyszał przez pół roku.
– Po około dwóch tygodniach zacząłem wyłapywać pierwsze dźwięki. Jedyną „wadą” była konieczność noszenia aparatu, ale musiałem się z tym pogodzić, bo przecież rozwodu już z tym nie będzie. Nawet ciekawskie spojrzenia ludzi z moich rodzinnych stron nie były w stanie zepsuć mi humoru od kiedy mogłem znowu spokojnie się ze wszystkimi dogadać i usłyszeć ulubione takty piosenek – opowiada Szewczyk.
W trakcie imprezy jeden z kolegów nastolatka wdał się w konflikt z lokalnym awanturnikiem. Po chwili przybiegło kilkunastu kolejnych mężczyzn, którzy chcieli dać nauczkę niesfornemu chłopakowi.
Z początku byłem tylko trochę wystraszony, myślałem, że aparat się zepsuł. Okazało się, że nie – to zepsuło się urządzenie w mojej głowie, czyli implant ślimakowy. Znowu otoczyła mnie cisza. Byłem jednak spokojny i pozytywnie nastawiony do operacji, skoro jedna się udała, to czemu ta miałaby nie wyjść?
Po zabiegu Sławek przeżył pierwszy szok: nie powiodło się. Ustalono kolejny termin, na rok później. 18-latek nie załamywał się, czekał. Gdy doszło do drugiej operacji, po przebudzeniu znowu dotarły do niego ł złe wiadomości, wtedy pierwszy raz poważnie się podłamał. Skonsultował sprawę z prof. Henrykiem Skarżyńskim, który przewidywał, że już teraz szanse na odzyskanie słuchu są nikłe, ale chciał spróbować kolejnej operacji, na którą znowu trzeba było czekać. Między takimi operacjami wymagany jest odpowiedni okres przerwy.
To czas, kiedy pomału trzeba zacząć myśleć o przyszłości, usamodzielnieniu się, wszystkich tych sprawach dorosłych ludzi. Ja zawsze miałem plan na swoje życie, ale gdy tak ponownie się traci słuch, wszystkie plany mogą legnąć w gruzach. Tak by było, gdybym się wtedy poddał.
W ciągu tych trzech lat chodził do technikum i zaczynał pracować. Dorywczo, gdzie mógł, ale też znalazł bardziej stałe zajęcia: pisanie o grach komputerowych dla portali internetowych i... występowanie jako model, na wybiegach i zdjęciach. – Robiłem to, co lubiłem. Później, po operacji, dalej zajmowałem się tym samym, chociaż już w nieco inny sposób. Praca pozwalała też trochę zapomnieć o oczekiwaniu na operację – wspomina tamten okres nasz rozmówca.
Nadszedł wreszcie dzień trzeciej już operacji. Znowu spokojny i pewny, że tym razem wszystko pójdzie dobrze, chociaż bliscy nie byli takimi optymistami. - Każdy kazał mi się przygotować na porażkę. Lekarze nie dawali mi szans. Ja jednak byłem dobrej myśli, zmotywowany i nastawiony pozytywnie, nie chciałem się poddać. Przecież mówi się, że do trzech razy sztuka, nie? - zaznacza Sławek. Opłaciło mu się być optymistą.
Moment, gdy obudziłem się po zabiegu, był cudowny. Pierwsze dźwięki zaczęły delikatnie dobijać się do mojej świadomości. Do dziś nie potrafię sobie wyobrazić większej ulgi i radości.
Przez lata Sławomir Szewczyk nie chciał opowiedzieć tej historii – ani swoim czytelnikom, ani nawet znajomym. – Niektórzy nawet nie wiedzieli, że nie słyszę - nie lubiłem się z tym afiszować na prawo i lewo. Prawdę mówiąc, strasznie się tego wstydziłem. Nawet teraz, nosząc aparat za uchem, często się wstydzę i wkurzają mnie ludzie gapiący się na mnie jak na dziwaka – mówi.
