Dwa razy stracił słuch, dwa razy go odzyskał. Niesamowita historia Sławka Szewczyka, który nigdy się nie poddał
Dwa razy stracił słuch, dwa razy go odzyskał. Niesamowita historia Sławka Szewczyka, który nigdy się nie poddał Fot. Agnieszka Cieluch; archiwum prywatne

Sławomir Szewczyk dwa razy tracił i dwa razy odzyskiwał słuch, najpierw jako dziecko, później jako osoba dorosła. Za drugim razem prawie stracił też nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy muzykę. Dzisiaj, dzięki osiągnięciom techniki, nie tylko znowu słyszy, ale też rozwija własny biznes, a innym mówi: – Nie poddawajcie się!

REKLAMA
Dzisiaj jest blogerem, rozwija własną firmę. O utratach słuchu jego czytelnicy nie wiedzieli jednak przez długi czas. Szewczyk bowiem nie chciał, by patrzyli na niego przez pryzmat życiowego dramatu, a jedynie przez jego twórczość. Zanim zaczynamy rozmawiać o jego przypadku, podkreśla: – Nie chcę, żeby wyszło to tak, jakbym się żalił, pozował na jakiegoś męczennika. Jestem osobą luźną i wesołą. Opowiadając swoją historię chcę pokazać innym, żeby się nie poddawali.
Kończy podstawówkę, traci słuch
Mając 12 lat, mały Sławek zachorował na bakteryjne zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. To groźna choroba, która szybko może doprowadzić człowieka do śpiączki albo nawet śmierci. Sławomira Szewczyka to na szczęście nie dotknęło – chorobę wyleczył i nic nie wskazywało na to, by miał jeszcze kiedyś o niej pamiętać.
Sławomir Szewczyk

Pewnego ranka obudziłem się w zupełnej ciszy. I tak już zostało. Wyobraź sobie, że kładziesz się spać, a ostatnimi dźwiękami jakie możesz usłyszeć w życiu jest szelest pościeli i skrzypiące łóżko. Mimo kompletnej ciszy w uszach, w głowie panował tego ranka potężny hałas. Zarówno ja, jak i moja rodzina byliśmy w kompletnym szoku.

Okazało się, że utrata słuchu to efekt powikłań po zapaleniu opon. 12-letni chłopiec trafił do szpitala w Krakowie, gdzie czekał, aż słuch sam powróci. Tam, po miesiącu, lekarze uznali, że nie są w stanie pomóc dziecku. Odesłano go do Warszawy.
Jedyne wyjście: operacja
– Tam dowiedziałem się, że jedynym ratunkiem jest dla mnie wszczepienie implantu ślimakowego, do którego podpina się procesor mowy, czyli coś podobnego do aparatu słuchowego. To było dla mnie jak wyrok. Kompletnie się załamałem. Ostatnią nadzieję pokładałem w operacji, na którą musiałem czekać kolejny miesiąc. Znowu w wszechogarniającej, absolutnej ciszy – wspomina Szewczyk. Łącznie nie słyszał przez pół roku.
Mały Sławek odczuwał wówczas głównie strach, ale im bliżej było do operacji, tym częściej pojawiała się również euforia: w końcu znowu posłucha muzyki, bez której nie potrafi żyć. Operacja w Międzynarodowym Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach, przeprowadzona przez wybitnego specjalistę prof. Henryka Skarżyńskiego, zakończyła się pomyślnie. Od tej pory Sławkowi przy uchu zawsze towarzyszył wspomniany procesor mowy.
logo
Sławek Szewczyk w trakcie czekania na operację pracował m.in. jako model Fot. Katarzyna Bumi / archiwum prywatne
Gdy wracają dźwięki
– Po około dwóch tygodniach zacząłem wyłapywać pierwsze dźwięki. Jedyną „wadą” była konieczność noszenia aparatu, ale musiałem się z tym pogodzić, bo przecież rozwodu już z tym nie będzie. Nawet ciekawskie spojrzenia ludzi z moich rodzinnych stron nie były w stanie zepsuć mi humoru od kiedy mogłem znowu spokojnie się ze wszystkimi dogadać i usłyszeć ulubione takty piosenek – opowiada Szewczyk.
Po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. Sławek poszedł do technikum informatycznego, żył jak każdy inny człowiek. Aż do dnia, który większość z nas wspomina wspaniale, a nasz rozmówca – traumatycznie, czyli dnia odebrania prawa jazdy. Przyjaciele wyciągnęli go wówczas na świętowanie sukcesu. Sławka nie trzeba było długo namawiać.
Pobili go i zniszczyli aparat
W trakcie imprezy jeden z kolegów nastolatka wdał się w konflikt z lokalnym awanturnikiem. Po chwili przybiegło kilkunastu kolejnych mężczyzn, którzy chcieli dać nauczkę niesfornemu chłopakowi.
– Kompan dostał, my zbieraliśmy się do ucieczki. Jak już mieliśmy odjeżdżać, oni nadbiegli znowu, tym razem jeszcze liczniejsi. Moi „przyjaciele” uciekli, zostawiając mnie i jeszcze jednego kolegę, z bandą nabuzowanych agresorów. Myśleliśmy, że nic nam nie zrobią, bo przecież to nie nas chcieli dopaść. Ale im nie zrobiło różnicy, kto dostanie po twarzy – mówi Szewczyk.
Też dostał. Ale dla niego „awantura” skończyła się czymś o wiele gorszym niż podbite oko czy wybite zęby.
Sławomir Szewczyk

Z początku byłem tylko trochę wystraszony, myślałem, że aparat się zepsuł. Okazało się, że nie – to zepsuło się urządzenie w mojej głowie, czyli implant ślimakowy. Znowu otoczyła mnie cisza. Byłem jednak spokojny i pozytywnie nastawiony do operacji, skoro jedna się udała, to czemu ta miałaby nie wyjść?

Trauma dorosłości
Po zabiegu Sławek przeżył pierwszy szok: nie powiodło się. Ustalono kolejny termin, na rok później. 18-latek nie załamywał się, czekał. Gdy doszło do drugiej operacji, po przebudzeniu znowu dotarły do niego ł złe wiadomości, wtedy pierwszy raz poważnie się podłamał. Skonsultował sprawę z prof. Henrykiem Skarżyńskim, który przewidywał, że już teraz szanse na odzyskanie słuchu są nikłe, ale chciał spróbować kolejnej operacji, na którą znowu trzeba było czekać. Między takimi operacjami wymagany jest odpowiedni okres przerwy.
Życie potraktowało go wtedy brutalnie: nie tylko po raz drugi stracił słuch, ale też przyjaciół. Choć sam podkreśla, by wziąć to słowo w cudzysłów. – Od tamtego zdarzenia aż do dzisiaj żadna z tych osób się do mnie nie odezwała, nie zapytała jak się czuję, czy wszystko w porządku. Po raz kolejny okazało się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – przestrzega Sławomir Szewczyk.
Tak jak wtedy, gdy miał 12 lat, tak i później traumę pomogła przetrwać mu rodzina. Jak podkreśla, utrata tego zmysłu w wieku 18 lat była gorsza, niż gdy był 12-latkiem.
Sławomir Szewczyk

To czas, kiedy pomału trzeba zacząć myśleć o przyszłości, usamodzielnieniu się, wszystkich tych sprawach dorosłych ludzi. Ja zawsze miałem plan na swoje życie, ale gdy tak ponownie się traci słuch, wszystkie plany mogą legnąć w gruzach. Tak by było, gdybym się wtedy poddał.

Sławek poddać się nie chciał. Założył sobie, że do trzech razy sztuka. Czekał, łącznie trzy lata od pobicia. – W tym czasie zapomniałem już, jak się mówi. Jak się nie słyszy siebie, to jest to bardzo dziwne uczucie – śmieje się dzisiaj.
Życie w nagłej ciszy
W ciągu tych trzech lat chodził do technikum i zaczynał pracować. Dorywczo, gdzie mógł, ale też znalazł bardziej stałe zajęcia: pisanie o grach komputerowych dla portali internetowych i... występowanie jako model, na wybiegach i zdjęciach. – Robiłem to, co lubiłem. Później, po operacji, dalej zajmowałem się tym samym, chociaż już w nieco inny sposób. Praca pozwalała też trochę zapomnieć o oczekiwaniu na operację – wspomina tamten okres nasz rozmówca.
Na imprezy też chodził, jak każdy inny człowiek. – Przecież nie mogłem zamknąć się i zacząć użalać się nad swoim życiem - podkreśla.
logo
Sławek przez długi czas nie ujawniał Czytelnikom bloga swojej historii. Nie chciał, by oceniano go przez ten pryzmat Fot. Agnieszka Cieluch / archiwum prywatne
Najtrudniejszy był dla niego brak muzyki. – Często leżąc w łóżku popadałem w taki dziwny stan. Nuciłem sobie wtedy w głowie ulubione piosenki, chciałem je usłyszeć. To była katorga, ale dawałem radę – wyjaśnia Szewczyk. Trudniej było mu komunikować się ze znajomymi i rodziną, ale nauczył się czytać to, co mówią inni, z ruchu ich warg.
Do trzech razy sztuka
Nadszedł wreszcie dzień trzeciej już operacji. Znowu spokojny i pewny, że tym razem wszystko pójdzie dobrze, chociaż bliscy nie byli takimi optymistami. - Każdy kazał mi się przygotować na porażkę. Lekarze nie dawali mi szans. Ja jednak byłem dobrej myśli, zmotywowany i nastawiony pozytywnie, nie chciałem się poddać. Przecież mówi się, że do trzech razy sztuka, nie? - zaznacza Sławek. Opłaciło mu się być optymistą.
Sławomir Szewczyk

Moment, gdy obudziłem się po zabiegu, był cudowny. Pierwsze dźwięki zaczęły delikatnie dobijać się do mojej świadomości. Do dziś nie potrafię sobie wyobrazić większej ulgi i radości.

Gdy tylko wrócił do domu, puścił muzykę na cały regulator. – Moja mama wtedy tylko westchnęła, uznając, że „mi się należy” – śmieje się dzisiaj Sławek. Aparat cały czas sprawuje się doskonale.
Nie poddajcie się
Przez lata Sławomir Szewczyk nie chciał opowiedzieć tej historii – ani swoim czytelnikom, ani nawet znajomym. – Niektórzy nawet nie wiedzieli, że nie słyszę - nie lubiłem się z tym afiszować na prawo i lewo. Prawdę mówiąc, strasznie się tego wstydziłem. Nawet teraz, nosząc aparat za uchem, często się wstydzę i wkurzają mnie ludzie gapiący się na mnie jak na dziwaka – mówi.
Podwójna utrata słuchu nauczyła go jednak, by się nie poddawać – i to chce przekazać innym. Aparat słuchowy w niczym mu już nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – Sławek radzi sobie doskonale, właśnie otworzył studio graficzne, które będzie rozwijał. Gdy już odzyskał słuch, uruchomił bloga, na którym zebrał pokaźne grono wiernych czytelników, ale aż do pewnego momentu nie poinformował ich o swojej historii. Chciał, by oceniano go za to, co i jak robi, a nie za to, jakie przeszedł choroby.