Do wniosku, że przed decyzją, by śmierć naszego bliskiego oznaczała życie dla kogoś innego warto walczyć naprawdę do końca skłania niezwykła historia nastolatka z Wielkiej Brytanii. Czterech lekarzy uznało, że nie ma prawa przeżyć. Tuż przed tym, gdy chcieli przerwać terapię podtrzymującą życie, jego rodzicie znaleźli jednak ludzi, którzy dali mu ostatnią szansę.
Cała historia wydarzyła się w 2008 roku, ale dopiero teraz udało ją się nagłośnić brytyjskiemu dziennikowi "Daily Mail". Jako siedemnastolatek Steven Thorpe miał ciężki wypadek. Jadący z nim przyjaciel zginął, on został ciężko ranny. Jego obrażenia były tak poważne, że natychmiast po dotarciu do szpitala został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Przez dwa tygodnie jego rodzina i lekarze mieli nadzieję, że zacznie wreszcie rokować poprawę. Po tym czasie medycy uznali jednak, że nie ma już na to szans. Czterech lekarzy badających Stevena przed decyzją o przerwaniu podtrzymywania go przy życiu uznało, że jego mózg jest martwy. Informując rodziców powiedzieli więc, że ci powinni już rozważyć, czy nie chcą uratować życia kogoś innego i przeznaczyć zdrowe organy syna do transplantacji.
I wiele osób powiedziałoby, że w takiej sytuacji nie ma co się upierać i wielkodusznie należy na taki argument przystać. Jednak życie mówi zupełnie co innego. Gdyby ojciec Stevena nie powiedział "nigdy w życiu", młodego Brytyjczyka nie byłoby już wśród żywych. On jednak zaczął błagać ludzi, którzy opiekowali się jego synem, by dali mu jeszcze jedną szansę, by pozwolili skonsultować swoją opinię z innymi specjalistami. Ostatecznie w szpitalu postanowili przychylić się do twardego oporu państwa Thorpe. Neurolog przeprowadził jeszcze jeden test. I ku zaskoczeniu wszystkich i niezwykłej radości rodziny Stevena, okazało się, że jego mózg wykazuje aktywność. Co prawda słaba, ale jest żywy.
By potwierdzić, że nastolatek rzeczywiście może mieć jakieś szanse na przeżycie postanowili wybudzić go ze stanu sztucznej śpiączki i zobaczyć, czy jego organizm będzie w stanie funkcjonować. Ku ich kolejnemu zaskoczeniu, był. Pięć tygodni później Steven Thorpe był już wypisany ze szpitala. Po czterech latach wymagającej rehabilitacji udało mu się wrócić do prawie normalnego życia. Jeżeli po takiej historii w ogóle o swoim życiu może powiedzieć, że jest normalne. Opisując tamte chwile w rozmowie z "Daily Mail" wręcz cudem ocalony chłopak nie kryje wdzięczności dla rodziców. Podkreślając, że gdyby nie ich upór, byłby martwy. - Mam nadzieję, że to może pomóc ludziom dostrzec, że nigdy nie należy się poddawać - ocenił 21-letni dzisiaj Steven.
Lekarze, którzy stracili wiarę w szanse na przywrócenie go do zdrowia podkreślają jednak, że to był naprawdę wyjątkowy przypadek. "Obrażenia mózgu Stevena były skrajnie krytyczne i kilka tomografii komputerowych jego głowy wskazywało na nieodwracalne uszkodzenia" - napisali w specjalnym oświadczeniu. Dodając, że "to niezwykle rzadkie, by pacjent, który odniósł tak rozległe urazy mózgu mógł przeżyć".